O pierwszym takim festiwalu w Kielcach – Masscode Festival 2017 – dzień drugi, 2 września [relacja]

MASSCODE FESTIVAL to największa impreza muzyczno-kulturalna, jaka odbyła się dotychczas w Kielcach. W dniach 1-2 września teren Kieleckiego Centrum Biznesu zamienił się w strefę koncertów, sztuki i foodtruck’ów, goszcząc na scenach doskonałych artystów, wśród których znaleźli się m.in.: Kortez, BRODKA, Piotr Zioła, Łąki Łan, Grubson, O.S.T.R., Krzysztof Zalewski czy Fair Weather Friends. Pierwszy taki festiwal na terenie Kielc oraz mój piąty festiwal tego lata, zaprezentował się naprawdę ciekawie. Przedstawiam relację z dnia drugiego.

Pierwszy koncert, w którym brałam udział, należał do młodego i utalentowanego Piotra Zioły. Artysta zaśpiewał utwory z płyty Revolving Door, ale również cover Wicked Games Chrisa Isaaca oraz fantastyczne Kolory czerwieni stworzone we współpracy z Wojtkiem Mazolewskim (o czym pisałam w recenzji albumu Chaos pełen idei). W czasie występu nad sceną zagościła mżawka, jednak wyposażeni w płaszcze przeciwdeszczowe i parasole festiwalowicze nie zwracali na nią uwagi. Piotr wspominał w pewnym momencie o małych problemach technicznych, ale gdyby nie to, byłyby one niezauważalne. Jakość dźwięku była fantastyczna, jak zresztą na każdym koncercie, a rockowy repertuar rozgrzał publiczność.

W Millenium Live Tent pojawili się Fair Weather Friends i przyczynili się do stworzenia wspaniałej atmosfery. Odbiorcy dali się porwać mocnemu, gitarowo-perkusyjnemu graniu. Na dobrą zabawę pod sceną wpływ miała bijąca od zespołu energia i ciekawy wokal towarzyszący muzyce, nie odwrotnie. W tym samym czasie na Bohomass Lab Main Stage zagościła grupa muzyczna Wzgórze Ya-Pa 3, której twórczość przywoływała na myśl klimaty Ostrego. Na pewno furorę zrobiło wykonanie Ja Mam To Co Ty, w refrenie którego wybrzmiewało Mam tak samo jak Ty, Miasto moje a w nim.

Następnym artystą, goszczącym na scenie głównej okazał się Krzysztof Zalewski, który mógł poszczycić się niesamowitym kontaktem z entuzjastycznie reagującymi słuchaczami. Byłam na jego open’erowym koncercie (wtedy niesamowicie lało), więc wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Nie zawiodłam się. Wspólne śpiewanie przekładu Moby’ego O Panie, kłopoty mam czy klaskanie na dwa i cztery do Jaśniej zdecydowanie jednoczyło tłum. Interakcje z publicznością kończyły się tym, iż to odbiorcy zwracali się do multiinstrumentalisty, chociażby za pomocą okrzyków Jak dobrze mi, pochodzących z jednego z utworów, czy skandowaniem jego imienia. Nie zabrakło piosenek takich jak Miłość Miłość, Luka, Obracam w palcach złoty pieniądz czy Polsko, którym artysta wyjątkowo poderwał do śpiewania widownię (był to wyczekiwany kawałek). Na bis Zalewski wyszedł sam i tworząc dźwiękowe tło przy pomocy efektów auto-tune, zasiadł do gry na perkusji i jednoczesnego śpiewania. Coś fenomenalnego i zachwycającego.

W namiocie zagościli Dick4Dick, ubrani w granatowe kombinezony i zaprezentowali mieszankę dźwięków transowo-ambientowych. Większość odbiorców rytmicznie się kiwała, a od czasu do czasu elektronicznym brzmieniom towarzyszył wokal.

Kolejna na scenie Bohomass Lab Main Stage pojawiła się ubrana w krótkie spodenki, krótki top i marynarkę, Natalia Nykiel (temperatura wynosiła 12 stopni Celsjusza) i próbowała zmęczyć – jak sama określiła – widownię. Chyba się udało. Piosenka Bądź duży pojawiła się na początku setlisty i to dla niej (albo przez niską temperaturę) większość osób zmierzało w kierunku sceny. W jej pobliżu pojawiłam się na chwilę pod koniec występu i tylko dlatego, iż stanie w tłumie okazało się korzystniejsze dla nieodczuwania zimna. Między utworami słychać było piskliwy głos Nykiel, a niektóre teksty (w strefie gastronomicznej słychać było wszystko) wprawiały poszukiwaczy ambitnych dźwięków w zażenowanie, jak choćby: Czuję Cię w parującym świetle czy Umiesz liczyć do trzech / To już tłok … Więcej pisać chyba nie warto.

Na szczęście na głównej scenie, jako ostatnia już, zagościła postać nietuzinkowa i fenomenalna – Monika Brodka. Ubrana w biały garnitur z teledysku do Santa Muerte prezentowała utwory z najnowszej płyty Clashes, LAX i Grandy. W przerwach między utworami bardzo sympatycznie prowadziła dialog z odbiorcami, ciesząc się, iż może wystąpić w Kielcach na tego typu wydarzeniu i dodając, że pierwsza edycja Masscode’u będzie tą, którą trzeba zapamiętać. Śpiewała między innymi Horses, Holy Holes, My Name Is Youth, Dancing shoes, charakterystyczne Varsovie oraz lekko punkową Grandę. Był to występ na najwyższym poziomie. Miałam okazję uczestniczyć w jej koncercie na tegorocznym Open’erze, ale choć to festiwal o trochę innej specyfice i znacznie liczniejszej widowni, wydaje mi się, że ciekawszym koncertem był ten kielecki. Na estradzie panowała swoboda, publiczność bawiła się wspaniale (najwierniejszy fan wdarł się na sceniczny podest składając Brodce ukłony). Trudno powiedzieć, iż było to najlepsze widowisko, bo koncert Krzysztofa Zalewskiego zasługuje na podobne wyróżnienie. To klasa sama w sobie w obu przypadkach.

Jeżeli są osoby, uważające, że nie istnieje coś takiego jak dobra polska muzyka, to powinny koniecznie odwiedzić Kielce i pozwolić organizatorom Masscode’u wyprowadzić się z błędu. O tym, że organizacja festiwalu to niemały i czasochłonny wysiłek wielokrotnie opowiada sam Artur Rojek, twórca OFF Festivalu. Wchodząc na teren kieleckiej imprezy pomyślałam przez moment, że mógłby być większy, a scena pod namiotem mogłaby zostać bardziej oddalona od głównej. To by było na tyle jeśli chodzi o jakieś zastrzeżenia. W trakcie imprezy uznałam jednak, że i to jest mało znaczące, gdyż równoległe występy się nie zagłuszały (jedynie w przerwach między piosenkami można było usłyszeć dźwięki z drugiej estrady, to samo dzieje się chociażby na Open’erze). Obszar festiwalu okazał adekwatny do liczby uczestników. Na pewno tę edycję będę wspominać z sentymentem i łatką kameralnej, bo wierzę, że za rok uczestników będzie o wiele więcej. Bardzo dobry line-up i naprawdę fantastyczne koncerty stanowiły idealne zakończenie lata czy wakacji. Na festiwalu panował klimat letnio-jesienny, ale Monika Brodka pocieszała, że lato do nas jeszcze we wrześniu powróci. Pierwszy ciepły dzień zakończyła wielka burza (i właśnie wtedy na Łąki Łan ludzie podobno świetnie bawili się w deszczu), a drugi był o wiele chłodniejszy. Na szczęście na takie warunki pogodowe byłam przygotowana. Tego lata miałam okazję uczestniczyć wcześniej w Halfway Festivalu, Open’erze, TAURON Festivalu, OFF Festivalu – wydarzeniach muzycznych, które organizowane są od kilku czy kilkunastu lat, ale Masscode Festival w niczym im nie ustępował.

Wyjątkowe zasługi przypisać należy Maksymilianowi Maternie, organizatorowi wydarzenia i właścicielowi restauracji oraz klubu muzycznego Bohomass Lab. Pierwszej edycji takiego przedsięwzięcia można mu tylko gratulować – debiut Masscode Festivalu okazał się zaskakująco udany. Strefa foodtruck’ów, chilloutu, scena DJ-ów, dwie sceny koncertowe i bardzo przyjazna, swobodna atmosfera, to coś, co zapowiada obiecująco kolejne edycje. Teraz wiem, że Kielce zasługują na swoje miejsce na festiwalowej mapie Polski.

RELACJA Z DNIA PIERWSZEGO

Z Kielc relacjonuje Małgorzata Kilijanek

Fot.: Małgorzata Kilijanek, Masscode Festival

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *