Alternatywnie w Katowicach – Off Festival 2017 – dzień pierwszy, 4 sierpnia [relacja]

OFF Festival to festiwal, który powstał po to by intrygować, zadawać pytania, oburzać, prowokować do dyskusji, inspirować. Pierwsza edycja odbyła się w roku 2006 na terenie kąpieliska „Słupna” w Mysłowicach, a od roku 2010 wydarzenie to gości w Katowicach. Dyrektorem artystycznym OFF Festivalu jest Artur Rojek, który dba o to, by fani szeroko pojętej alternatywy doświadczali niesamowitych muzycznych emocji. Nic dziwnego, iż OFF został umieszczony na liście 10 najlepszych festiwali muzycznych w Europie według brytyjskiego Guardiana. W tym roku na scenie oprócz nowojorskiej grupy Swans – być może najgłośniejszego zespołu świata – największym magnesem festiwalu jest PJ Harvey. Obok niej Kanadyjka Feist, Anna Meredith, BEAK>, Conor Oberst, Ralph Kaminski, Urlika Spacek i wielu innych. Czy warto wybrać się do Katowic by zakosztować offowego klimatu? Jestem przekonana, że tak. Postaram się też przybliżyć nieco tegoroczną, dwunastą już edycję. Największym, jak zawsze, festiwalowym problemem jest brak możliwości zobaczenia wszystkiego, przez pokrywające się godzinowo koncerty na różnych scenach… Ten uciążliwy fakt znany jest chyba wszystkim festiwalowiczom, więc zgodnie z myślą, iż nie da się mieć wszystkiego, zaprezentuję własną trasę muzycznej podróży w dniach 5-7 sierpnia.

Pierwszego dnia dopisała piękna pogoda, o czym nie można nie wspomnieć. Trzydzieści stopni za dnia i lekki wiatr oraz słońce stanowiły mieszankę idealną. Co prawda, momentami było pochmurnie, przez chwilę popadało, jednak pogoda nam sprzyjała. Jako pierwsza na offfestivalowej Scenie Miasta Muzyki zagościła grupa THE FRUITCAKES z Trójmiasta, inspirująca się twórczością Beatlesów i psychodelicznym rockiem lat 60. W tym samym czasie na Scenie Trójki grał SALK, prezentując materiał z płyty Matronika. Czarujący głos Marceli Rybskiej wyłaniał się z kruchej, poetyckiej, elektronicznej i pełnej emocji muzyki. Można było dać się uwieść, leżąc na trawie pod namiotem… albo kiwając się pod sceną.

Po SALK na Scenie Leśnej zagrali Guiding Lights, jednak obok nich zdołałam jedynie przejść, by usłyszeć gwałtowną grę, pełną gitarowych riffów – po prostu amerykańskie garażowe granie w polskiej wersji. Na głównej scenie, czyli wspomnianej wcześniej Scenie Miasta Muzyki, pojawiła się BITAMINA. Grupa ta charakteryzuje się niebanalnością i ciekawymi tekstami. Występowi towarzyszyła melorecytacja, a grane utwory zdawały się być o wszystkim, jak i o niczym. Na pochwałę zasługuje za to kontakt, jaki artyści (Amar, Mateusz i Piotr) utrzymywali z publicznością, która bawiła się bardzo dobrze (a przynajmniej jej większość).

Na Scenie Leśnej o 16:55 gościł SHAME i nikt z bioriących w nim udział, nie powinien mruczeć pod nosem: what a shame! Wstydzić nie było się czego. Londyńska grupa zaprezentowała porywające, gitarowe granie, z wpływami punkowymi i krzykami ze sceny. Pod główną za to warto było się udać, by zanurzyć się w dźwiękach ULRIKI SPACEK – zespołu, w którego brzmieniu doszukać da się krautrockowego transu i noise rocka z Ameryki. Porywające pogranicze rocka i elektroniki momentami przywodziło na myśl koncerty Radiohead.

Grupa The Man zagrała na Scenie Leśnej, czyli tej, którą obserwować można ze strefy gastronomicznej i zaprezentowała punk oraz hałas towarzyszący szorstkiemu głosowi wokalisty. TRUPA TRUPA dała możliwość słuchaczom na usłyszenie utworów o charakterze przedpremierowym. Uwagę zwracało drewniane pianino, wyglądające na scenie jak eksponat, jednak służące do gry, a nie samego podziwiania. Frontman TRUPY TRUPY wyglądający niepozornie, prezentował głosowe i gitarowe umiejętności. Występowi przewodziły perkusyjne uderzenia i dużo przesteru. W dwóch słowach: brudny rock.

Scenę Eksperymentalną odwiedziłam w celu posłuchania Michaela Giry, który porywał w muzyczne odmęty za pomocą swej gitary i charakterystycznego głosu. Miarowe szarpnięcia strun i powtarzanie jak mantra fraz w różnym tempie nadawały koncertowi specyficznego klimatu, który został przez słuchaczy doceniony. Jedynym minusem stania pod sceną było gorąco, od którego można było uciec przed namiot.

HELADO NEGRO, czyli Roberto Carlos Lange – urodzony na Florydzie syn imigrantów z Ekwadoru, przedstawił rytmiczne, chilloutowe i wciągające brzmienia, do których wielu tańczyło, lub obowiązkowo tupało nóżką. Jeden z najbardziej oryginalnych głosów współczesnej amerykańskiej sceny prezentował eklektycznie połączenie bogatego dziedzictwa muzyki Ameryki Łacińskiej z sennym electro-popem i politycznym zaangażowaniem, a na scenie dział się performance, czyli złote poruszające się, połyskujące bryły (pod którymi zapewne kryli się ludzie). Fantastyczna gra świateł dodająca klimatu była wisienką na torcie. Złotym torcie.

Wyjątkowo oczekiwałam koncertu grupy BEAK> i nie zawiodłam się. Co więcej, uważam, iż był to najlepszy występ pierwszego dnia festiwalu. Perkusja, klawisze, gitara, mikorofonowy pogłos i… świetny kontakt z publicznością. Żarty muzyków przyjmowane były przez odbiorców z entuzjazmem i aplauzem. Tłum, który wypełnił teren Sceny Leśnej, bawił się fantastycznie. Perkusyjne partie nadawały tempa utworom, które nawiązywały do minimalistycznych korzeni współczesnej muzyki elektronicznej i brytyjskiego tanecznego podziemia. Geoff Barrow (filar grupy Portishead), Billy Fuller (znany ze współpracy z Robertem Plantem) i Will Young stworzyli widowisko transowe, które wciągało od pierwszych do ostatnich chwil. Coś fantastycznego!

Ostatni występ, jaki miałam okazję oglądać, należał do FEIST, czyli Leslie Feist pochodzącej z Kanady. Zapoznana uprzednio z twórczością i poglądami artystki, ujrzałam na głównej scenie kobietę w długiej sukni w kolorze fuksji, trzymającą gitarę. Co zwiastuje taki widok? Coś niebywałego! Artystka zaczęła od prezentowania materiału z najnowszej płyty Pleasure, by skończyć na dawnych przebojach. W przerwach między utworami Leslie prowadziła pogawędki z publicznością, a gdy śpiewała odsłaniała całą paletę głosowych możliwości. Poprzez niepowtarzalny głos kojarzyła mi się momentami z Cate Le Bon, której miałam okazję słuchać na tegorocznym Halfway Festivalu. Piękne różowo-fioletowe wizualizacje sceniczne kontrastowały z rockowo-folkowym brzmieniem. Był to koncert pełen kontrastu i piękna. Sama FEIST nie życzyła sobie jego nagrywania czy fotografowania. Nie udzielała również wywiadów. Postępowała jednak bardzo konsekwentnie i wzbudziła wiele sympatii u swoich odbiorców. Zrobiła jeden z najlepszych show OFF Festivalu 2017.

DZIEŃ DRUGI

DZIEŃ TRZECI

Z Katowic relacjonuje Małgorzata Kilijanek

Fot.: Małgorzata Kilijanek

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *