Zimowa miłość

Na otwartym sercu – Elżbieta Rodzeń – „Zimowa miłość”

Zaspy śniegu, mróz, smagający nas nieprzyjemnie po twarzach wiatr, grube kurtki, w których mamy ograniczone ruchy… Zima nas nie rozpieszcza. I nawet zwolennicy tej pory roku, sportowi zapaleńcy, którzy szaleją na nartach, desce czy łyżwach momentami mogą mieć dość wszędobylskiego zimna. Sposobów na rozgrzanie się jest wiele  – odrobina alkoholu, gorąca herbata z miodem, cytryną i imbirem, lipa, ciepły kocyk, wieczór przy kominku. Jednak prawda jest taka, że nic nie rozgrzewa człowieka bardziej niż uczucia, a wśród nich królową jest oczywiście miłość. To ona sprawia, że w jednej chwili może nam się zrobić gorąco w najzimniejszy dzień w roku, kiedy stoimy na trzaskającym mrozie; to ona maluje na różowo nasze policzki. Czy jest więc lepsza pora na miłość, jeśli nie biała zima, na tle której wszystko widać tak wyraźnie? Elżbieta Rodzeń słusznie uznała, że nie ma lepszej pory i postanowiła rozgrzać serca czytelników i swoich bohaterów. Podczas gdy za oknem temperatura nie jest zachęcająca, w jej najnowszej powieści termometr nie raz bił na alarm. Zimowa miłość to powieść, którą Głos Kultury objął patronatem medialnym i trzeba przyznać, że nam też ogrzała czytelnicze serca.

Kiedy poznajemy Annę, główną bohaterkę powieści, możemy wyczuwać bijący od niej pewien chłód bądź dystans – tak, słowo “dystans” jest tu zdecydowanie lepszym określeniem. Choć w jej zachowaniu nie ma nic niesympatycznego, to czytelnik wyczuwa w niej pewien lęk, jakiś niepokój, coś, co nie do końca można sprecyzować. Anna jest dla nas przez sporą część powieści zagadką, niełatwo ją rozgryźć, bo i nie jest osobą otwartą. Nasza bohaterka pracuje jako dyrektor kliniki chirurgii plastycznej i to właśnie tak spędza większość swojego czasu. Matki nigdy nie poznała, a ojciec zmarł kilkanaście lat temu; nie ma partnera ani dzieci, a także żadnej bliższej rodziny. Osobą, która wie o niej najwięcej, jest jej przyjaciółka, z którą Anna poznała się na studiach. Kobiety pracują zresztą razem, co dodatkowo je do siebie zbliżyło. Kiedy więc okazuje się, że Magdzie wypadła jakaś sprawa rodzinna i nie może ona jechać na zaplanowaną od dawna konferencję, Anna, po wielu namowach, w końcu zgadza się ją zastąpić. Dlaczego jednak na początku tak bardzo broniła się przed tym przedświątecznym wyjazdem? Ponieważ obie doskonale wiedzą, że oprócz tłumu różnych lekarzy, będzie tam również Michał. Kim jest i dlaczego kobieta tak bardzo pragnie uniknąć spotkania z nim? Tego nie dowiemy się aż tak szybko, bo autorka dość długo będzie utrzymywała nas w niepewności. Wiemy jedynie, że szesnaście lat temu Anna i Michał byli parą, ale po tym, jak coś się między nimi wydarzyło – nie spotykali się, nie kontaktowali, a Anna jak ognia unikała nawet przypadkowych kontaktów z nim. Ze względu na pracę, jaką wykonuje było to i jest dość trudne, ponieważ Michał również jest lekarzem, choć jego specjalizacja opiera się na leczeniu tych młodszych pacjentów.  I gdyby nie to, że konferencja dotyczyć ma dziecięcej chirurgii plastycznej i może pomóc klinice Anny w nawiązaniu intratnych znajomości i zawiązania przyszłościowej współpracy – kobieta nigdy by się na ten wyjazd nie zgodziła. Jednak sprawy wyglądają tak, a nie inaczej, i Anna z duszą na ramieniu decyduje się ostatecznie wejść –  jak jej się wydaje – do paszczy lwa.

Michał od rozstania z Anną wiele przeszedł. Największym cieniem na jego życie rzuciła się śmierć ukochanej żony i pewnie gdyby nie kilkuletnia córeczka, Zosia, mężczyzna całkowicie by się załamał. Kiedy w końcu się spotykają w hotelowym holu, wypada to dość niezręcznie. Nie widzieli się przecież tyle lat… Jak zareagować? Jak rozmawiać? Jak się przywitać, żeby z jednej strony nie spoufalić się za bardzo, a z drugiej nie zachować się chłodno, jakby w ogóle się nie znali. Te wątpliwości dotyczą oczywiście Anny, bo to z jej perspektywy poznajemy kolejne wydarzenia. Co natomiast czuje Michał? Tego nie dowiemy się tak całkowicie bardzo długo, co zresztą wpływa pozytywnie na powieść. Czytelnik bowiem towarzyszy Annie w jej rozważaniach, w jej gonitwie myśli, w jej pytaniach i przeróżnych odpowiedziach, których sama próbuje sobie udzielić. Po tylu latach znalazła się w sytuacji, w której miała się nigdy nie znaleźć – dbała o to skrupulatnie, bo wiedziała, że może okazać się to zadaniem ponad jej siły. Nadszedł jednak czas, kiedy odwrót jest już niemożliwy, musi zmierzyć się z lękiem o przyszłość i z echem przeszłości, które w jej głowie nigdy nie przestało wybrzmiewać. Kobieta jednak zostanie od razu rzucona na głęboką wodę, los bowiem postanowił że w relacji tych dwojga czas na przełom, a przełomy – jak wiadomo – nigdy nie następują stopniowo i potrzeba do nich jakiegoś wydarzenia, które popchnie wszystko do przodu. I tak się składa, że świąteczny czas Anna, Michał i Zosia spędzą razem, chcąc nie chcąc odcięci od świata, narażeni nie tylko na zimno i głód, ale przede wszystkim na własne, niezakłócone obecnością nikogo z zewnątrz towarzystwo, w którym czai się niewypowiedziany przez lata żal, niezagojone rany, kłamstwa i prawda, która powinna w końcu wyjść na jaw.

Zarówno pora roku, jak i otaczające przez część powieści naszych bohaterów pejzaże, wspaniale harmonizują zarówno z emocjami postaci, jak i z samymi wydarzeniami, raz podkreślając pielęgnowany chłód i dystans, innym razem będąc kontrastem dla rozpalonych serc, odżywających na nowo uczuć, ale także dla gorącej krwi wypływającej z otwartych na nowo ran. Ogromne zaspy śniegu, wielkie połacie bieli, skrzące się w słońcu sople i dumne drzewa iglaste stanowią malowniczy krajobraz, ale także świetnie działają na wyobraźnię czytelnika. Nietrudno zamknąć oczy i dostrzec to wszystko, o czym pisze Elżbieta Rodzeń. Dobrze wypada również kontrast, jakim jest odludne miejsce, nieskalane przez ludzi, zamieszkałe jedynie przez dzikie zwierzęta w zestawieniu z szaroburymi ulicami zatłoczonego i hałaśliwego miasta, gdzie każdy gdzieś pędzi i gna, a codzienny zgiełk nie pozwala usłyszeć własnych myśli i – co ważniejsze – nie daje okazji do wsłuchania się we własne potrzeby. Czasami trzeba odciąć się od świata, aby zrozumieć to, co w nas siedzi. Ale czy wtedy wszystko staje się od razu takie proste?

Elżbieta Rodzeń nie zadowala się na szczęście jednym wątkiem ani nie tworzy opowieści, w której wystarczy jedno wydarzenie, jedno przypadkowe spotkanie i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko zaczyna się układać. Zimowa miłość nie jest prostym i naiwnym romansem, lecz powieścią obyczajową, w której bohaterowie mają większe i mniejsze problemy, ich charaktery są skomplikowane, a cała historia nie jest płaska i zmierzająca do szczęśliwego, lecz pustego zakończenia. Anna nie uczestniczy tylko w wątku miłosnym – poznajemy ją z wielu stron i widzimy w różnych sytuacjach. To nie tylko pozwala nam się z nią utożsamić i lepiej zrozumieć ją oraz motywy jej postępowania, ale także sprawia, że cała historia robi się bardziej wiarygodna, nabiera i rumieńców, i jednocześnie bardziej realistycznych rysów. Wisienką na torcie fabuły jest Zosia, córka Michała. Dziewczynka wprowadza nie tylko powiew świeżości, jakiejś dziecięcej czystości i nieskrępowanej niczym radości, ale także staje się w kilku sytuacjach drogowskazem dla głównych bohaterów. Jak się bowiem okazuje, czasami my, dorośli, potrzebujemy spojrzenia dziecka, aby dostrzec najbardziej oczywiste, co często jest tym, co nam tak długo umykało. Zosia nie tylko spełnia się w tej roli znakomicie, ale także sprawia, że lektura Zimowej miłości robi się jeszcze ciekawsza, jeszcze bardziej emocjonalna.

Powieść polskiej pisarki porusza jeszcze jeden dość istotny i trudny temat, o którym z uwagi na zdradzenie zbyt wiele z fabuły nie powiem. Warto jednak zwrócić na niego uwagę podczas lektury, a także na to, że został przemycony do tej historii w sposób niezwykle wyważony. Z jednej strony bowiem jest to istotny wątek, z drugiej jednak został opisany delikatnie i nienachalnie, przez co rozumiemy jego powagę i wpływ na bohaterów, ale nie mamy tego poczucia – jak to się niekiedy zdarza – że twórca chciał koniecznie umieścić ten motyw w powieści. Zimowa miłość jest zresztą wyważona pod każdym bodaj względem – silne emocje spotykają się tu z delikatnością, wzruszenie przeplata się ze śmiechem, dobre wydarzenia czasami muszą ustąpić na rzecz tych gorszych, a miłość nie rości sobie praw do niczego, tylko cierpliwie o nie zabiega. Poza miłością między kobietą a mężczyzną nie zapomina się także o sile przyjaźni i o więzach rodzinnych. Najważniejszym plusem powieści jest chyba jednak to, że zarówno autorka, jak i czytelnik zdają sobie sprawę, że bez względu na zakończenie, przed bohaterami wije się długa i kręta droga, prowadząca do szczęścia (jakkolwiek rozumianego), a na której trzeba będzie pracować nad sobą i pielęgnować relacje z innymi na każdym zakręcie i na każdej prostej.

Zimowa miłość to opowieść, która zwłaszcza w ten zimowy czas rozgrzeje nas i doda otuchy. Nie jest przepełniona wyłącznie dobrem, ciepłem i szczęściem, ale właśnie dzięki temu ostatecznie rozgrzeje nasze serca jeszcze mocniej. Niech nie zwiedzie Was tytuł – to nie jest jakieś tam romansidło ani też zwykła opowieść o miłości. To wbrew pozorom skomplikowana historia ludzi, którzy myśleli, że ich rany już dawno się zagoiły. Tymczasem blizny okazały się pozorne, a ból tętniący tak samo, jak w dniu, kiedy pojawił się po raz pierwszy. Historia Anny to poniekąd operacja na otwartym sercu, którą czytelnik obserwuje z bardzo bliska. Dzieło Elżbiety Rodzeń jest bowiem opowieścią o ranach ciała i duszy i o tym, że niekiedy tylko otwarcie ich na nowo pozwala zaleczyć je tak, by ślad po nich był jak najmniej widoczny. Ostatecznie każdy z nas jest chirurgiem swojej własnej duszy i serca i to od nas zależy czy – i kiedy – zdecydujemy się zanurzyć w nich skalpel.

Fot.: Zysk i S-ka

Zimowa miłość

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *