Bal

Danse macabre – Nuno Duarte, Joana Afonso – „Bal” [recenzja]

Tematyka zombie póki co ma się naprawdę nieźle. Nikt nie narzeka na przesyt, wręcz przeciwnie; nikomu zdaje się również nie przeszkadzać fakt, że o żywych trupach nie powstają dzieła zaskakujące w swoim podejściu do ujęcia tej tematyki, lecz zazwyczaj w jakiś sposób powtarzalne. Skąd więc ta popularność? Czyżby wynikała z faktu, że opowieści o zombie to tak naprawdę nie mrożące krew w żyłach horrory, a raczej nasze odwieczne dążenie do nieśmiertelności? A może właśnie przestroga przed jego konsekwencjami? Czy właśnie w taki sposób podchodzą do tematu twórcy powieści graficznej Bal, jednego z bardziej docenianych komiksów portugalskich? Nie dowiemy się tego w inny sposób, jak tylko wszczynając śledztwo.

W maju 1967 roku do Cova da Iria w Fatimie przyjechać ma z wizytą papież Paweł VI. Ponieważ Portugalia pod rządami Salazara nie cieszy się dobrymi stosunkami z Watykanem, państwo postanawia stanąć na głowie, aby wizyta papieska przebiegła sprawnie i bez żadnych zakłóceń. Wszystko wydaje się być ustalone i dopięte na ostatni guzik, poza jedną, ale dość niepokojącą sprawą. Otóż, w pewnej wiosce zwanej Maré Santa, którą dziś większość z nas określiłaby jako “zabitą dechami”, według plotek dzieją się niepokojące, naznaczone pogańskimi praktykami rzeczy, które absolutnie trzeba ukrócić przed przyjazdem papieża. Żadne domniemane zjawiska nadprzyrodzone czy choćby trudno wytłumaczalne nie mogą dojść do uszu ani oczu Pawła VI, cała Portugalia jawić ma się jako kraj religijny, wierzący i bez cienia bluźnierców. Do Maré Santa zostaje więc wysłany człowiek, którego celem jest przyjrzenie się plotkom i ucięcie ich raz na zawsze… a przynajmniej do wyjazdu papieża. Rui Brás to jednak człowiek nie byle jaki, lecz członek PIDE, czyli autentycznej, działającej w latach 1945-1969 tajnej portugalskiej policji, będącej pod dyktaturą Salazara, której dosłownie rozwinięty skrót oznacza Policję Międzynarodową i Ochronę Państwa. Instytucja ta była znana ze swej brutalności i bezlitosnego postępowania wobec jakichkolwiek oznak, które można było określić jako niezadowolenie z rządów Salazara. PIDE nie były obce nielegalne aresztowania, tortury, przesłuchania czy zabójstwa.

Rui Brás wydaje nam się człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, dla którego plotki krążące o zapomnianej przez Boga wiosce są wyssanymi z palca bzdurami. Swoją misję uważa więc za zwykłą formalność, która w głównej mierze ma się opierać na przekonaniu się na własne oczy, że fama crescit eundo, a nic z tego, co usłyszał o nadmorskiej społeczności, i o tym, co ją nęka, nie jest prawdą. Swoje kroki prowadzi do będącego autorytetem dla reszty mieszkańców Ojca Bento, który nie zwlekając, prowadzi inspektora ku plaży. Tam natomiast Rui Brás przeżywa szok, kiedy marna plotka o dręczących mieszkańcach zombie wychodzących z morza okazuje się czymś więcej niż prawdą… okazuje się koszmarem, któremu jego własne oczy nie potrafią zaprzeczyć. Inspektor nie ucieka jednak z Maré Santa, lecz próbuje rozwikłać zagadkę nocnych wędrówek nie do końca martwych ludzi, którzy dopiero po zmroku opuszczają morze i wychodzą na łowy, przeczesując wioskę. Szybko okazuje się, że udręczeni mieszkańcy jednogłośnie obwiniają kobietę o imieniu Alzira, i to właśnie na niej skupia się podjudzany śmiertelnym strachem gniew rybaków. Przybysz nie rozumie jednak dlaczego i na jakiej podstawie Alzira oskarżana jest o to, co wypluwają na brzeg nocne fale, a cała sprawa zaczyna się robić coraz bardziej tajemnicza, gdy nikt nie mówi nic wprost, a uważana za czarownicę kobieta, na nieszczęście inspektora, wydaje się być najbardziej zrównoważona ze wszystkich mieszkańców wioski.

Bal to wbrew niewielkiej objętości wielowątkowa opowieść, która aż szkoda, że nie została rozbudowana. Intensywne, barwne postaci i niełatwa problematyka czynią z dzieła Nuno Duarte i Joany Afonso symboliczną wędrówkę w głąb duszy i psychiki człowieka, ukazują jego złożoność i smutne, a nawet mroczne “ja”, które dochodzi do głosu w obliczu osobistej tragedii. Nadprzyrodzony wątek, wątek zombie, jest tak naprawdę tylko pretekstem, który ostatecznie z opowieści grozy czyni tę historię dramatem. Scenariusz Duarte opiera się bowiem na człowieczej niezgodzie na śmierć i jego maleńkości, gdy do niej dochodzi. Choć Bal przedstawia czyny i działania, to tak naprawdę w głównej mierze wyziera z niego – jak i z owych czynów – horrendalna bezradność, której nie sposób zaakceptować, bo czyż może człowieka spotkać coś gorszego niż nie zrobienie nic, podczas gdy tragedia rozgrywa się pod naszym nosem? A jednak czasami właśnie owo “nic” musi nam wystarczyć.

Można powiedzieć, że historia opisana w Balu została w nim tak naprawdę jedynie zarysowana, dając czytelnikowi możliwość rozwinięcia jej po swojemu, po zakończeniu lektury. Taką sposobność otrzymujemy nie tylko za sprawą niejednoznacznego zakończenia, ale także dzięki konstrukcji trójki głównych bohaterów – inspektora, Ojca Bento i Alziry. Każdego z nich dręczą ich osobiste demony, z którymi walczą niczym z wyłaniającymi się morza martwymi żywymi. Rui Brás to człowiek w gruncie rzeczy zrujnowany przez pracę, jaką wykonuje dla PIDE; dręczą go wyrzuty sumienia, miewa koszmary, w których powracają torturowani przez niego ludzie. Z jednego z takich snów wyłania się ktoś zdumiewająco podobny do samego inspektora, co rozumieć możemy dwojako – że mężczyzna zmuszony był przesłuchiwać kogoś ze swojej rodziny (o czym sam wspomina), albo że sam czuje się niczym aresztowany i torturowany, przez życie, które nie jest mu pisane, w którym nie czuje się dobrze, i które pragnie porzucić. Moralne dylematy i pewną dwoistość w postaci świetnie widać na jednym z  rysunków, który stanowi przepołowienia twarzy bohatera,  a pomiędzy nią wrysowane zostają jego demony. Ojciec Bento, mentalny i duchowy przywódca wioski również zmaga się z czymś, co przekracza jego możliwości. I choć słusznym wydaje się być jego stwierdzenie, że Człowiek nie powinien nosić brzemienia winy samotnie, to  jego rozumienie owego zdania wydaje się być równie błędne, co tragiczne w skutkach. Pozostaje jeszcze Alzira, postać także cierpiąca, ale wbrew pozorom najmądrzejsza, która wie, że z losem należy się pogodzić, bo inaczej przeszłość nigdy nie odejdzie, stając na drodze nie tylko przyszłości, ale także teraźniejszości.

Skupiający się na ludzkich koszmarach scenariusz Nuno Duarte współgra z rysunkami i doborem kolorów Joany Afonso. Czerwień i pomarańcz, które zdominowały strony Balu nie tylko podkreślają płomienność i krwistość tej opowieści, to że za jej kulisami rozgrywają się, bądź rozgrywały prawdziwe ludzkie dramaty, ale także stanowią kontrast dla stonowanych szarości i brązów, które również mają swoje symboliczne znaczenie. Postaci stworzone ręką Afonso mają stanowcze, zdecydowane, ostre rysy, kreska jest mocna, jakby jej władczyni chciała podkreślić brak zwątpienia czy wahania przy tworzeniu poszczególnych bohaterów. Czarne, grube kontury potęgują to wrażenie i doskonale wyodrębniają najważniejsze postaci na tle tłumu i tła, które im mniej znaczące, tym bledsze kontury i kolory zostały przy nich zastosowane. Świetnym zabiegiem było niejednokrotne wychodzenie rysunków poza kadr – tu wyszedł czubek głowy, zaznaczając “patyczkowatość” inspektora, tu nie zmieściła się stopa, jakby dla spotęgowania ruchu i towarzyszącej mu szybkości powodowanej strachem. Najlepsze jednak są te rysunki, które przedstawiają coś nadprzyrodzonego, coś, co rodzi się w umysłach i duszach bohaterów, a co najprawdopodobniej jest wizualizacją wspomnianych demonów. Kadry, które je zawierają, są najbardziej mroczne i niepokojące, najbardziej klimatyczne i najsilniej ukazujące tytułowy bal jako danse macabre.

Wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy oddało w ręce czytelników komiks nie tylko ciekawy i doceniony na świecie, ale także wzbogacony o liczne materiały, które złożyły się na finalny kształt – zarówno wizualny, jak i merytoryczny – publikacji. Możemy więc podejrzeć, jak wyglądały pierwsze szkice postaci, jak przedstawiał się zarys ich charakterów, przeczytać fragment scenariusza, a nawet zobaczyć naszkicowanego psa graficzki. Wzbogacamy się także o informacje, czyja twarz posłużyła Afonso do stworzenia postaci Ojca Bento czy inspektora, podglądamy wstępne szkice okładki. Jest to świetny prezent dla czytelnika, zwłaszcza jeśli – tak jak ja – się tego nie spodziewał. Dodatkowym atutem jest fakt, że polski tłumacz, Jakub Jankowski, nie zapomniał również o wyjaśnieniu pochodzenia fragmentów piosenek, które kilkukrotnie przewijają się przez opowieść, dodatkowo podbijając jej klimat.

Na balu można tańczyć samotnie lub w parze; do tańca można poprosić lub komuś go odmówić; można podpierać ściany, ale można też szaleć na parkiecie. Na balu każda decyzja będzie jednak słuszna, jeśli podejmiemy ją zgodnie ze swoim sumieniem, zwłaszcza, jeśli Na tym balu są sami nieżyczliwi ludzie. Wtedy najbardziej trzeba uważać na podejmowane wybory. Jeśli jednak zdecydujecie się na lekturę komiksu Bal, nie powinno gryźć Was sumienie. Kto wie, może spomiędzy kadrów wyjdzie coś, co Was ugryzie, składając propozycję nie do odrzucenia, by wziąć udział w tym przeklętym danse macabre, w którym motywem przewodnim będzie strata, z którą nie sposób się pogodzić, przemijalność, nad którą również niełatwo przejść do porządku dziennego i rozdzierający serce żal… jednak wszystko rozgrywać się będzie w Waszej głowie, w której nawet Maré Santa (dosłownie: święty przypływ) nie będzie nazwą bez znaczenia i bez symboliki, przez pryzmat której oceniać będziecie kolejne postaci dramatu.

Fot.: Timof i cisi wspólnicy

Bal

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *