Kwestia łydek – Charles Bukowski – „Kobiety” [recenzja]

Kobiety w twórczości Bukowskiego to wszystko. Wokół nich się kręci większość fabuły, to one napędzają dialogi i działania bohatera. Bez względu na to, jaką książkę amerykańskiego pisarza weźmiemy do ręki – kobiety zawsze będą w niej ustanawiały status quo. Rodzi się zatem pytanie, czy gdyby nie one, twórczość Bukowskiego wyglądałaby tak jak dzisiaj? Czy może to właśnie im zawdzięczał sukces, popularność i wenę? A jeśli tak, to jaką prawdę ten kontrowersyjny twórca, za pomocą swojego bohatera – Chinaskiego – przekazuje nam o tak zwanej płci pięknej? Dowiedzmy się tego, sięgając po „Kobiety”, których wznowienie niedawno ukazało się nakładem wydawnictwa Noir Sur Blanc.

Henry Chinaski szanuje kobiety – a przynajmniej na swój własny sposób. To ciekawe, ale ten bohater jest do tego stopnia złożony i niejednolity, że wręcz wydaje się czytelnikowi momentami niekonsekwentny. Zupełnie jakby siedziały w nim dwie różne osoby. Bez kobiety żyć nie może, ale kiedy trwanie u jej boku przypomina mu za bardzo prawdziwe  życie, zakrawające nawet o jakąś nieformalną wizję małżeństwa – ma ochotę brać nogi za pas i uciekać do… no cóż, innej kobiety. Sypia z wieloma, często niedawno poznanymi, a jednak kilkukrotnie podkreśla, że nie rozumie seksu bez jakichkolwiek uczuć; bezdusznej fizyczności, która kończy się tuż po stosunku. Dla naszego bohatera akt zbliżenia wykracza ponad to – obejmuje również wypicie wspólnie piwa po wyczerpującej nocy, pójście razem na wyścigi konne, użycie jej szczoteczki do zębów, a także wypicie na obiad wódki ze Spritem.

„Kobiety” to powieść, która jest fragmentem z leniwego życia Henry’ego. Kobiet przewija się tam co niemiara i jestem pełna podziwu, że nie mylą się one bohaterowi, ponieważ ja musiałam często cofać się kilkanaście stron wstecz, ab przypomnieć sobie, kim była Cecylia, Tammie, Arlene, Mercedes, Katharine, Lydia i cała masa innych. Choć ta ostatnia wydaje się chyba największą stałą pośród oceanu zmiennych, wśród których dryfuje Chinaski. Do czasu jednak, aż po kolejnej burzliwej awanturze Lydia postanawia zerwać z nim raz na zawsze. I choć nie do końca udaje jej się to od samego początku, to w końcu w życiu mężczyzny pojawia się kolejna stała – Sara. Bardziej wymagająca, ponieważ pilnuje jej Drayer Baba, który nie zezwala na seks bez małżeństwa. Czy jednak Henry to wytrzyma?

W „Kobietach” chyba najbardziej widać paradoksy i złożoność tego, powracającego tak często w twórczości Bukowskiego, bohatera. Choć – wybaczcie bezpardonowość wyrażenia, ale pamiętajcie, że mowa tu o Bukowskim – pieprzy on na potęgę, to wielokrotnie podkreśla, że najbardziej erotycznym dla niego doznaniem jest pocałunek. I być może dzięki temu, udaje mu się utrzymać związek z Sarą – Drayer Baba pocałunków przecież nie zabrania. I choć nadal można w nim dostrzec smutnego pijaczynę, który swoje ego podbudowuje sprowadzaniem do domu coraz to młodszych kobiet – zdarzają mu się dziwnie czyste i prawdziwe stwierdzenia. Zupełnie jakby Chinaski doznawał chwil jakiegoś olśnienia, jakby wszelkie zakurzone i ciężkie kurtyny opadały, a za nimi kryło się sedno, prawda o kobietach, którą może dostrzec tylko mężczyzna:

Niewiele pięknych kobiet lubi przyznawać się publicznie, że do kogoś należą. Znałem dość kobiet, żeby mieć tę świadomość. Akceptowałem je takimi, jakie były, a miłość zjawiała się z trudem i niezmiernie rzadko. Kiedy już przychodziła, to zwykle z innych powodów niż trzeba. Człowieka po prostu męczyło ciągłe bronienie się przed nią i poddawał się, ponieważ musiała gdzieś znaleźć sobie miejsce. Potem przeważnie zaczynały się kłopoty.

Ale przecież – jak wiemy z innej ksiązki Bukowskiego – Kłopoty to męska specjalność. Usuwając więc tropy poboczne, okrężne drogi i niuanse pozostanie nam sam środek, bez dodatkowych warstw, z którego wyłania się zdanie, że: Kobiety to męska specjalność. Choć przyznać trzeba, że te, o których pisze autor „Szmiry” i te, które spotyka na swojej drodze Chinaski to specyficzny typ kobiet z rodzaju tych, które każdy stereotypowy samiec (Panowie wybaczcie wyrażenie) chciałby spotykać na swojej drodze. One wskoczą Ci bez pytania pod kołdrę, one rozłożą nogi, jeśli na spotkaniu autorskim przeczytasz choćby jeden wiersz, one będą z Tobą piły od rana i – rzecz najważniejsza – będą młodsze od Ciebie, piękniejsze od Twoich fantazji, a ich ciało będzie Twoim polem do popisu.

Sam bohater niejednokrotnie zastanawia się nad tym, jakim cudem, takie kobiety lgną do jego, opierającego się o gumę majtek, brzucha; do jego ust, w których niekoniecznie znajdują się wszystkie zęby; do wieku, który przecież mógłby odstraszać, miast zachęcać; i wreszcie do jego nóg…a nie, przepraszam! Nogi, a zwłaszcza łydki, ma Chinaski – według relacji kobiet z kart powieści – wybitne. Może to zatem kwestia łydek?

Bukowski, słowami swojego bohatera, w łóżkowe ekscesy i nocne popijawy wplata przemyślenia, które zdają się niekiedy wręcz niepokojąco odstawać od reszty powieści. Jakby wysupłane były z pierwszych promieni słońca, które później zostają zapomniane, a na ich miejsce wkracza brudna para skarpetek, niewymyte zęby, pusty portfel i cuchnący oddech tej, która śpi obok. Chinaski wychwytuje jednak moment tej dziwnej, prymitywnej wręcz niewinności, dzięki czemu czytelnik natrafia na zdania takie jak to:

Łatwo pisze się tylko o dziwkach, pisanie o wartościowej kobiecie to już nie taka prosta sprawa.

To właśnie tutaj, w „Kobietach” znalazłam fragment, za który najbardziej cenię tego nieokrzesanego, amerykańskiego autora – jako człowieka. Nie ma w nim wzmianki ani o kobietach, ani o seksie czy – rozumianej jakkolwiek chcecie – miłości. Wyłania się z niego człowiek przede wszystkim inteligentny, znający niedostatki własnej rasy i osobowości – pytający po cichu o swoją wartość i wartość innych ludzi. Człowiek rozumny, choć nie zawsze myślący. Dlatego na koniec, zamiast przekonywać kogokolwiek do sięgnięcia po „Kobiety” – przytaczam fragment ze strony 251, którego wydźwięk podkreśla dodatkowo fakt, że kończy on rozdział i zostawia nas z echem tego ostatniego akapitu.

Po tym jednym drinku Cecylia chichotała bez przerwy, usiłując nam dowieść, że zwierzęta mają dusze. Nikt nie próbował podważyć jej opinii. Wiedzieliśmy, że to możliwe. Nie byliśmy natomiast wcale przekonani, czy my mamy dusze.

 

Fot.: noir.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *