Jak tęcza za murem – Brandon Sanderson – „Dawca przysięgi I” [recenzja]

Znowu to zrobił! Brandon Sanderson, jeden z najbardziej płodnych współczesnych twórców fantastyki, zachwycił po raz kolejny. Trudno odpowiedzieć sobie na pytanie, jakim cudem autor tworzący hurtowo przepełnione różnorakimi światami opasłe tomiszcza nie gubi się w tym wszystkim, utrzymując zarazem niezwykle wysoki poziom, jednak fakty są takie, że naprawdę mu się to udaje. Zapoczątkowany w 2010 roku cykl Archiwum Burzowego Światła (o tomie pierwszym – Drodze królów – przeczytacie TUTAJ) z miejsca zyskał przychylność krytyki oraz rzesze fanów, wśród których wielu stawiało jego nazwisko na tej samej półce, na której znajdują się mistrzowie gatunku, tacy jak chociażby… J. R. R. Tolkien. Wydana niedawno nad Wisłą pierwsza część trzeciej (z planowanych dziesięciu) odsłony serii – Dawca przysięgi, to z kolei jedna z najbardziej oczekiwanych premier wydawniczych ostatniego roku. Apetyty czytelników, a także ciążąca na autorze presja były ogromne. Czy pochodzącemu z niewielkiego Lincoln pisarzowi uda się udźwignąć ciężar oczekiwań? Czy wykreowany przez Amerykanina świat ponownie oczaruje? To tylko niektóre z wielu pytań, jakie stawiali sobie czytelnicy. Jeśli znajdowaliście się w grupie pytających, uspokoję Was już teraz – TAK, TAK i TAK, to odpowiedzi na każde kolejne pytanie. Jeśli nie mieliście jeszcze przyjemności zapoznać się ze światem Rosharu, nadróbcie to czym prędzej, bo wierzcie, o tym tytule będzie głośno i to nie tylko w kręgach miłośników fantasy, a całej popkulturze.

Walczący w imię uciśnionych Kaladin Burzą Błogosławiony, skrywająca artystyczną duszę Shallan i nieustraszony Dalinar powracąją na ziemie Rosharu, by zmierzyć się z siejącymi spustoszenie siłami natury oraz zagrażającym ludzkości Pustkowcom. Tak jak poprzednie części cyklu, tak i ta w większości poświęcona jest jednemu z bohaterów. Tym razem pada na Dalinara, który po przenosinach do wieży Urithuru kontynuuje misję zjednoczenia wszystkich królestw, a tej – ze względu na przeszłość głowy rodu Kholinów – do łatwych zaliczyć nie można. Początkowo tylko jeden z władców pozostałych krain zgadza się wesprzeć plan obdarzonego wizjami wojownika, ten nie ustaje jednak w wysiłkach, mając świadomość, że połączenie sił wszystkich arcyksiążąt to jedyna szansa na uratowanie świata.

Co z pozostałą dwójką bohaterów? Wysłany na niebezpieczną misję Kaladin odkrywa zaskakujące fakty na temat największych wrogów, powraca do rodzinnego domu, by zmierzyć się z trudną przeszłością, oraz szkoli uwielbianych przez fanów serii członków drużyny mostu czwartego na pełnowartościowych Świetlistych. Shallan z kolei ćwiczy nowo nabyte umiejętności, próbuje rozwikłać tajemnicę zaskakujących morderstw, do których dochodzi w obrębie potężnej wieży, a także walczy o własną tożsamość, czego nie ułatwia jej wcielanie się w sprytną, niepodlegającą żadnym regułom Woal.

Sanderson zachwyca. Zachwyca wyobraźnią w kreowaniu z jednej strony podobnego do znanego nam, z drugiej wyróżniającego się wieloma szczegółami świata. Poznajemy kolejne, z pozoru niewiele znaczące, jednak robiące różnice detale dotyczące Rosharu. Główne postaci rozwijają się na naszych oczach w zaskakujących kierunkach, a te ,które uważaliśmy za poboczne, zyskują na znaczeniu (najlepszym przykładem jest tu wyrzucony z mostu czwartego Moash, którego historia jest jedną z najciekawszych punktów Dawcy przysięgi). Ogrom włożonej przez autora w omawianą publikację pracy jest nie do przecenienia, a kreatywności można Amerykaninowi tylko i wyłącznie pozazdrościć.

Po stronie minusów można by zapisać niespieszne tempo. W porównaniu z Drogą królów czy Słowami światłości akcja spowalnia, jednak niekoniecznie musi to być wada. To właśnie taki sposób narracji oraz prowadzenia bohaterów pozwala skupić się na wyróżnionych powyżej detalach i docenić je w pełni. Zupełnie inną kwestią jest podzielenie książki na dwie części, ponieważ – jakby nie patrzeć – Dawca przysięgi I to dopiero połowa trzeciego tomu. I choć objętość powieści poniekąd usprawiedliwia taki zabieg wydawcy, w wielu czytelnikach może wywołać poczucie niedosytu, gdyż historia ucięta zostaje w (swoją drogą niezwykle zaskakującym) momencie, w którym nabiera rumieńców, a nam pozostaje wyłącznie czekanie na kolejną, zapowiadającą się niezwykle atrakcyjnie część.

Tak jak zostało to napisane na samym początku – Sanderson znowu to zrobił! Autor zachwyca potęgą wyobraźni, dbałością o szczegóły, zarówno jeśli mowa o wykreowanej przez niego rzeczywistości samej w sobie, jak i bohaterach. Amerykanin udźwignął ciężar odpowiedzialności oraz oczekiwań, zawieszając poprzeczkę jeszcze wyżej i słowo daję – jeśli poziom Archiwum Burzowego Światła zostanie utrzymany, to za kilka lat dzieło to wymieniane będzie jednym tchem wśród takich klasyków gatunku jak Władca pierścieni czy Gra o tron. Osobiście, cykl jak i sam Dawca przysięgi kojarzą mi się z pewnym krążącym po Internecie memem (lub demotywatorem, nie mam pojęcia, ponieważ nie wiem jaka jest między nimi różnica) znanym większości fanów słowa pisanego. Obrazek przedstawia chłopca stojącego na stercie książek, dzięki czemu udaje mu się wychylić głowę ponad wielki, szary mur. Co widzi? Tęczę, piękny zamek, motyle i świat zupełnie inny niż ten, który zna, szaro-bury, bez pobudzających wyobraźnię lektur. Brandon Sanderson i Archiwum… to świat zza muru.


Fot.: Wydawnictwo MAG

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *