Legion samobójców

DC, robisz to źle! – David Ayer – „Legion samobójców” [recenzja]

Legion samobójców to tytuł wyczekiwany przez fanów od wielu miesięcy, a oczekiwanie to konsekwentnie podsycane było świetnymi zwiastunami, obiecującymi wesołą rozwałkę przy dźwiękach klasycznych rockowych kawałków. Niestety, zwiastuny te okazały się najlepszą rzeczą związaną z tym filmem, bowiem gotowa produkcja pozostawia wiele do życzenia. Często żartuje się, mówiąc, że trailer jakiegoś filmu pokazał już wszystkie fajne sceny. W przypadku dzieła Davida Ayera niestety jest to w stu procentach zgodne z prawdą.

Ale na początek może pokrótce opowiem, o czym właściwie jest ten film, jeśli ktoś na przykład nie interesuje się w ogóle komiksami i ich ekranizacjami albo żył w jaskini przez ostatnie pół roku. Legion samobójców, czy też w oryginale Suicide Squad (co zdecydowanie jest bardziej adekwatną nazwą), to specjalna grupa złożona ze złoczyńców, głównie tych, których Batman wcześniej wpakował za kraty. Ekipa zostaje powołana do życia, jako środek zapobiegawczy, wymyślony przez pracującą w organizacji rządowej Amandę Waller (Viola Davis) po śmierci Supermana (którą mogliśmy oglądać w Batman v Superman: Świt sprawiedliwości). Założenie było takie, żeby było komu bronić miasta, gdyby kiedyś pojawił się ktoś pokroju Człowieka ze stali (czyli, według nomenklatury wprowadzonej przez DC Extended Universe – metaczłowiek), kto miałby nie do końca pokojowe zamiary. Tak też powstała grupa „najgorszych z najgorszych”, zmuszonych do współpracy poprzez wszczepienie im w kark mikroładunku wybuchowego, odpalanego za pomocą specjalnej aplikacji.

ss1

Dostajemy więc Deadshota (Will Smith) – płatnego zabójcę, który swoją celnością zawstydziłby Robin Hooda; Harley Quinn (Margot Robbie) – ześwirowaną dziewczynę Jokera, która, co było oczywiste, dźwiga na swoich niewielkich barkach cały ciężar tego filmu; Killer Croca (Adewale Akinnuoye-Agbaje) – potężnego człowieka-krokodyla mieszkającego w kanałach; El Diablo (Jay Hernandez) – latynoskiego gangstera obdarzonego mocą pirokinezy i Kapitana Boomeranga (Jai Courtney) – australijskiego zakapiora, którego zdolności polegają na… rzucaniu bumerangiem, wszczynaniu bójek i piciu piwa w każdej sytuacji. Tę zbieraninę wspomaga jeszcze Enchantress (Cara Delevingne) – pani archeolog opętana przez ducha pradawnej wiedźmy; Katana (Karen Fukuhara) – japonka posługująca się mieczem gromadzącym w sobie dusze zabitych przeciwników i pułkownik Rick Flag (Joel Kinnaman), który trzyma w ryzach całą tą wesołą ekipę.

ss2

I to właściwie wszystko, co powinniście wiedzieć na temat fabuły tego filmu, bo jedynym zaskoczeniem, które Was czeka i którego całkiem mądrze nie pokazano w żadnym ze zwiastunów, jest tożsamość głównego czarnego charakteru, z którym przyjdzie się zmierzyć tytułowemu Legionowi. Nie jest to bowiem Joker. Co więcej, Joker (zwany także Pączusiem) okazał się jednym z największych rozczarowań. I nie jest to bynajmniej wina Jareda Leto, który naprawdę starał się, jak mógł, tyle że niestety po prostu nie dostał na tyle dużo czasu ekranowego, żeby pokazać swoje możliwości. Film trwa ponad dwie godziny, z czego Jokera oglądać można w sumie przez jakieś 15 minut, a jego wątek tak naprawdę stanowi tylko tło dla rewelacyjnej Harley. I to by było na tyle, jeśli chodzi o przedpremierowe pompowanie wielkiego balona wypełnionego obietnicami, jakoby Leto miał dorównać swoją kreacją Heathowi Ledgerowi. Ten balon miał potencjał, żeby eksplodować z wielkim hukiem, wgniatając nas w fotele, lecz niestety zamiast tego, ktoś ze smętnym piskiem spuścił z niego powietrze.

ss3

Nie zrozumcie mnie źle, jestem wielkim fanbojem komiksów superbohaterskich i ich ekranizacji i naprawdę chciałem, żeby Legion samobójców mi się podobał. Z każdą kolejną sceną miałem nadzieję, że to jeszcze się rozkręci, że będzie lepiej. Niestety nie było. Już od pierwszych minut nie sposób było nie zauważyć niezwykle chaotycznie prowadzonej akcji. Przeskoki przedstawiające pokrótce historie i zdolności każdego z bohaterów były jak zlepione na siłę kawałki niepasujących do siebie puzzli, a kiedy już w końcu przeszliśmy do „właściwej” fabuły, nie było wiele lepiej. Odniosłem wrażenie, że twórcy koniecznie chcieli upchać w tych dwóch godzinach tak dużo, jak to było możliwe, w pewnym momencie dociskając to na siłę butem, w wyniku czego dostaliśmy obraz płytki jak kałuża. Teoretycznie w trakcie filmu próbowano pokazać więź, która wywiązała się pomiędzy członkami Legionu. Co więcej, według słów Diablo, stali się oni dla siebie nawet czymś w rodzaju rodziny. Tylko co z tego, skoro nie sposób było tego w ogóle dostrzec. Jakakolwiek wiarygodność relacji grupowych leżała i kwiczała.

ss6

Może powiecie, że strasznie marudzę, ale jestem świeżo po seansie i naprawdę musiałem to z siebie zrzucić, bowiem wobec Legionu samobójców miałem ogromne oczekiwania. To przecież miała być taka odpowiedź DC na Marvelowskiego Deadpoola! A gdzie tam, jedynym elementem łączącym te filmy był pluszowy jednorożec (dobrze przeczytaliście, Kapitan Boomerang miał najwyraźniej jakieś niezdrowe fetysze). Ale, żeby nie było tylko narzekania, film miał też swoje dobre strony. Do najlepszych jego aspektów zalicza się chociażby postać Harley Quinn, o czym już wspominałem. Klimatycznie wypadło też przedstawienie Enchantress. Bardzo chętnie obejrzałbym solowy film poświęcony tej bohaterce, szczególnie jeśli byłby to horror. Pierwsza scena, w której widzimy, jak skromna doktor June Moone przeobraża się w wiedźmę, była naprawdę genialna (ta dłoń splatająca się z nicości z drugą dłonią!), a niektóre ujęcia, szczególnie te w ciemnościach, na czworakach i ze świecącymi oczami, przywodziły mi na myśl grę Left 4 Dead. O dziwo, całkiem dobrze zaprezentował się też Will Smith w roli Deadshota, choć nie obyło się bez ckliwych momentów związanych z jego córką.

ss5

Generalnie, bardzo przykro mi to mówić, bowiem DC chciało dobrze, jednak totalnie im nie wyszło. I niestety, ale pod względem prowadzenia fabuły, poziomu rozrywki i przedstawienia postaci nadal pozostają bardzo daleko w tyle za Marvelem. Ale co tam, idźcie do kina i tak, warto chociażby dla Harley.

ss4

Fot.: Warner Bros., DC Entertainment

Legion samobójców

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Hm… Nie zgodzę się, co do tego, że Leto nie dał rady, bo dostał za mało czasu jako Joker. Bywały przecież w historii kina fantasyczne role, których odtwórcy dostawali jedynie kilka minut czasu ekranowego. Nie upatruję w tym winy także samego aktora. Dla mnie ogólnie postać Jokera była fatanie rozpisana scenariuszowo. Tak po prawdzie, to w „Legionie samobójców” widzimy go tylko jako wybranka Harley, który pojawia się wtedy, kiedy ma ją uratować i wyznać miłość. Co jest w ogóle dla mnie wykrzywieniem tej postaci trochę. Do tego jeszcze charakteryzacja, która zrobiła z niego takiego Jokera-elegancika. Kompletnie nie przypadł mi do gustu w tym filmie. Nie, nie, nie.

    Z niemal całą resztą tego, co napisałeś, się zgadzam, chociaż dla mnie bardziej ckliwe były właśnie momenty wyznawania miłości, całusków i misiuf-pysiuf między Harley a Pączusiem niż sceny, w których Deadshot pokazuje swoją słabą stronę (czyli miłośc do córki). Co w sumie czyniło z niego najmniej przerysowaną i komiczną, ale naturalną w miarę możliwości postać. To on był tym złym, któremu się kibicowało.

    Co do postaci Harley Quinn i Margot Robbie – nie wypowiem się z tego prostego względu, że nie dla kobiet ta postać została stworzona i nie im ją oceniać. Podobnie jeśli chodzi o samą aktorkę ;).

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *