dead frank

Chcieliśmy dać ludziom płytę, na której nie ma niepotrzebnych dźwięków – rozmowa z Tomkiem Uszyńskim z zespołu Dead Frank

Dead Frank nie bez kozery są promowani, jako rockowa petarda znad Wisły. Mocne, gitarowe brzmienie, świetne, polskojęzyczne teksty i masa przebojów składają się debiutancki album warszawskich muzyków. Porozmawialiśmy z tej okazji z wokalistą, gitarzystą i głównym tekściarzem formacji, Tomkiem Uszyńskim. Zapraszamy do lektury.

Witam. Gratuluję doskonałego albumu, który kręci się od wielu dni w moim odtwarzaczu. Na początek mam pytanie standardowe, które przybliży czytelnikom Waszą grupę. Opowiedzcie proszę, jak powstał zespół Dead Frank? Co stało za tym, że zaczęliście wspólnie grać, że zaowocowało to w bardzo krótkim czasie debiutancką płytą?

Witaj, dzięki! Historia jest w pewnym sensie towarzyska. Oczywiście znałem Perkoza z jego dokonań, ale kilka lat temu poznaliśmy się u znajomych na imprezie. Spędzaliśmy mnóstwo czasu, paląc papierosy, rozmawiając o muzyce i wymieniając się demówkami. Doszliśmy do wniosku, że fajnie byłoby zrobić coś razem.

Wydaje mi się, że staracie się łączyć Wasze muzyczne światy, a bardziej nawet dotychczasowe doświadczenia sceniczne. Muzyka Dead Frank nie wydaje się tak mocna i kopiąca jak twórczość Voltage Betty, w której się udzielałeś. Za to kapele Jacka Perkowskiego poruszały się w łagodniejszej stylistyce. Czyżby styl Dead Frank najlepiej scharakteryzować  jako połączenie Waszych osobowości?

Raczej określiłbym to sumą naszych muzycznych upodobań. Ten styl, o który pytasz, jest tylko formą. Piosenka zawsze zaczyna się od akordów i melodii. To, że materiał brzmi tak a nie inaczej, wynika z tego, że taką formułę przyjęliśmy. Jesteśmy ludźmi rock & rolla ;).

Muzycznie prochu, powiedzmy sobie szczerze, nie odkrywacie, ale jak mało kto z polskich wykonawców poruszających się w tej stylistyce, śpiewacie po polsku. Pokazujecie, że się jednak da, Wasze teksty brzmią naturalnie, świeżo, a co najważniejsze – przebojowo – są idealne do koncertowego śpiewania z tłumem. Czyżby nie zależało Wam na karierze za granicą? Czy uważacie, że za nim uderzy się na Zachód, warto porwać najpierw polską publiczność?

Tak serio, to było jedno z pierwszych założeń tej płyty. Piszemy ją po polsku. Usiadłem i zacząłem szukać tematów. Zaczęło się od Kosmosu, który jest o tzw. melanżu bez trzymanki, potem był Bardziej, który w założeniu miał być singlem i dlatego jest o miłości (śmiech)! I tak wyklarował się trochę temat płyty. Perkoz (Jacek Perkowski, gitarzysta zespołu – przyp. red.) napisał To się nie uda jeszcze przed tym, jak postanowiliśmy razem nagrywać. Piosenka idealnie pasowała na ten album.

Co do tekstów, to operujecie klasyczną, rockową poezją jak w W bardziej, gdzie słyszymy dosadne wyznanie miłości, albo w Zdarza się – gdzie poznajemy imprezowe uroki stolicy. Z drugiej strony, potraficie napisać delikatny liryk To skomplikowane. Przedstawiacie dwa różne oblicza. Które z nich jest bliższe Was – tak naprawdę?

Tak jak wspomniałem, napisałem wszystkie teksty oprócz To się nie uda. Napisanie polskich tekstów do rockowej muzy jest wyzwaniem. Starałem się, bardzo żeby nie ocierać się o banał i żeby te teksty nie powodowały zgrzytu zębów. Do czego mi bliżej? Jestem optymistą z diagnozowaną depresją ;).

A propos Zdarza się. Zaprosiliście do tego kawałka rapera i dlaczego akurat okazał się nim Sokół? Skąd ogólnie pomysł na takie połączenie gatunków? Nie boicie się, że synkretyzm klasycznego rocka z rapem okaże się dla wielu nie do strawienia?

Kiedy powstawało demo tej piosenki, już wiedziałem, że musi się tam pojawić Sokół. Wysłałem szkic do Jacka i napisałem mu, że idealnie by w tym siedział Sokół. Okazało się, że Perkoz go zna, wysłał mu demo, a Wojtek chętnie się zgodził. Nie mieliśmy żadnych obaw bo riff i wolne tempo utworu doskonale nadawały się jako beat dla rapera. Robimy muzykę, a ta nie tworzy barier, co nie?

Lepiej bym tego nie ujął. A Sokół sam zaimprowizował swoją partię? Mam na myśli tekst. Czy dostał już gotowe wcześniej słowa?

Wojtek nigdy nie śpiewa cudzych zwrotek, wiec odpowiedź jest oczywista.

Afirmacje bardzo mi się kojarzą z twórczością Organka. Sugerowaliście się w tym kawałku jego brzmieniem, które wykreował na albumie Głupi, czy jednak brzmienie i styl tej kompozycji wyewoluowały w sposób naturalny?

Afirmacje mieliśmy nagrane przed ukazaniem się płyty Organka. Szczerze mówiąc, to nie za bardzo czuję to porównanie. Głupi (bardzo fajna piosenka) jest nagrana z takim bardzo bluesowym, rootsowym brzmieniem gitary akustycznej ze slide’m bardziej jak Robert Johnson, który podobno zaprzedał duszę diabłu ;). Może to przez to, że riff w Afirmacjach jest rzeczywiście zadziorny.

Dead Frank - Bardziej

Afirmacje zresztą mają ciekawy tekst odchodzący od miłosno-imprezowych tematów. Czyżby to głos sprzeciwu przed tym, że w naszym społeczeństwie nie ma miejsca na prawdziwą indywidualność i że należy zachowywać się według przyjętych, wydaje się odgórnie i na zawsze, norm?

Tekst jest o przykrych dolegliwościach i słabej kondycji człowieka w dzisiejszym świecie. Tak mi się wydaje, że często sobie afirmujemy takie złe doświadczenia i myśli, dlatego w refrenie podsumowuję, że I Ty i ja tak mam, ale to nie jest powód, żeby w to uwierzyć. Nie da się uniknąć wszystkich konsekwencji życia w ładzie i normach społecznych, ale trzeba być asertywnym. Trzeba mówić NIE i o tym jest ta piosenka.

W jedynej anglojęzycznej piosence, czyli Frank, śpiewacie: Life, it’s just another way to die. Trochę dziwnie to brzmi w raczej pozytywnym kontekście całego albumu – ponuro i dosadnie. Skąd takie wyznania w tej piosence i kim jest tytułowy Frank w tej kompozycji, który jak sądzę pojawił się nieprzypadkowo, mając na uwadze nazwę Waszego zespołu?

Życie, zawsze kończy się tak samo.

Zostając przy tym, jaka jest geneza nazwy Dead Frank?

Trochę dlatego, że fajnie brzmi. Trochę dlatego, że słyszałem kiedyś fajną historię o Franku Sinatrze, któremu porwali syna i kazali mu co chwilę dzwonić z budki telefonicznej. Syna odbito następnego dnia, ale od tamtej chwili Frank już zawsze miał kieszeń wypełnioną dziesięciocentówkami. I tak go pochowali, z butelką Jacka Danielsa i kieszenią pełną monet. Był świetnym wokalistą, dżentelmenem, trochę gangsterem… a takich typów już nie ma.

Z innej beczki. Płyta trwa zaledwie 30 minut. Nie mieliście więcej materiału, czy od razu zostawiliście coś na następny LP? Planujecie w najbliższym czasie jakieś ruchy w tym kierunku, czy skupiacie się tylko i wyłącznie na promocji Dead Frank?

Mieliśmy jeszcze kilka piosenek, ale wspólnie zdecydowaliśmy, że albo nie są w klimacie albo trzeba nad nimi jeszcze popracować. Chcieliśmy dać ludziom płytę, na której nie ma niepotrzebnych dźwięków. Ja np. lubię Foo Fighters, ale całych albumów się nie da słuchać.

Ten materiał musi się doskonale sprawdzać na koncertach. Planujecie trasę promującą Dead Frank? Kiedy będzie można Was usłyszeć na żywo?

Jesteśmy w trakcie ustalania trasy. Bardzo byśmy chcieli koncertowo pokazać się w innych miastach niż Warszawa. Najbliższe koncerty to 31 października w Fugazi i 6 listopada na Chłodnej 25 z naszymi kumplami z Vapour Trails.

Fot.: Fonografika

dead frank

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *