O morsach, wazie i procesie topnienia – Bohdan Sláma – „Kobieta z lodu” [recenzja]

Jeśli owdowiała kobieta ma dwoje dorosłych synów, to nie musi chyba martwić się o brak wsparcia, brak pomocy i o osamotnienie? No cóż… nie do końca. Jeśli jej synowie to zarozumiali egoiści zapatrzeni tylko we własne odbicie w lustrze i w swoje problemy – to wtedy kobieta ma na głowie tylko dodatkowe problemy. O jej własne nikt jej nawet nie pyta… I można powiedzieć, że właśnie taki żywot wiedzie Hana – samotna starsza kobieta, mieszkającą w wielkim domu, który nie tylko jest trudny do utrzymania dla jednej osoby, ale także (a w aspekcie zimy, która właśnie wkroczyła do Czech – przede wszystkim) trudny do ogrzania. Kobieta z lodu to opowieść właśnie o niej, jednak mylicie się, jeśli tytuł ten interpretujecie jako opis charakteru głównej bohaterki. Więcej szczegółów wyjaśni poniższa recenzja tego filmu, który zresztą Głos Kultury objął patronatem medialnym.

Hanę poznajemy w jej żywiole – kiedy właśnie wita swoich synów i ich rodziny u siebie w domu, podejmując ich na tradycyjnym obiedzie, który (jak możemy wywnioskować z rozmów) odbywa się u niej w każdy weekend i święto. Wszystko musi być perfekcyjnie – Hana przelewa więc gorącą zupę do odświętnej wazy, bo stary i brzydki garnek, w którym była gotowana, nie może szpecić stołu. Tak przynajmniej uważa jej syn. Fakt, że czynność ta jest trudna poprzez wazę o skomplikowanym kształcie i że można się podczas niej poparzyć – nie jest już tak istotny. Dobre maniery nie nakazują jednak temu samemu synowi zdjąć płaszcza i szalika do posiłku. Manifestuje on tym samym, że w domu jest zdecydowanie za zimno. Czy idzie jednak dorzucić do pieca albo pyta matkę, czy starcza jej pieniędzy na ogrzewanie? A skąd. Siedzi dalej zawinięty w szalik nad parującą zupą. Drugi syn wydaje się być bardziej ludzki – kiedy matka zrywa się z miejsca, by dołożyć do pieca, ten powstrzymuje ją, ale  – o dziwo – również nie idzie do kotłowni, by poprawić sytuację, lecz nadal siedzi nad zupą. Problem zimna nie zostaje więc rozwiązany. Podobnie jak cała masa innych problemów rodzinnych. Wiele z nich bierze się z tego, że synowie Hany są niesamowicie roszczeniowi i samolubni – nie zwracają uwagi na matkę, na to, czy sprawiają jej przykrość swoimi słowami, ani na to, czy radzi sobie sama  w tak wielkim domu. Chyba że na horyzoncie pojawia się kwestia pieniędzy ze sprzedaży domu – wtedy obydwaj strzygą uszami.

Bracia nie tylko są niemili wobec matki, ale również (a nawet w bardziej zaawansowanym stopniu) wobec siebie nawzajem. Petr ma kompleks niższości i zazdrości bratu tego, że ten nie musi liczyć się z pieniędzmi. Ivan natomiast nie omieszkuje na każdym kroku owej zazdrości bratu wypomnieć. Jeden zarzuca drugiemu, że pozwala żonie i dzieciom chodzić w łachmanach, oskarżony natomiast większy problem widzi w tym, że pięknie ubrany syn ma gdzieś to, co się dzieje dookoła, bo zapatrzony jest jedynie w grę na smartfonie lub tablecie. I tak w kółko, podczas każdego spotkania… Tak, ten film jest jednym z tych dzieł, które potwierdzają teorię, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Choć w tym wypadku nawet zdjęcie wyjdzie dziwne i przede wszystkim żenujące (zobaczycie je na końcu recenzji). Jednak jedno przypadkowe spotkanie może całkowicie odmienić życie zmęczonej i smutnej wdowy. Wyprawa z wnuczkiem, Ivankiem, okazuje się katalizatorem zmian, których nie spodziewała się ani Hana, ani jej synowie. Babcia i wnuk wpadają bowiem przypadkowo na zgromadzenie morsów, podczas którego jeden z mężczyzn pływających zimą w wodzie o niezbyt sprzyjającej temperaturze, słabnie, a Hana pomaga wyciągnąć go na brzeg. Sama przy tym moknie, toteż sympatyczne morsy oferują jej suche ubrania i zajmują się przez chwilę Ivankiem.

Tak zaczyna się znajomość Hany z mężczyzną, który zasłabł podczas zimowego pływania, czyli z Broną. Synowie, kiedy już go poznają, z rozczarowaniem, a wręcz zażenowaniem będą dawali do zrozumienia zarówno matce, jak i jej nowemu partnerowi, że w porównaniu z ich ojcem Brona to, delikatnie mówiąc, prostak, który w dodatku – o zgrozo – wszędzie chodzi ze swoją kurą, Adelą! Ale chyba właśnie takiego kogoś potrzebowała wdowa – kogoś, kto będzie odpowiadał jej potrzebom, a nie potrzebom, o których wszyscy myślą, że powinna odczuwać. Kobieta pragnie przede wszystkim ciepła, spokoju i bliskości drugiego człowieka, który doceni jej codzienne starania – i taki właśnie wydaje się być Brona – posty, ale jednocześnie czuły.

Kobieta z lodu opowiada historię niespodziewanej miłości, która zrodziła się między dwojgiem ludzi w zasadzie bardzo szybko – już pierwsze spotkanie niezwykle ich do siebie zbliżyło i pokazało, że czują się w swoim towarzystwie pewnie, w kąt upychając wstyd czy krępację. Czy na taki stan rzeczy wpłynął fakt, iż tych dwoje było sobie pisanych, czy raczej znaczenie ma tu jednak wiek zakochanej pary i to, że niejedno już w życiu przeszli i wiele sytuacji już ich po prostu nie zawstydza? Na to chyba każdy widz będzie musiał odpowiedzieć sobie sam. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to historia pełna ciepła i dająca nadzieję – nawet nie tyle na to, że nigdy nie jest za późno na miłość, co na to, że zawsze jest czas na poważne zmiany. Hana przez całe swoje życie chowała się tak naprawdę w cieniu synów, będąc na każde zawołanie ich i wnuków, a stąd prosty wniosek, że wcześniej w podobnie służalczy sposób usługiwała także mężowi. I nagle poznanie Brony i zgromadzenia morsów jakby rozjaśnia jej umysł i otwiera duszę. Kobieta zaczyna krok po kroku być wolna – robić co chce i opierać się zasadom podtrzymywanym tylko przez wzgląd na tradycję. Nie bez powodu zresztą pod koniec filmu bohaterka najpierw przeżywa atak niepohamowanego śmiechu, a potem rozbija wspomnianą już wazę (będącą w filmie pewnym symbolem uwiązania i okowów) w drobny mak. Niech synowie i ludzie myślą, co chcą, bo teraz ona, Hana zamierza robić to, na co sama ma ochotę i co sprawi, że będzie szczęśliwa. Choćby to miało być kąpanie się w rzece w środku zimy czy użycie ekskluzywnej oliwy z pierwszego tłoczenia, którą dostała od syna jako… lubrykantu. Bo i kto jej zabroni?

Oczywiście Petri i Ivan (a także okropna żona Ivana) próbują wybić Hanie “głupoty” z głowy, każdy z innych powodów, ale potulna do tej pory i nieśmiała matka zmieniła się i już nikt nie będzie jej dyktował, czy Adela może sobie chodzić po stole podczas rodzinnego obiadu, czy nie. Zmianę jednak przechodzi nie tylko ona, ale dzięki niej również jej wnuk Ivanek, a później nawet i nieszczęśni synowie. Blondwłosy wnuczek Hany to idealny przykład na to, jaki wpływ na dziecko mają rodzice i jak plastyczny jest to jeszcze do ukształtowania materiał. Petr i Ivan z kolei dają nadzieję na to, że nawet dorosły i utwierdzony od lat w pewnych przekonaniach umysł można otworzyć na inne sprawy i prawdy. Dzięki temu Kobieta z lodu ma w sobie zarówno nuty pesymistyczne, jak i optymistyczne, choć te drugie stanowczo przeważają, zwłaszcza jeśli przez cały film kibicowaliśmy Hanie, a założę się, że tak właśnie było w przypadku sporej większości widzów. To bowiem postać, której nie da się nie polubić. Od początku trzymamy za nią kciuki i nie raz mamy ochotę dać po głowie jej synom za to, jak traktują matkę. Sympatia do bohaterki sprawia z kolei, że film ogląda się ze sporym zaangażowaniem i w ciągłym napięciu, mimo iż akcji nie ma w nim zbyt wiele.

Świetnie rolę Hany zagrała Zuzana Kronerová, która w odpowiednich momentach potrafiła wykreować zarówno onieśmieloną, potulną wdowę, jak i świadomą swoich potrzeb, porzucającą pewne kajdany kobietę. Jej rola to popis niezwykle naturalnej gry aktorskiej, która zresztą idzie w parze z grą jej ekranowego partnera, bowiem Pavel Nový dorównał jej w naturalności, co zresztą świetnie oddało jego “swojski” charakter i podkreśliło brak sztuczności w chemii między nimi. Reszta aktorów również spisała się bardzo dobrze, choć nie mieli oni już tak wiele do pokazania. Wyróżnić należałoby jeszcze wcielającego się w Ivánka Daniela Vízeka, który moją uwagę zwrócił sceną, kiedy otrzymuje medal za zanurzenie nóg w lodowatej wodzie. Nie wiem, czy tak świetnie zagrał nieśmiałość i niepewność, kiedy nie wiedział, czy podać rękę stojącemu obok niego mężczyźnie, czy naprawdę nie wiedział, co zrobić, ale tak czy owak scena ta wyszła pod tym względem świetnie.

Kobieta z lodu to niezwykle przyjemna opowieść, podczas oglądania której możemy się i wzruszyć, i zaśmiać, i poirytować (bo zachowanie synów i jednej synowej naprawdę może widzowi napsuć krwi). Ten tytułowy lód ma tu znaczenie podwójne, choć nie takie, jak mogłoby się widzowi na samym początku wydawać. Kiedy bowiem słyszymy takie określenie, od razu przychodzi nam na myśl kobieta oziębła, pozbawiona uczuć, nawet zła. Tymczasem w filmie Bohdana Slámy ma to znaczenie po pierwsze dosłowne, nawiązujące do kąpieli morsów, do której w końcu przekonuje się także Hana, jak i ma znaczenie symboliczne, choć odwrotne do tego, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Lód, który do tej pory oblekał Hanę, był lodem konwenansów i zasad, lodem, który w odpowiedniej temperaturze podtrzymywali jej synowie, troszcząc się tylko o to, by ich matka godnie podejmowała ich na rodzinnych obiadach. Jednak ten lód podczas trwania filmu zaczyna topnieć i właśnie ten proces jest najbardziej dla nas interesujący.

Historia Hany to historia topnienia, które choć może kojarzyć się negatywnie, tutaj ma wydźwięk pozytywny, kojarząc się ze zrzuceniem ciężaru, z pozbyciem się chłodu i sztywności – z uwolnieniem się i z lekkością. Kobieta z lodu to idealne kino na jeden z tych zimnych wieczorów, które już teraz nas nie rozpieszczają. Bo choć dzieje się zimą, a widok morsów zanurzających się po czubek głowy w wodzie mającej zawrotne 3 stopnie, nie jest zachęcający, to film naprawdę potrafi rozgrzać, a właśnie takich dzieł o tej porze roku potrzebujemy najbardziej.

Fot.: Aurora Films

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *