Między nami Farerami – Ove Løgmansbø – „Enklawa” [recenzja]

Powierzchnia całkowita: 1399 km², liczba ludności: nieco ponad 49 tysięcy, gęstość zaludnienia: 34,5 osób/km ², stolica: Tórshavn, język urzędowy: farerski oraz duński, religia dominująca: luteranizm, średnia dobowa temperatura w ciągu roku: 6,5 stopnia Celsjusza, ulubione dziwne hobby mieszkańców: coroczne polowanie na grindwale – walenie zaliczane do delfinów, które rok w rok, masowo zabijane są przez całe rodziny lokalnej społeczności, od tatusia po malutką córeczkę. O czym mowa? O – jak twierdzą wydawca oraz autor powieści – najbezpieczniejszym miejscu na ziemi, Wyspach Owczych. Dlaczego to właśnie położony na Morzu Norweskim archipelag wysp wulkanicznych, miałby rzekomo być tak bezpiecznym zakątkiem globu? Ano dlatego, że ostatnią zbrodnię popełniono tu w latach 80. poprzedniego stulecia, na dodatek dopuścił się jej przyjezdny turysta. I to właśnie tu osadził akcję swej debiutanckiej powieści, posiadający farersko-polskie korzenie, Ove Løgmansbø. Jednak czy znajdujące się między Wielką Brytanią, Islandią i Norwegią wyspy, to rzeczywiście bezpieczna enklawa?

Spokój, cisza, mgły rozciągające się nad górzystym krajobrazem, praktycznie zerowy ruch drogowy, senny tryb życia mieszkańców, których liczba jest o jedną trzecią mniejsza niż liczba owiec żyjących na tych właśnie terenach. Nie dzieje się tu właściwie nic ciekawego, a jedynym zmartwieniem obywateli jest to, jak okazały będzie sezon turystyczny i jakie osiągną dochody (ciekawostka: nie ma bezpośredniego połączenia na trasie Polska–Wyspy Owcze). Śmiało można nazwać to miejsce idyllicznym. Jednakże – jak zawsze – do czasu. Spokojne życie lokalnej społeczności Vestmanny zakłóca zaginięcie młodej dziewczyny, jednej z zawodniczek miejscowej drużyny piłki ręcznej, Pouli Løkin, po raz ostatni widzianej wieczór wcześniej w porcie, gdy oddalała się – nie zgadniecie – w obłokach mgły. Ostatnim, który miał jakikolwiek kontakt z młodą szczypiornistką był Hallbjørn Olsen, który jak pewnie nie trudno się domyślić, jest głównym bohaterem tej powieści. Hal to dość specyficzna, budząca wiele kontrowersji w swym miasteczku postać i jak na złość, staje się on idealnym oraz głównym podejrzanym w sprawie zaginięcia panny Løkin. Dlaczego porośnięty wikińską brodą Olsen to dla wielu wróg publiczny numer jeden, który zdradził rodaków? Powód jest prosty: archipelag, na terenie którego rozgrywa się akcja Enklawy to – politycznie – terytorium zależne Danii, której zdecydowana większość Farerów (tak nazywa się mieszkańców Wysp Owczych) szczerze nienawidzi, domagając się całkowitego odcięcia od ojczyzny klocków Lego. I tu pojawia się problem, ponieważ Hallbjørn to były żołnierz, który wiele lat wcześniej przywdział mundur duńskiej armii, walcząc w ramach akcji ONZ w jej szeregach podczas konfliktu w byłej Jugosławii. Nie brzmi dobrze. A zabrzmi jeszcze gorzej, kiedy okaże się, że były wojak cierpi na pourazową traumę, jest alkoholikiem i nie pamięta nic z nocy, w której zaginęła Poula. Zmobilizowani mieszkańcy Vestmanny przeszukują każdy górzysty skrawek i po paru dniach udaje im się dziewczynę odnaleźć. Tyle że martwą. I już samo to jest dość sporą sensacją, jednak szok dopiero nadejdzie, gdy okaże się, że mniej więcej w tym samym czasie zniknęła kolejna reprezentantka miejscowej drużyny szkolnej – Jytta Gregersen. W tym momencie sensacja przeradza się w szok, a do malutkiej portowej mieściny zjeżdżają wielkie skandynawskie media oraz wykwalifikowana duńska pani policjant, która od tej pory przejmie dochodzenie, próbując rozwikłać zagadkę.

