A imię jej Wolność – Hyeonseo Lee – „Dziewczyna o siedmiu imionach” [recenzja]

Czym tak naprawdę jest Korea Północna, co o niej wiemy? Czysto geograficznie jest to państwo położone we Wschodniej Azji, jednak jak orientuje się pewnie większość ludzi, jest to także państwo komunistyczne, w którym obowiązuje kult jednostki. Przeciętny obywatel kraju europejskiego utożsamia Koreę Północną z biedą, obozami pracy i śmiercią. Mnie temat tego, co dzieje się w tym kraju interesował już od dawna, jednak wrodzone lenistwo nie pozwalało mi wcześniej na nic ponad zajrzenie do Wikipedii, zresztą nie chodziło mi o same suche fakty, chciałem dowiedzieć się, co siedzi w głowie kogoś, kto wychował się w tym reżimowym ustroju, powszechnie jednak wiadomo, że nie tak łatwo wyciągnąć słowo prawdy od mieszkańca Korei Północnej. I w tym momencie jak z nieba spadła mi Dziewczyna o siedmiu imionach, książka autorstwa Hyeonseo Lee, której z Korei udało się uciec.

Kobieta, która obecnie nazywa się Hyeonseo Lee przyszła na świat w Hyesan, małym miasteczku będącym częścią jednej z północnokoreańskich prowincji, tuż przy granicy z Chinami i – co ważne – granicę tę stanowi rzeka, która w najgłębszym miejscu sięga mniej więcej metra, o szerokości takiej, że z Korei północnej do Chin można było dorzucić kamieniem. Autorka miała o tyle szczęście, że jak na warunki panujące w jej rodzimym państwie należała do względnie sytuowanej rodziny, choć „sytuowanej” to może nie najlepsze słowo, powiedzmy, że nie cierpiała głodu. To, co autorka zawarła w książce, jest dokładnie tym, czego szukałem – Lee przedstawia szczegółowo, jak wygląda życie północnokoreańskiej rodziny, jakimi prawami rządzi się ten kraj i co wpajane jest jego mieszkańcom już od najmłodszych lat. Szok, szok i jeszcze raz szok! Już pierwszego dnia szkoły dziewczynka widzi namalowane na ścianach obrazy przedstawiające koreańskiego żołnierza nadziewającego na bagnet „amerykańskiego psa”, czyli żołnierza Stanów Zjednoczonych, od samego początku wmawia się jej i jej kolegom, że żyją w „najwspanialszym kraju na świecie”, a Korea Południowa i Ameryka to wyniszczające ich ojczyznę śmieci, zasługujące tylko i wyłącznie na śmierć. To jednak przykład tylko z pierwszego dnia nauki, czego dowiadujemy się dalej? Obraz propagandy pokazany oczyma młodej dziewczyny jest wręcz niewiarygodny!

Czego nie wolno robić obywatelowi Korei Północnej? Z całą pewnością nie wolno mu wyjść na ulicę bez przypiętego nad sercem znaczka z wizerunkiem Wielkiego Wodza – Kim Ir Sena, „założyciela” kraju, który dla mieszkańców był i nadal jest, czymś więcej niż Bogiem. Kobietom nie wolno pokazywać się publicznie w spodniach, o farbowaniu czy jakimkolwiek modelowaniu włosów nawet nie wspomnę. Co wolno obywatelowi Korei Północnej? Przede wszystkim wolno mu być lojalnym i posłusznym Partii, a największym zaszczytem jest doniesienie tajnym służbom o łamaniu przez sąsiada rygorystycznych zasad wymyślonych przez Wielkiego Wodza. Nagroda dla donoszącego? Dodatkowa porcja żywności lub – w niektórych przypadkach – podniesienie statusu społecznego (ludzie w Korei Północnej są sklasyfikowani odgórnie i podzieleni na grupy, ci, którzy bardziej przysłużyli się państwu, mogą liczyć na nieco lepsze traktowanie, ci, których uznaję się za „wrogów”, nie mają co wychodzić marzeniami poza ciężką fizyczna pracę do końca życia… swojego i kilku następnych pokoleń). Tego, na którego został złożony donos, mogą spotkać tylko dwie rzeczy: lepsza – obóz pracy (i śmierć z głodu) lub gorsza (gorsza?) – publiczne rozstrzelanie lub powieszenie! Ciekawostka: donos nie musi być nawet zgodny z prawdą, wystarczy samo ziarnko niepokoju zasiane w sercu Partii. Przykłady „genialnych” pomysłów rodziny Kimów można by mnożyć, mnie w pamięci jeden utkwił szczególnie, a mianowicie sprawa portretów Wielkiego Wodza i Umiłowanego Przywódcy (syna Kim Ir Sena, który został jego następcą). Każda koreańska rodzina otrzymuje od Partii portrety obu panów. Obrazy te muszą wisieć najwyżej spośród wszystkich rzeczy w mieszkaniu, na jednej ścianie (na której nie mogło być już nic innego), w równej linii. I tu pozwolę sobie zacytować autorkę: Od wczesnego dzieciństwa pomagałam matce czyścić te portrety. Używałyśmy do tego specjalnej szmatki dostarczanej przez władze, którą nie wolno było przecierać niczego innego. Rzecz jasna, wojsko mogło w każdym momencie złożyć wizytę w dowolnym domu i sprawdzić, jak czyste są portrety i chyba nie muszę pisać, co było karą za choćby odrobinę kurzu.

No i tak, ganiając dzień w dzień na spotkania Młodych Socjalistów (wszyscy mieszkańcy obowiązkowo muszą na nie uczęszczać), trenując do szkolnych pokazów na obchodzone co rusz różne święta państwowe (dzieci „ćwiczyły” po kilkanaście godzin dziennie, bez możliwości chociażby skorzystania z toalety), żyła sobie nasza bohaterka, cały czas przekonana, że żyje w Najwspanialszym Kraju na Świecie, którego przywódca był wielki, potrafił jednocześnie pojawiać się na wschodzie i zachodzie kraju, potrafił przemierzać tysiące kilometrów bez konieczności snu. Tak tak, ci ludzie naprawdę w to wierzą. Co więc było momentem zwrotnym w życiu Hyeonseo? Była nim klęska głodu, która w latach 90. zdziesiątkowała Północną Koreę; to właśnie wtedy autorka po raz pierwszy zadała sobie pytanie – jak to możliwe, że ludzie umierają na ulicach z głodu w ponoć najwspanialszym kraju? Co ciekawe, nie sama złość na Partię spowodowała, że pani Lee w wieku siedemnastu lat przekroczyła rzekę (oczywiście pilnowaną przez strażników) i dostała się na terytorium Chin, była nią … ciekawość. Dziewczyna podstępem przedostała się przez granicę w celu odwiedzenia krewnych, według jej planu rozłąka z najbliższymi (matką i bratem) miała potrwać najwyżej pięć dni, a trwała… 14 lat.

Nie będę opisywał burzliwych perypetii autorki, która nie bez powodu siedmiokrotnie musiała zmienić tożsamość, pozwolę sobie jednak napisać, jakie emocje niesie ta książka. Pierwszym, co należy podkreślić, jest tęsknota młodej dziewczyny za… Koreą Północną! Dziewczyna o siedmiu imionach to dzieło niesamowicie szczere, z jednej strony Hyeonse, po latach widzi, jak sprawowane są rządy w jej ojczyźnie, z drugiej tęskni za swoim miasteczkiem, za pięknymi górami rozciągającymi się nad Hyesan. Następnym, co ujmuje w Dziewczynie.., jest niewiarygodnie silna miłość do najbliższych, bo to właśnie oni, pomimo rozłąki, napędzali Lee do działania, to dzięki nim wyrosła na silną i zaradną kobietę, to dzięki nim powstała omawiana książka. Autorka opisując samą siebie, także uwypukla swoje wady, nie robi z siebie ideału, nie kreuje się na zbawicielkę i choć momentami można odnieść wrażenie, że być może trochę „nie fair” jest to, że sam start w życie miała nieco lepszy niż przeciętny mieszkaniec Korei Północnej (choć – podkreślę raz jeszcze – nie było to nic wielkiego, po prostu klasa średnia), jednak to nie ciut wyższa pozycja w społecznej hierarchii doprowadziły ją tam, gdzie jest teraz, stało się to dzięki hartowi ducha, wrodzonemu sprytowi, odrobinie szczęścia i wierze w to, że każdy może walczyć o swoją wolność i wierzyć w marzenia.

Po zapoznaniu się z tą pozycją nadal ciężko mi uwierzyć, jak kraj liczący ponad 23 miliony mieszkańców (to więcej niż Czechy, Węgry i Słowacja razem wzięte) może być tak odcięty od świata, jednak na wiele pytań, które kłębiły się w mojej głowie poznałem odpowiedź. Hyeonseo Lee przedstawia tu historię swego życia, historię pełną wzlotów i upadków, pełną łez, śmierci i tylko momentami lekkiej ulgi. To opowieść o silnej kobiecie, która siłę tę wydobyła w momencie zagrożenia życia swojego i swych najbliższych, to opowieść, którą warto znać, przede wszystkim jest to jednak książka, którą warto przeczytać, by być może dowiedzieć się czegoś więcej o sobie samym i otaczającym nas świecie.

Fot.: Prószyński i S-ka

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *