Kto szuka, nie błądzi – Leena Parkkinen – “PS Nie szukajcie mnie” [recenzja]

Od kilku lat panuje szał na powieści skandynawskie. Polski rynek nieustannie jest zalewany książkami norweskimi i szwedzkimi – i bardzo dobrze, gdyż niejednokrotnie stanowią one wartościową i godną polecenia lekturę. Natomiast literatura fińska jest zdecydowanie mniej popularna w naszym kraju i również dla mnie stanowiła nieodkryty teren – aż do teraz. Z dużym zaciekawieniem rozpoczęłam przygodę z najnowszą powieścią Leeny Parkkinen – PS Nie szukajcie mnie – która zawitała do nas  po prawie dwóch latach od fińskiej premiery. Jest to już drugi tytuł tej autorki wydany przez Wydawnictwo Świat Książki, które póki co pozostaje jej jedynym polskim wydawcą. Z opisu można się dowiedzieć, że czeka nas rozwikłanie zagadki kryminalnej – a więc coś, za co rzesze fanów pokochali literacką Skandynawię. 

Karen jest osiemdziesięciotrzyletnią staruszką mieszkającą z synem, który traktuje ją jak dziecko nie potrafiące już o sobie decydować. Pewnego dnia wymyka się z domu, zabiera samochód syna i zmierza w kierunku rodzinnej wyspy Fetknoppen. Kilkadziesiąt lat wcześniej jej brat został oskarżony o zabójstwo swojej dziewczyny, a przyjaciółki Karen – siedemnastoletniej Kersti. Sprawa nigdy nie została rozwiązana, ponieważ chłopak popełnił samobójstwo w areszcie, jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Mieszkańcy wyspy traktują to jednak jak przyznanie się do winy, a do Karen, uwielbiającej swego brata, zostaje przypięta łatka siostry mordercy. Ona sama nigdy nie uwierzyła w winę Sebastiana, jednak jedyne co potrafiła wtedy zrobić, to uciec z wyspy i odciąć się od tej sytuacji. Latami jednak ten temat zaprzątał jej myśli, aż w końcu u kresu życia postanowiła dowiedzieć się prawdy i – przynajmniej sama przed sobą – oczyścić z win imię brata.

W trakcie podróży zjeżdża na stację benzynową, by zatankować, a dosłownie po chwili stacja staje się obiektem napadu, w którym uczestniczy między innymi… kobieta w ciąży. I – o ironio losu – stres związany z tą sytuacją powoduje bóle porodowe, a Karen szybko przejmuje dowodzenie: zabiera dziewczynę do swojego samochodu i tym samym unika kradzieży. Początkowy plan zakładał, że odwiezie ciężarną do najbliższego szpitala ta jednak zostaje z nią dłużej. Między kobietami rodzi się dość nietypowa przyjaźń; obie powściągliwie opowiadają o sobie, chwilami jak lwice bronią swojej prywatności, ale wiąże je nić niemego porozumienia.

Po przedstawieniu ogólnego zarysu sytuacji autorka wplata rozdziały z okresu dzieciństwa i młodości Karen. W ten sposób stopniowo poznajemy mieszkańców wysypy, ich wzajemne relacje, a na podstawie tych obserwacji możemy wyciągać pierwsze wnioski i typować sprawcę. Znakomicie udało się Leenie przelać na papier zimny i odpychający klimat wysypy. Mieszkańcom ciężko się tam żyło; warunki pogodowe były trudne – wilgotno, wietrznie, a ziemia była niezbyt urodzajna. Do wielu domostw zaglądała bieda, praktycznie co roku trzeba było martwić się o wykarmienie rodzin. Dzieci nie miały zbyt wielu atrakcji ani wolnego czasu na zabawy, od najmłodszych lat pomagały w gospodarstwie i pracowały na własne wyżywienie.

Relacje między mieszkańcami były równie chłodne, jak otaczający ich klimat. Mimo że wszyscy się znają na tyle dobrze, że można mówić o rodzinnej atmosferze, to tutaj idealnie pasuje powiedzenie, że z rodziną wygląda się dobrze tylko na zdjęciu. Do tego ciasnego i ograniczonego światka wkrada się dramat: umiera młoda dziewczyna i choć społeczeństwo jest przyzwyczajone do śmierci wśród bliskich (głównie na morzu lub w kopalniach), to morderstwo wywołuje wielkie poruszenie.

Dwutorowa akcja to jedna z moich ulubionych form, a do tego autorka zdecydowała się na relacjonowanie wydarzeń z perspektywy różnych bohaterów. Dzięki temu zyskujemy szerszy obraz wydarzeń, a przyznam też, że są one dozowane w bardzo przemyślany i potęgujący napięcie sposób. Pierwsze spotkanie z Leeną Parkkinen zaliczam więc do udanych; jej powieść czytało mi się dobrze i sprawnie, a poziom zaangażowania fabułą był całkiem wysoki. Tylko… czegoś mi brakowało, dlatego nie uświadczycie zachwytów z mojej strony. W zasadzie całość przyjęłam na podobnym poziomie emocji; wyżej napisałam, że wraz z kolejnymi rozdziałami napięcie rosło – no i rosło, ale przyrost ten nie był zbyt duży niestety. Owszem, byłam ciekawa zakończenia, ale nie zrobiło ono na mnie zbyt dużego wrażenia, a zastosowany twist nie spełnił swojej roli. Zastanawiacie się zatem, dlaczego lekturę uważam za udaną? Głównie dlatego, że bardzo przypadł mi do gustu styl i bohaterowie, chętnie sięgałam po tę książkę i wracałam do nieprzyjaznej wyspy Fetknoppen.

Nie jest to typowy kryminał – opis sugeruje, że z takim gatunkiem mamy do czynienia – bo tak naprawdę jest to literatura obyczajowa z wątkiem kryminalnym. Jeszcze na koniec napiszę, że nie żałuję czasu poświęconego Leenie i bardzo chętnie sprawdzę inne jej dzieła; mam przeczucie, że może mnie jeszcze miło zaskoczyć.

Fot.: Świat Książki

Write a Review

Opublikowane przez

Agata Zubala

Nałogowo czyta i kolekcjonuje książki, głównie kryminały i thrillery, ale chętnie i regularnie sięga po inne gatunki. Uwielbia oglądać filmy i seriale wszelkiej maści. Sporo czasu poświęca na aktywność fizyczną, a do ulubionych form zalicza jazdę na rowerze, bieganie i pływanie.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *