Królestwo absurdu – „Angie Tribeca”, sezon 2 [recenzja]

Ile to już razy widzieliśmy na małym bądź dużym ekranie detektywa (często wraz z partnerem) rozwiązującego każdą, najbardziej nawet zawiłą zagadkę kryminalną, której – zdawać by się mogło – rozwiązać nie sposób? Odpowiedź brzmi: wiele. Zazwyczaj jest to przechodzący kryzys wieku średniego, niedogolony facet, potrafiący oczarować każdą niewiastę, jednak nie ma mowy o żadnym poważnym związku; facet jest toksyczny, praca pochłania go w całości, przez co zresztą niczym domek z kart rozsypało się jego małżeństwo. Kawę pije hektolitrami, broń zawsze trzyma w pogotowiu, a jego stalowe spojrzenie złamie najtwardszego nawet złoczyńcę. Taki właśnie jest porządny gliniarz kreowany przez studia filmowe. Taka jest i Angie Tribeca. Z tą tylko małą różnicą, że Angie to młoda kobieta, odpada więc czarowanie dam i kryzys wieku średniego. Nadal jednak zostaje nam dalekie od ideału życie prywatne, kawa czy… wizyty u golibrody! Przed Wami Angie – najtwardszy gliniarz w całym Los Angeles, która wspólnie ze swą oddaną ekipą rozwiąże każdą sprawę (nawet taką, której nie sprostaliby Sherlock HolmesDetektyw Monk razem wzięci) i z pełną powagą na twarzy sprawi, że widz padnie na łopatki… ze śmiechu. RECENZJA ZAWIERA SPOILERY (NIE DA SIĘ ICH UNIKNĄĆ) ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ, NIE MA TO JEDNAK WŁAŚCIWIE ŻADNEGO ZNACZENIA.

Angie Tribeca to serial w Polsce raczej mało popularny i ze smutkiem stwierdzić muszę, że to niestety się nie zmieni. Dlaczego? Po pierwsze – ze względu na humor, jaki serwuje; po drugie – serial ten nigdy nie zostanie przetłumaczony na nasz ojczysty język, ponieważ tego zrobić się po prostu nie da; zabiłoby to cały fun. Szkoda mi więc tych, którzy z uwagi na brak języka angielskiego w szkole lub nieuważanie na jego lekcjach stracą tak świetną zabawę. Przejdźmy jednak do sedna, czyli tego, o czym ta produkcja w ogóle opowiada i powodów, dla których nie każdemu (nawet prymusowi z angielskiego) przypadnie ona do gustu.

13

Jak można wywnioskować ze wstępu do tego tekstu, mamy tu do czynienia z serialem przedstawiającym codzienne, pełne niebezpieczeństw życie gliniarzy z jednego z posterunków w Los Angeles, wśród których prym wiedzie oczywiście (kapitalnie zagrana przez Rashidę Jones) tytułowa Angie Tribeca. Poznajemy ją w momencie, kiedy kilka miesięcy po zniknięciu jej służbowego (i życiowego) partnera, oficera Peppera (w tej roli znany chociażby ze 127 godzin czy 22.11.63, James Franco), przełożony przydziela jej nowego współtowarzysza służby – detektywa Jaya Geilsa (Hayes MacArthur). Niespecjalnie podoba się to naszej twardej pani policjant (I don’t want a new partner, I hate partners!), ale co zrobić, mus to mus. Po kilku wspólnych akcjach między dwójką bohaterów zaczyna rodzić się uczucie. Ona nie może sobie jednak na nie pozwolić, nadal pamięta ostatnie słowa Peppera i obrączkę spływającą w odpływie zlewu; bolesna rana wciąż się nie zagoiła. Brzmi sztampowo? Pewnie, że tak, ale o to właśnie chodziło! Wyczuwacie już wtórność i dobrze znany schemat? Jeśli tak, to w większym błędzie być nie możecie, bo czego jak czego, ale wtórności Angie Tribece zarzucić nie można.

19

Nie można też narzekać na nudę, mówimy tu bowiem o serialu, który nieoczekiwanymi sytuacjami i zwrotami akcji może zaskoczyć w każdej minucie, mówimy o produkcji, która sama w sobie jest jednym wielkim gagiem. Nie spodoba się ona jednak wszystkim, a największą frajdę znajdą w nim miłośnicy parodii pokroju Nagiej broni czy Hot Shots. Generalnie jest to coś, co określić można mianem: „Tak głupie, że aż śmieszne”. Zmiksujcie dwa wymienione tytuły, podkręćcie całość o 200%, zamknijcie w dwudziestominutowym odcinku, zachowując w tym jednak klasę i -UWAGA – sens. Co otrzymacie? Angie Tribecę! Żarty w serialu opierają się przede wszystkim na dosłownym rozumieniu przez bohaterów (i pokazaniu tego przez twórców) metafor czy zwykłych, używanych na co dzień zwrotów, że wymienię dla przykładu dwie (akurat słabsze jak na ten serial, ale łatwiejsze w zrozumieniu) sytuacje. Pierwsza: Zawołana przez porucznika do gabinetu dwójka policjantów wchodzi do pomieszczenia, porucznik woła take a seat, po czym oboje chwytają krzesła, podnoszą je i tak sobie z nimi stoją. Sytuacja numer dwa: Seksowna pani patolog dzwoni do posterunkowych i z ekscytacją w głosie mówi: I got a bomb for you guys!. Policjanci biegną do kostnicy, a tam stoi sobie nasza pani patolog z ogromną bombą z czasów II wojny światowej w rękach. Wymienione wyżej przykłady dałoby się akurat jakoś przetłumaczyć na polski tak, by dowcip na tym nie stracił (dlatego właśnie je wymieniłem), sytuacji jednak jest całe mnóstwo i to o wiele bardziej zabawnych. Poza żartem czysto słownym mamy tu jeszcze do czynienia z żartami sytuacyjnymi, które również przedstawione są dzięki dosłownemu odbieraniu przez postaci kolejnych sformułowań. Zdarza się również wyciągnięcie z kieszeni rzeczy, która ledwie zmieściłaby się na statku czy otwarcie drzwi wycieraczką w kształcie klucza. Wszystko to oczywiście dzieje się w atmosferze pełnej powagi, każda idiotyczna (podkreślić dwa razy) sprawa, nad którą pracują detektywi z LAPD, to sprawa życia i śmierci. Pomimo wszechobecnego absurdu, bohaterowie nigdy się nie śmieją, co najwyżej czasem leciutko uśmiechają, gdy przydarzy im się coś miłego. Swoją drogą, cały urok produkcja TBS zawdzięcza genialnym kreacjom aktorskim. Wspomniani wyżej Jones i MacArthur to oczywiście nie wszyscy. Świetnie w swoich rolach odnajdują się również Jere Burns (porucznik Chet Atkins), Deon Cole (detektyw DJ Tanner), Andree Vermeulen (pani patolog Monica Scholls) czy Alfred Molina jako kradnący każdą scenę lekarz sądowy. Tutaj nawet pies gra wspaniale! Bo zapomniałem jeszcze wspomnieć o tym, że w skład drużyny wchodzi także oficer Hoffman, pies którego wszyscy traktują jak człowieka i nie mówię tu o byciu miłym dla pupila – dosłownie traktują go jak istotę ludzką. Do stałej ekipy tworzącej serial często, w epizodycznych rolach, dołączają większe gwiazdy ekranu. W sezonie pierwszym byli to m.in. Lisa Kurdow (Przyjaciele) czy Bill Murray (chyba nie muszę wymieniać tytułów). Każdy kto przewija się przez plan Angie Tribeki, znakomicie się tam wpasowuje i z największą powagą wygłasza najbardziej absurdalne kwestie współczesnej telewizji.

14

Po długim wstępie (przepraszam, nie mogłem się oprzeć), czas przejść do sezonu drugiego, który zaczyna się iście wybuchowo. Odsłona pierwsza zostawiła nas z cliffhangerem, którego nie powstydziłaby się żadna „poważna” produkcja telewizyjna. Uwięziony w kamizelce-bombie Hayes ratowany jest przez Angie i kiedy zegar bomby pokazuje jedynkę, odcinek się kończy. Na szczęście twórcy nie poszli na łatwiznę i nie serwują nam w pierwszych minutach sezonu drugiego śmiertelnego wybuchu, który zabija Hayesa. Angie ratuje partnera, następnie uprawiają namiętny seks, po czym główna bohaterka, by podgrzać atmosferę, zakłada na siebie rozbrojoną kamizelkę, która chwilę później… eksploduje. Angie umiera!… Żartuję, przecież to komedia, w dodatku absurdalna, dlatego też Tribeca nie ginie, zapada natomiast w śpiączkę, z której budzi się po upływie roku. Świat jednak nie stał w tym czasie w miejscu, okazuję się, że w przeciągu roku Angie urodziła zaskakująco duże dziecko, które teraz wychowywane jest przez Hayesa i seksowną Monicę Scholls, która myśli, że dziecko to owoc dawnego romansu Hayesa z jakąś Kanadyjką. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że mały (a w zasadzie całkiem spory) Angie (chłopiec) nazwany został po matce, którą przecież Scholls zna bardzo dobrze.

11

Sezon numer 2 niesie ze sobą pewne zmiany i są to na szczęście (w większości) zmiany na dobre. Rzecz jasna nadal mamy do czynienia z tym samym rodzajem humoru, absurd króluje niepodzielnie, jednak udało się twórcom nieco zespoić całość. Pierwsze dziesięć odcinków, pomimo tego że miały jakiś wspólny motyw (rodzące się uczucie), tworzonych było na zasadzie: nowy odcinek – nowa sprawa i były zupełnie ze sobą niepowiązane. Tutaj w ten sposób przedstawione są trzy pierwsze epizody, później natomiast mniejsze zagadki splatają się w jedną większą. Czym tak naprawdę jest gigantyczna (zajmująca się chyba wszystkimi możliwymi usługami) korporacja Mayhem Global, której do swych celów udaje się nawet przemycać w ciężarówkach Kanadyjczyków? No i co z tym wszystkim wspólnego ma zaginiony oficer Pepper? Zaznaczyłem wcześniej, że większość zmian to zmiany na lepsze, jednak (według mnie) nie wszystkie. Mowa jednak o detalach. Mianowicie każde intro w sezonie pierwszym kończyło się przeciągłym krzykiem, a w momencie, kiedy zaczynał się sam odcinek, okazywało się, że jest to wrzask policjanta, który oblał się gorącą kawą, zaciął przy goleniu czy przytrzasnął dłoń szufladą. Ponadto w każdej scenie, w której pojawiały się zwłoki, pojawiał się także młody aspirant, który za każdym razem wymiotował. W Dwójce zrezygnowano z obu tych elementów. Jednych to w ogóle nie obejdzie, dla mnie były to jednak „znaki firmowe” Angie Tribeki i trochę mi przykro, że postanowiono je sobie darować.

18

Produkcja stacji TBS zaliczyła jednak kolejnych kilka kroków do przodu. Pozwolono rozwinąć skrzydła kilku bohaterom, którzy w poprzedniej odsłonie zaliczali się raczej do statystów, co za tym idzie – wszystkie postacie w jakiś trudny do wytłumaczenia sposób ewoluowały, są dojrzalsze.  Każdy jest inny, każdy charakterystyczny i „jakiś”. Sam dowcip także nie spowszedniał, nadal jest świeżo i zabawnie, przy czym (kolejna pochwała) należy zaznaczyć, że w całym tym gagu zwanym Angie Tribeca, twórcy nie muszą ratować się wulgaryzmami, prostackimi odzywkami rodem z rynsztoku, „dowcipami” na poziomie poślizgnięcia się na skórce od banana, puszczenia bąka czy chwycenia kogoś za – z góry przepraszam – cycki. Jest niedorzecznie, to fakt, jest w tym jednak swego rodzaju klasa. Postęp widać również w kwestii samych pomysłów na odcinki. Seria druga daje nam m.in. parodię Słonecznego patrolu, Ostrego dyżuru (w odcinku tym wystąpili znani właśnie z ER, Noah Wyle i Eriq La Salle, czyli serialowi doktorzy Carter i Benton) czy Mr. Robota (od tego odcinka zaczyna się właśnie sprawa wielkiej korporacji Mayhem Global)! Jakby tego było mało, wszystko jest tak poukładane, że zamykająca sezon scena z jednej strony jest najbardziej zaskakującą i jedną z najzabawniejszych w serialu, z drugiej fenomenalnie spaja i zamyka wszystkie rozpoczęte wcześniej wątki.

12

Po części zostały tu opisane oba sezony Angie Tribeki. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że ktoś w TBS zaspał i zapomniał odpowiednio wypromować (nawet w Stanach Zjednoczonych) produkcję, która ma wszystko, by zyskać miano hitowego serialu. Sezon pierwszy wypuszczono w styczniu tego roku, a wszystkie odcinki zostały wyświetlone… w ciągu doby. Okazało się jednak, że Angie… zyskała przychylność widzów, dlatego też wyemitowana na przełomie lipca i sierpnia (tak, po upływie pół roku) odsłona druga, doczekała się już większej kampanii promocyjnej. Nadal jednak nietrudno w napływie, prawie że codziennie, nowych seriali Angie Tribecę przegapić. Szczerze polecam się jednak z tą niesamowitą komedią zapoznać. Co prawda trafi ona tylko do pewnego grona odbiorców, którzy kupują taki, a nie inny rodzaj humoru, jeśli jednak w gronie tym się znajdujecie, uwierzcie mi na słowo – będziecie zachwyceni! Jest absurdalnie i zabawnie, wdzięcznie i przemyślanie (mimo tego że „tak głupie, że aż śmieszne”). Czego chcieć więcej od komedii, która raz w tygodniu przez 20 minut próbuje poprawić nam humor? Według mnie, niczego więcej wymagać nie można.

16

Fot.: TBS

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *