Najsilniejsze inspiracje, to wsłuchiwanie się w otoczenie – wywiad z Marcinem Karnowskim, perkusistą zespołów Brda, Variete i 3moonboys

Bydgoska Brda to jedna z ciekawszych formacji działających na coraz prężniej rozwijającej się scenie alternatywnej w Polsce. Zadaliśmy parę pytań Marcinowi Karnowskiemu, który oprócz Brdy udziela się w Variete, 3moonboys i George Dorn Screams. Oczywiście wykorzystałem okazję i podpytałem również o pozostałe jego zespoły.

Opowiedz szerzej o Brdzie – co było źródłem powstania tej formacji?

Zaczęło się od pewnego eksperymentalnego projektu ”work in progress”, który ukazywał narodziny piosenki. Wpadliśmy na dość kontrowersyjny pomysł, nieco ekshibicjonistyczny w swoim założeniu, aby ukazać kolejne etapy nagrywania utworu. Weszliśmy z Markiem Maciejewskim do studia naszpikowanego mikrofonami i zarejestrowaliśmy wszystko linearnie: nasze rozmowy, momenty wymyślania, zaczyn numeru, błądzenia, poszukiwania, odkrycia, aranżację, nagrywanie, miksowanie, produkcję. Powstała z tego płyta, która dokumentuje ów proces. Krążek kończy się gotową piosenką. Z perspektywy czasu nie wiem, czy to było fajne (śmiech). Ale to było nasze pierwsze wspólne działanie. Szybko okazało się, że mamy z Markiem podobne spojrzenie (albo słyszenie raczej) na niektóre muzyczne kwestie. Tak powstała Brda i album ^^^^, który jest odpowiedzią na „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta (każdej piosence odpowiada jeden z tomów). Bardzo zależało nam na kobiecym wokalu w finałowym numerze na tym krążku. Wówczas pojawiła się Joanna Frejus; zachwyciła nas swoim głosem i muzyczną intuicją. Prawdziwy strzał w dziesiątkę. W ten sposób ustalił się podstawowy skład zespołu, któremu od początku towarzyszył Radek Drwęcki odpowiedzialny za graficzną postać Brdy.

Brda oprócz muzyki ma wyeksponowaną warstwę liryczną. Grafika dołączona do Mean Dry pokazuje, że obraz również gra istotną rolę w przekazie waszej twórczości. To wszystko powoduje niejako, że stajecie się projektem interdyscyplinarnym. Rozumiem, że to nie koniec Waszego rozwoju w tym kierunku. Co planujecie ponadto? Widowiska multimedialne na koncertach, a może krótkie formy filmowe?

„Obraz również gra” – ładnie powiedziane. Rzeczywiście, kręci nas nie tylko sama muzyka, ale również to, co dzieje się, gdy rozmaite dyscypliny zaczynają ze sobą flirtować. Niekiedy niewinne igraszki mogą nabrać charakteru burzliwego romansu. Nieprzewidywalność tych relacji jest bardzo pociągająca i może być inspirująca. Trzeba uważać, aby nie popaść w pułapkę „udziwniania na siłę”. W Brdzie punktem wyjścia jest integralność niematerialnego przekazu i jego fizycznej postaci. Staramy się, aby słowa, muzyka i obraz stanowiły całość i uzupełniały się wzajemnie. Formy filmowe to na razie drobne rzeczy. Sądzę, że na obecnym etapie to jest pieśń przyszłości.

To teraz porozmawiajmy o Mean Dry. W tekstach „Vel” i „Przedskoczek” posługujesz się żeńskim podmiotem lirycznym – to kobieta jest tutaj narratorem i to jej uczucia są przedstawiane słuchaczowi. Podobne zabiegi stosował często i z tego niejednokrotnie był kojarzony Rafał Wojaczek. Czy faktycznie można odnaleźć w tych tekstach inspirację jego twórczością, czy też jest to zupełnie przypadkowe?

Cenię twórczość Rafała Wojaczka, ale żeński podmiot liryczny w Brdzie wynika z innych przyczyn. Po pierwsze, bardzo lubię tę formę. To próba wchodzenia w inny typ wrażliwości. Odczucia podmiotu lirycznego w obu wspomnianych utworach, aby były pełne, wymagały po prostu właśnie takiej perspektywy. Nigdy nie zakładam z góry sposobu ujęcia. „Vel” i „Przedskoczek” to kobiety ponieważ w ten sposób mi się pokazały te piosenki. Można powiedzieć, że nie miałem wyboru (śmiech). Po drugie, od chwili, gdy w zespole pojawiła się Asia, słyszę jej głos podczas pisania tekstów. Na chwilę, po trosze staję się wówczas kimś innym i to jest fascynujące doświadczenie.

W tekście Emilii Walczak „Białe noce”, jak również w tekście „Czarne światło” autorstwa Mikołaja Zielińskiego wyraźnie zaznaczone są kontrasty, które zresztą widać już w tytułach tych dwóch utworów, jeśli zestawimy je ze sobą. Czy taki był zamysł podczas wyboru tych dwóch tekstów na płytę? Wydaje się przecież, że nawet oprawa graficzna Mean Dry współgra z obydwoma tekstami.

Ciekawe pytanie. Z płytą „Mean Dry” było tak, że chcieliśmy zrobić coś dobrego razem z naszymi piszącymi i muzykującymi przyjaciółmi. Różne teksty, różne głosy, wspólny piknik nad Brdą. Zależało nam, aby wszyscy uczestnicy imprezy czuli się swobodnie, jak u siebie. Dlatego pozostawiliśmy naszym partnerom wolną rękę. Wyszło z tego zaskakujące wydawnictwo. Jednym z zaskoczeń jest wspomniany przez ciebie kontrast w tekstach Emilii i Mikołaja. Rola przypadku w procesie twórczym to ciekawe zagadnienie, a tu mamy na to jeden z przykładów.

Grafiki powstawały osobno. Pewnie Radek opowiedziałby o tym lepiej, ale chodziło o ogólne oddanie klimatu płyty i jednoczesne uwydatnienie walorów każdej piosenki z osobna. Cieszę się, że sprowokowało to odbiorcę do własnych poszukiwań. Twoja interpretacja jest bardzo cenna.

Było już pytanie o Wojaczka i nie chciałbym męczyć pytaniami o kolejnych poetów, ale trudno uniknąć tego tematu, kiedy Wasze teksty przesiąknięte są językiem poetyckim. Oprócz Wojaczka, wyczuć można inspirację Leśmianem – „Czarne światło” , zwłaszcza ze względu na te typowe dla niego neologizmy, jak właśnie „niewyzwoleń”, ale np. utwór „ulewa” przypomina taki skrócony zapis „Deszczu” Gałczyńskiego. Z kolei utwory „Świt” i „Sierpienie” przynoszą nie byle jaką zabawę słowem, co przypomina twórczość lingwistów, takich jak nieodżałowany Stanisław Barańczak. W związku z tym, zamiast doszukiwać się kolejnych inspiracji, zapytam wprost – jakich poetów lubisz najbardziej i czyją twórczością się inspirujesz?

Szczerze mówiąc inspiracje czerpię z codzienności. Lektura jest oczywiście jej składnikiem, ale moje pisanie to tylko reakcja na otoczenie. Właściwie ograniczam się do sporządzania notatek; podsłuchuję i podglądam (śmiech).

Tekst piosenki to dopiero początek historii. Tak to widzę. Reszta opowieści należy do odbiorcy. I jeśli znaczenia mnożą się i puchną w jego głowie, to chyba tekst spełnił swoją rolę, zadziałał jak katalizator olśnień. Wspomniani przez ciebie poeci – zwłaszcza Stanisław Barańczak i Bolesław Leśmian – byli właściwie niepowtarzalnymi zjawiskami poetyckimi. Cokolwiek powiem, wypadnie banalnie.

Fascynacje literackie nie są jednak stałe. Kilka lat temu zachwycałem się kolażami poetyckimi Herty Müller „Strażnik bierze swój grzebień”, łaziłem z nimi wszędzie i bez przerwy wracałem do ulubionych pocztówek. Za każdym razem odnajdywałem nowe odcienie tych niesamowitych, surowych obrazków.

Najsilniejsze inspiracje, o czym wspomniałem na początku, to wsłuchiwanie się w otoczenie. Najwięcej dają mi rozmowy z przyjaciółmi. Bez bliskich mi osób nigdy nie napisałbym dobrego zdania, nie wydobyłbym dźwięku, który mógłby coś znaczyć.

Sam instrument, którym się posługuję, także może być inspirujący. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że perkusja i poezja mają sporo wspólnego. Cały czas uczę się unikać uderzeń na bębnach, które niczego nie wnoszą, rezygnować z pokusy efekciarstwa. Perkusja to nie kartoflisko. Od gadulstwa ważniejsze są cisze pomiędzy dźwiękami i puste miejsca pomiędzy słowami.

Wiem, że Brda nagrywa nową muzykę. Czego się możemy spodziewać po niej? Jakiego kierunku rozwoju?

Po raz pierwszy będzie to od początku do końca materiał stworzony w trio. Dla nas to pierwsza pełna płyta w tym składzie. Poprzednie wydawnictwa nazwałbym raczej projektami muzycznymi. Jesteśmy podekscytowani i cieszymy się jak dzieci. Tym bardziej trudno mi opisać charakter albumu. Nie potrafię analizować z chłodną głową naszej twórczości. Niebawem wszystko się wyda.

Oprócz Brdy działasz od 2012 roku w Variete. No właśnie, jakie Tobie uczucie towarzyszyło przystąpieniu do jednej z, jakby nie było, legend polskiej sceny muzycznej?

Uczucie radości. Znamy się od lat, a teraz przyszło nam razem grać. Grzegorz i Marek nigdy nie wprawili mnie w zakłopotanie. Obaj mają ogromną wiedzę i o wiele większe doświadczenie, jednak nigdy nie dali mi tego odczuć. Klasa.

Słowo „legenda” odsyła do przeszłości. Szybko przekonałem się, że Variete nie ogląda się za siebie. Wolimy zaglądać tajemnicy przez ramię niż wspominać dawne czasy.

Jak z perspektywy ponad roku oceniasz Piosenki Kolonistów?

Dla mnie to pierwsza płyta z Variete. Bardzo ją lubię. Dużo serca i pracy w nią włożyliśmy. Myślę, że to słychać.

A plany Variete na następny rok? Nie będziemy czekać tyle na kolejny krążek, ile czekaliśmy na Piosenki?

Kusi nas już nowa przygoda, więc sądzę, że nie będzie to tak długo. Póki co, mamy  rozmaite plany i pojawiają się nowe pomysły. Nie o wszystkim mogę mówić. Wkrótce (23 marca) zagramy na 36. Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. To będzie spektakl: „Bal, czyli wieczór zapoznawczy. Gra zespół Variete”. To wspólne przedsięwzięcie Variete i Teatru Muzycznego Capitol. Zagramy na żywo do spektaklu baletowego w reżyserii Jacka Gębury.

Myślimy, rzecz jasna, o nowym krążku, ale najpierw musimy trochę te myśli ponosić w sobie.

Twój kolejny muzyczny projekt to 3moonboys. To zespół, który solidnie zakotwiczył się w świadomości fanów polskiej alternatywy. Jak oceniasz już ponad 10 lat jego działalności? Z jakiego wydawnictwa 3moonboys jesteś najbardziej dumny?

Dobrze nam się gra. Lubię nasze płyty, a jeśli pytasz, z jakiej jestem najbardziej zadowolony… Z ostatniej. Wydaje mi się najbardziej dojrzała i najbliższa brzmieniu, do którego dążyliśmy.

Trudno ogarnąć te wszystkie lata, które razem spędziliśmy. Wydaje mi się, że to był dobry czas. Zawsze staraliśmy się mówić własnym głosem. Zdążyliśmy się już poznać, wiemy na co nas stać, znamy nasze słabsze i silniejsze strony, mamy stałe pragnienie rozwoju i chęć podejmowania nowych wyzwań. Dziś nasze kroki są na pewno bardziej świadome niż na początku ścieżki. Na szczęście mamy też świadomość pułapek, zyskaliśmy czujność. I mamy wciąż radość wspólnego muzykowania. To wielkie szczęście, że na siebie trafiliśmy. Staramy się o tym pamiętać.

W listopadzie 3moonboys wydali krążek na tym zdjęciu wcale nie wyglądasz grubo. W zapowiedziach czytamy, że: „Na tym zdjęciu wcale nie wyglądasz grubo to moment, gdy zaciera się granica między awersem a rewersem, gdy Alicja nie jest po żadnej stronie lustra. I o tym momencie opowiada płyta”. Możesz wyjaśnić tę myśl? I skąd pomysł na ten genialny tytuł?

Wrócę do Twego pytania o inspiracje. Najsilniejszą inspiracją są rozmowy z przyjaciółmi i pomysł na tytuł krążka z takiej właśnie rozmowy się narodził. Wymyśliła go pewna dostarczycielka dobrych myśli. Przy piwku w miłym towarzystwie padło takie zdanie. Początkowo traktowane jako żart, okazało się adekwatne do tego, o czym chcieliśmy opowiadać. Interesowało nas to, co dzieje się na styku, gdy różne formy przenikają się i wzajemnie uzupełniają. Na okładce fotograf (mrużąc jedno oko) trzyma aparat wycelowany w odbiorcę, któremu pozostawiłbym, jeśli pozwolisz, pole do własnych odczytań tej płyty.

Na nowym krążku znowu śpiewacie po polsku, a nie po angielsku jak na Skakankan, Skąd ta zmiana?

Z samej potrzeby zmiany, pragnienia, aby spróbować czegoś nowego. Chcieliśmy także, aby tekst nie tracił swej siły po przekładzie na angielski, a tak wcześniej bywało: uciekały pewne nieprzekładalne niuanse.

Na ntzwnwg używacie dwóch zestawów perkusyjnych. Czy dwa zestawy już na dobre będą obecne w Waszej twórczości? I dlaczego właśnie dwóch perkusistów, a nie standardowo – jeden człowiek za garami?

Zespół powinien korzystać ze swoich atutów. A do takich należy uniwersalność Miłosza, który jest świetnym klawiszowcem i doskonałym perkusistą. Myślę, że za długo chowaliśmy to w tajemnicy. Dobrze nam się gra na dwa zestawy. Nie jest to sytuacja łatwa, ale łatwizna to najgorsze, co się może w muzyce zdarzyć.

Jakby tego było mało, grasz na perkusji w George Dorn Screams i popisaliście się na początku w 2014 roku EP – Ostatni Dzień. Czy ta EPka, to był i jest zwiastun większego wydawnictwa? Czy ta muzyka miała tylko za zadanie pokazać fanom nową odsłonę George Dorn Screams?

„Ostatni dzień” to miał być przedsmak albumu, nad którym obecnie pracujemy. Już teraz dostrzegamy jednak, że nowe utwory mocno będą odbiegać od tego wydawnictwa. Zespół jest w dobrej kondycji i nie brakuje nam zapału do grania, a to jest najważniejsze. George Dorn Screams nuci sobie własne melodie i uśmiecha się na myśl o tym, co będzie.

Dziękuję bardzo za wywiad i powodzenia we wszelkich przedsięwzięciach ;).

To ja dziękuję. Do zobaczenia na koncertach.

Wywiad z Marcinem Karnowskim przeprowadzili Jakub Pożarowszczyk i Sylwia Sekret

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *