East Of My Youth tworzą Herdís Stefánsdóttir i Thelma Marín Jónsdóttir, mieszkające i tworzące w Reykjavíku. Herdís studiuje kompozycję muzyki filmowej, a Thelma jest aktorką. W styczniu 2017 roku wydały debiutancką EP-kę o tytule będącym jednocześnie nazwą ich zespołu. Nazwę tę dziewczyny zaczerpnęły z kultowej książki Jacka Kerouaca W drodze. Pojawiły się podczas szóstej edycji Halfway Festivalu / W Połowie Drogi dołączając do line-upu w ostatniej chwili, z powodu braku możliwości pojawienia się w Białymstoku grupy Gruska Babuska. Podczas koncertu nawiązały wspaniały kontakt z publicznością, a po zejściu ze sceny porozmawiały ze mną o festiwalu, swojej muzyce i Islandii.
Małgorzata Kilijanek: Po raz pierwszy wystąpiłyście w Polsce na Halfway Festivalu. Czy to wasza pierwsza wizyta w naszym kraju?
Herdís Stefánsdóttir: Tak naprawdę to nie jest moja pierwsza wizyta w Polsce, w przeciwieństwie do Thelmy. Parę lat temu spędziłam tutaj trzy tygodnie, bo mam w Polsce przyjaciółkę z Łodzi o imieniu Weronika. Poznałyśmy się w Istanbule, gdzie byłyśmy na wymianie i szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Przyjechałam później do niej do Łodzi i razem wybrałyśmy się na Off Festival w Katowicach, na którym było wspaniale. Odwiedziłyśmy również Warszawę. Uważam, że cudownie jest mieć przyjaciół z innych krajów, bo wtedy danego państwa nie zwiedza się turystycznie, ale można poczuć się jak jego mieszkaniec. Weronika przedstawiła mnie swoim przyjaciołom i dostrzegłam, że Polacy są bardzo podobni do Islandczyków. To było dla mnie trochę zaskakujące, zauważyłam, że łączy nas fascynujący, czarny humor i sarkazm. Stwierdziłam, że to ma sens: Islandczycy przypominają Polaków.
Co w takim razie mogłybyście polecić do zobaczenia na Islandii?
Thelma Marín Jónsdóttir: Zdecydowanie jesteśmy dumni z naszej natury, pięknych krajobrazów, które zapierają dech w piersiach. Warto zobaczyć niesamowitą Glacier Lagoon, aktywne gejzery, zajrzeć do wnętrza wulkanu.
Warto odwiedzić też Reykjavík?
Thelma: Jak najbardziej, Reykjavík to urocze miasto. W lecie jest szczególnie piękne, gdyż trwa dzień polarny i słońce nie zachodzi przez całą noc. Tym sposobem energia obecna zarówno w mieście, jak i na łonie natury, jest na Islandii naprawdę magiczna. Można poczuć to wraz z początkiem lata, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do długiej zimy i nagle następuje wielki przełom…
Herdís: To wygląda tak, że jesteśmy całą zimę uwięzieni, a potem zostajemy uwolnieni. Ludzie nie mogą zasnąć, czują się napełnieni energią, jest to trochę maniakalne.
Thelma: W zimie zapadamy w hibernację, zaglądamy w swoje wnętrze, a w lecie szalejemy (śmiech).
Wynika z tego, że najlepiej Islandię odwiedzać latem?
Thelma: Tak, koniecznie. Jeżeli masz do wyboru wersję letnią i zimową, wybierz letnią. Właściwie jest jeden powód dla odwiedzenia Islandii zimą: by zobaczyć różnicę między latem i… zorzę polarną.
Herdís: Osobiście nie lubię zimy, jestem raczej ciepłolubną osobą, więc naprawdę polecam lato. Każdemu, kto chciałby wybrać się na naszą wyspę rekomenduję sezon letni. Najwspanialszą porą jest czerwiec i lipiec. Kiedy wtedy to zrobisz, możesz pozwolić sobie na odwiedziny Islandii zimą. Musisz przyjechać do nas na Iceland Airways!
Na Iceland Airways można zobaczyć wasze występy.
Thelma: Grałyśmy na nim trzy razy, to świetne wydarzenie, na które wszystkich zapraszamy.
Zaczęłyście razem grać po spotkaniu w… berlińskim barze w 2014 roku. Jak do tego doszło?
Thelma, Herdís: (śmiech) Faktycznie to ciekawa historia.
Thelma: Nie znałyśmy się wcześniej osobiście, choć miałyśmy wspólnych znajomych. Chodziłyśmy do tej samej podstawówki, szkoły średniej i na tę samą uczelnię.
Herdís: Thelma studiowała na profilu aktorskim, a ja na kierunku kompozycji muzyki filmowej. Kiedy dostałyśmy dyplomy wyjechałyśmy do Berlina z różnych powodów. Ja pracowałam dla islandzkich artystów…
Thelma: …a ja uczestniczyłam w warsztatach tanecznych.
Herdís: Zaczęłyśmy wtedy wychodzić na miasto i tam się spotkałyśmy w pewnym barze, przy drinku. Thelma opowiadała o tym, że śpiewa, a ja miałam za sobą podstawy muzyki klasycznej, grałam na pianinie. Rzuciłam: zróbmy coś popowego, dla zabawy. Tak zaczęła się nasza współpraca, ale z East Of My Youth wystartowałyśmy dwa lata temu, zaczęłyśmy wtedy pisać teksty pod tym szyldem.
Swoją debiutancką EP-kę wydałyście w styczniu. Czy to oznacza, że materiał na nią tworzyłyście te dwa lata?
Thelma: Tę EP-kę tworzyłyśmy około roku. A wcześniej pisałyśmy utwory, które nie znalazły się na płycie i nigdy się nie znajdą.
Herdís: Pewne piosenki także zabiłyśmy. Były takie, które wylądowały w koszu (śmiech).
Thelma: Tak było. Może one nie były złe, ale nie były wystarczająco dobre…
…czyli dążycie do perfekcji w procesie tworzenia?
Thelma: Nie powiedziałabym tego.
Herdís: Z EP-ką wyszło trochę zabawnie, bo zrobiłyśmy kampanię crowdfundingową, w której obiecałyśmy ludziom, że zrobimy coś wyważonego. Nagrałyśmy jeden czy dwa utwory i słyszałyśmy od innych: wydajcie album! Wtedy postawiłyśmy na crowdfunding…
Thelma: …i byłyśmy w szoku, bo wsparło nas dwa tysiące ludzi.
Herdís: Postanowiłyśmy stworzyć ten album jak najszybciej i tak właśnie powstała nasza EP-ka. Przed jej stworzeniem szukałyśmy drogi, którą chcemy podążać w muzyce i tamte utwory były w nieco innym klimacie, nie pasowały do albumu.
Thelma: Muszę przyznać, że wszystko potoczyło się u nas w błyskawicznym tempie. Większość zespołów potrzebuje czasu, pięciu czy dziesięciu lat, żeby się muzycznie rozwinąć, zanim nagrają coś we właściwy sposób.
Herdís: Było to dla nas ważne również ze względu na to, że jesteśmy duetem kobiecym. Kiedyś pewnie nie byłybyśmy w stanie stworzyć wszystkiego samodzielnie, a na tym nam zależało. Żeby napisać teksty, skomponować muzykę, nagrać wszystko. Chciałyśmy z Thelmą pokazać, że jesteśmy w stanie zrobić to same.
Chciałyście pokazać swoją niezależność?
Thelma: Tak, starałyśmy się zrobić to przy okazji wspomnianej EP-ki, East Of My Youth.
Słuchając East Of My Youth można się od niej uzależnić i słuchać bez końca, a na żywo brzmicie jeszcze lepiej. Wydaje mi się, że na scenie trochę ze sobą kontrastujecie: Thelma jest bardzo żywiołowa i energiczna, a Herdís opanowana i pełna skupienia. Czy to co prezentujecie w czasie występów odzwierciedla wasze charaktery?
Herdís: Wydaje mi się, że za ten kontrast najbardziej odpowiedzialne jest to, że gram na klawiszach i muszę wszystkiego pilnować, nie mogę tego zostawić i tańczyć. Kiedy zespół jest dwuosobowy, zawsze musi być tak, że jedna osoba odpowiada za to, czy wszystko jest w porządku, panuje nad sytuacją. U nas to ja jestem do tego zobligowana.
Thelma: Myślę, że wszędzie musi być zachowany zdrowy balans. Gdybyś ją zobaczyła na imprezie mogłabyś się zdziwić (śmiech). Obie jesteśmy trochę zwariowane, więc któraś z nas musi być bardziej poważna na scenie (śmiech).
Co z waszymi inspiracjami? Czy istnieją jakieś islandzkie grupy, które są dla was ważne pod tym względem?
Thelma: Bardzo dużo jest takich zespołów, szczególnie elektro-popowych. Lubimy między innymi GANGLY, a ogólnie za inspirację uważam jeszcze duże zespoły jak Björk czy Sigur Rós…
Herdís: …mnie nigdy Björk ani Sigur Rós nie inspirowali.
Thelma: Nie chodzi mi dokładnie o ich muzykę, ale o całokształt, to jak coś wykonują. Björk w swych projektach wychodzi przed szereg i to uważam za inspirujące. Ona ma takie etapy w twórczości, kiedy opowiada w muzyce o swoich stanach emocjonalnych, co jest niesamowite.
Herdís: Sądzę, że jest królową sceny, wspaniałą artystką. Jednak będąc szczerą niewiele z islandzkiej muzyki stanowi dla mnie inspiracje. Kiedy pochodzisz z małego państwa, to nie chcesz w nim utknąć, zostać zaszufladkowanym, ale się do tego zdystansować, znaleźć własną twórczą ścieżkę.
Dlaczego śpiewacie tylko po angielsku? Chodzi o ten dystans, czy może uniwersalizm?
Herdís: Islandzki to bardzo trudny język, a jako Islandki kochamy perfekcję. Jeżeli tworzyłabym po islandzku niesamowicie bym się krytykowała. Islandzki tekst jest naprawdę trudny do napisania, bo musi być bardzo dobry, a angielski to w końcu język międzynarodowy. Thelma pisze większość tekstów, jakoś naturalnie jej to przychodzi.
Polscy artyści, którzy śpiewają po angielsku, twierdzą często, że robią to, bo jest im łatwiej, a angielski jest bardziej melodyjny.
Thelma: To prawda, jest bardzo melodyjny. Ale muszę przyznać, że próbowałam pisać po islandzku, coś na pianino, ale w klimacie r&b, bo szczerze mówiąc myślę, iż to interesujący kierunek. Zostałam jednak przy angielskim, bo jest lepszy w odbiorze dla szerszej publiki, a chcemy grać też poza Islandią. Wolimy również, by słuchacze rozumieli o czym śpiewali. Nigdy nic nie wiadomo, może wkrótce stworzymy coś po islandzku…
Byłoby to z pewnością interesujące. Czy macie jednak jakieś konkretne plany co do swojej kariery albo wymarzone miejsca, w których chciałybyście zagrać?
Herdís: Jestem zwolenniczką teorii, że co ma być, to będzie. Tak jak gra na Halfway’u, która była niesamowicie magiczna i piękna, ale przecież wszystko wydarzyło się spontanicznie, bo jako ostatnie dołączyłyśmy do grona artystów. Wielkość festiwalu nie ma znaczenia, zawsze chodzi o spotkanie z ludźmi na widowni, o nawiązanie z nimi kontaktu. Publiczność w Białymstoku okazała się niesamowita. Dla nas obu było to przepiękne doświadczenie.
Dzień przed wami na białostockiej scenie zagościła TORRES i powiedziała mi po koncercie, że tym, co wyróżnia takie kameralne festiwale jest brak dystansu do fanów, fakt, że można zobaczyć ich twarze i malujące się na nich emocje. Czy również uważacie to za główną zaletę tego typu wydarzeń?
Thelma: O tak, czułam się identycznie. Cudownym było ujrzeć ludzi tańczących i dobrze się bawiących, którzy nas wspierali i napełniali energią. Odczuwałam z nimi fantastyczny kontakt. To piękne. Chciałybyśmy, żeby było tak zawsze.
Wydaje mi się, że wypełniacie scenę energią, a publiczność ją odwzajemnia.
Thelma: Oczywiście, następuje wymiana energii.
Na waszej scenie wylądowało też Prince Polo, sztandarowy przysmak na Islandii.
Thelma: To było urocze! Jestem ciekawa, kto nam je podrzucił (śmiech).
Jakie będą wasze wspomnienia z pobytu w Polsce w czasie Halfway Festivalu?
Herdís: Muszę przyznać, że niesamowicie trudno było na festiwal dotrzeć, miałyśmy trzy loty, bo bezpośredni planowany lot do Polski został odwołany, przez co w ogóle nie spałam. Jednak będę wspominać to, że festiwalowa publiczność była wyjątkowo serdeczna i po prostu niesamowita. Czułyśmy się wspaniale, wspomnienia z Białegostoku będą tylko pozytywne.
Thelma: Nie zostaje mi nic innego, jak podpisać się pod słowami Herdís (śmiech).
Fot.: Halfway Festival, Małgorzata Kilijanek