Co stanowi o sile, a co zaliczyć można do wad debiutu Ove Løgmansbø? Zacznę może od końca, z uwagi na to, że minusów jest tu na szczęście zdecydowanie mniej. Tak po prawdzie, wyliczyć mogę zaledwie jeden, a jest nim fakt, że powieść ta nie jest stricte kryminałem, jakiego wielu mogłoby się spodziewać, czytając opis na okładce lub sugerując się skandynawskim nazwiskiem autora. Sama zagadka nie jest jakoś wielce zawiła i, pomimo tego że wokół niej zbudowana jest cała historia, nie jest też ona głównym wątkiem. Nie uraczycie tu wielkich intryg, strzelanin, pościgów czy błyskotliwych detektywów (choć tych z Enklawy nie ma się co czepiać). Tak naprawdę jest to powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym w tle. I w tym momencie z wady przechodzimy do zalety, ponieważ fakt, że nie jest to typowy kryminał, stanowi – moim zdaniem – mocny punkt tej lektury. To historia o wyizolowanej społeczności, w miarę poznawania której coraz bardziej i bardziej zatapiamy się w wyspiarskim, północnym klimacie. Okazuje się, że w na pozór cichej mieścinie, w której każdy wie wszystko o swoim sąsiedzie, praktycznie wszyscy mieszkańcy posiadają mniejsze lub większe tajemnice. Na plus można również zaliczyć bohaterów. Są pełnokrwiści, nie płytcy, prawdziwi ludzie północy, o losach których aż chce się czytać. I mam tu na myśli dosłownie wszystkich, od budzącego skrajne emocje Hallbjørna, przez jego zbuntowaną córkę, trenera drużyny szczypiornistek, aż po zwykłego pędzącego bimber dziada w niezbyt wyjściowym swetrze. Jednak największą zaletę stanowią same Wyspy Owcze, których klimat udało się autorowi oddać w niezwykle obrazowy sposób. Malownicze krajobrazy, zwyczaje samych mieszkańców, odbiegające od tego, do czego przywykliśmy na kontynencie. Faroje to bardzo specyficzne i urokliwe miejsce, którego nie opisywał chyba jeszcze żaden skandynawski autor. Udało się więc Løgmansbø pokazać kawałek czegoś nowego i można mu za to tylko i wyłącznie przyklasnąć. Na wyróżnienie zasługuje również samo zakończenie powieści, bo pomimo tego że elementy kojarzone z historiami detektywistycznymi są tu tylko tłem i jak wspomniałem, zagadka nie jest skomplikowana, to właśnie dzięki niej czytelnik może przeżyć szok na kilku ostatnich stronach. Kiedy dosłownie trzy kartki przed zakończeniem podróży po krainie owiec wydaje nam się, że wszystko jest już wiadome… BUM! Autentyczny strzał, pokroju tych, jakie Mike Tyson zadawał zaskoczonym rywalom u szczytu kariery! Obrót o 360 stopni, deski, sędzia liczy do dziesięciu. Nokaut. Może ciut naciągany, ale jest.

Podsumowując, Enklawa to naprawdę bardzo ciekawa pozycja, jednak dużo zależy od nastawienia oraz oczekiwań czytelnika. Fani Jo Nesbø czy chociażby Stiega Larssona, mogą poczuć się nieco zawiedzeni. Nie jest to kryminał z krwi i kości; debiutancka powieść posiadającego polskie korzenie Farera to spokojna historia opowiadająca przede wszystkim o małej, rządzącej się swoimi prawami społeczności, w szeregach której dochodzi do tragedii. Książka ta oferuje jednak o wiele więcej niż przeciętny skandynawski thriller, dlatego, mimo iż wiosna wita już powoli do kraju nad Wisłą, wieczory wciąż bywają chłodne, uwierzcie zatem, że lektura Enklawy, to świetny sposób, by przy kubku gorącej herbaty czas ten sobie uprzyjemnić.

Fot.: Wydawnictwo Dolnośląskie

2 Komentarze

  • Wszystko świetnie tyle, że to nie jest debiutancka powieść. Remigiusz Mróz nabrał nas wszystkich totalnie. Duży dla niego plus.

  • Jeśli już to powiedziałbym, że jest to minus. Zwłaszcza biorąc pod uwagę tłumaczenia pana Mroza, dlaczego tak postąpił.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *