Najdłuższa włóczęga przez Alpy i Apeniny. Od zatoki Kavarner aż do Capo Sud. Osiem tysięcy przebytych kilometrów. Tak pokrótce można opisać Legendę żeglujących gór. Autor szuka w niej odpowiedzi na pytanie: Co dzisiaj dzieje się w górach, których zbocza unoszą się nad zamieszkanymi nizinami? Wyprawa ta przyniosła niespodziewane owoce. Po pierwsze, góry nie są ucieczką – tu bowiem dopiero zaczyna się życie, tylko w troszkę innej formie. Po drugie, ukazała tajemnice, które są wręcz na wyciągnięcie ręki. Po trzecie, uzmysłowiła piękno i zarazem niebezpieczeństwo otaczającej nas natury. A po czwarte – te, wydawałoby się „dzikie”, okolice stały się domem nietuzinkowych ludzi, których poznamy na kartach tej książki.
Góry, które stanowią geofizyczny kręgosłup, czasy swej symbolicznej świetności mają już dawno za sobą. Zniknęły zarówno z polityki, jak i imaginarium narodowego. Tym samym Alpy jak i Apeniny stały się światem marginalnym i podporządkowanym. Ich mieszkańcy pozbawieni zostali poczucia własnej wartości i politycznego przedstawicielstwa. Autor podkreśla, że podoba mu się idea takich właśnie miejsc nieczytelnych dla barbarzyńców, które są jak zaszyfrowane kodeksy, w których zapisane zostały sposoby przetrwania, jak starożytne ustne tradycje przechowujące wiedzę o początkach świata. Gdyby nie te niewidzialne miejsca – prawdopodobnie góry opustoszałyby już dawno. Nie przypadkiem w labiryntach Kapadocji, w cudownym wiszącym ogrodzie, w samym sercu skalistej Anatolii lud przez wieki żywił mnichów i pustelników skupionych w skalnych kościołach, by swoimi modlitwami gwarantowali trwanie światu.
Ale to nie tylko opowieść o nich. Poznamy również stare kobiety, które na cmentarzu rozmawiają na głos ze zmarłymi, pytają ich o pogodę i o to, za ile sprzedać kury. Niektórzy słyszą śmiechy zaginionych dzieci, trzaskanie wygasłych ognisk czy mamrotanie starej de Or, która modli się do Madonny o twarzy mężczyzny. Jeśli chodzi o aspekty religijne, to nie sposób zapomnieć o miasteczku Ero, w którym to od czterystu lat Mękę Pańską upamiętnia się z należytą czcią i prawdziwą krwią. Tu bowiem Chrystusa nie biczuje się na niby. Aldo de Laurisowi połamano nogi. Guerinin po Drodze krzyżowej musiał wiele dni spędzić w łóżku, by do siebie dojść. Nic dziwnego – gwoździe są zakrzywione tak, by ułatwić wiszącym utrzymanie się w górze. Nawet Judasz „dynda” na samobójczym sznurze co najmniej godzinę. Corona przez dwadzieścia lat bezbłędnie odgrywał rolę Judasza. Jego wygląd idealnie pasował do granej roli – z brodą złoczyńcy włącznie.
Paolo Rumiz zapisał jeszcze jedną niebywałą opowieść. O człowieku z wiolonczelą i lesie świerków. Jego instrument ma pięć wieków, a drewno, z którego jest zrobiony, pochodzi z tego lasu. Tego samego, z którego Stradivarius brał drewno na swoje skrzypce. Jego salą koncertową stał się las, a odbiorcami drzewa. Wiolonczelę opiera o pień, a nóżkę wbija poziomo w korę, następnie stroi instrument i zaczyna grać suitę Bacha. Niskie nuty płyną wprost w drewno, eksplorują je, zagłębiają się w nie i wówczas zaczyna się coś dziać. Drewno – trzydziestometrowy olbrzym – reaguje. Budzi się, drgania wchodzą we włókna, stają się przedłużeniem instrumentu. Czymś więcej. Pół lasu dźwięczy, powtarza wibrację, jakby je znało na pamięć. Rozpoznaje głos przodka. Las ożywa, gra melodię. Cichną nawet drozd, dzięcioł i sójka. Instrument jakby przerodził się w drzewo i zawładnął przestrzenią. To zjawisko zadziwia nawet lutnika, który nigdy nie słyszał czegoś podobnego.
Takich nieprawdopodobnych historii jest na 588 stronach tej książki wiele. Każda z nich przyciąga tajemnicą. Każda z nich wciąga bez reszty. Dzięki nim na zawsze inaczej spojrzymy na ludzi z gór.
Fot.: Wydawnictwo Czarne
Podobne wpisy:
- Żurkowski debiutuje w Mystic Production - premiera…
- Dobrej drogi, przyjacielu! - Przemysław Skokowski -…
- Entuzjasta Neptuna - Robert Hofrichter - "Tajemnicze…
- Dzień dobry, Panie Freud - "EGO" [recenzja]
- Lwów przez Szczerka wymyślony – Ziemowit Szczerek –…
- Wszystkie wymiary życia – Irene Solà – „Ja śpiewam,…