Niezwykle zwykła opowieść o pewnym mężczyźnie

Niezwykle zwykłe – Hannes Holm – „Mężczyzna imieniem Ove” [recenzja]

Ilu z nas spotkało kiedyś osobę, która przy pierwszym poznaniu wcale nie zachęcało do dalszego zacieśniania więzi? Ilu z nas ma sąsiada, który daje się pozostałym mieszkańcom we znaki, bo czepia się wszystkiego i jest niemiły dla innych? I w końcu ilu z nas zaryzykowało kiedyś danie szansy takiej osobie, podejście do niej, po prostu, jak do człowieka? Domyślam się, że wśród czytających ten tekst po dwóch pierwszych pytaniach na pewno ktoś mógłby powiedzieć „no, ja”. Nie zamierzam Was przekonywać do zmiany swojego podejścia, ale tym tekstem chciałabym zachęcić do obejrzenia filmu Mężczyzna imieniem Ove, abyście mogli się przekonać, co by się stało, gdyby jeden raz postąpić inaczej, i że nie wszystko jest tak proste, jak wygląda na pierwszy rzut oka.

Tytułowego Ove (Rolf Lassgård) można określić mianem zgryźliwego tetryka. Jedynymi jego zajęciami w życiu jest praca (do czasu) i codzienny obchód, podczas którego szczegółowo sprawdza, czy w jego sąsiedztwie wszystko jest w porządku. Nie oznacza to bynajmniej przyjacielskich wizyt u sąsiadów i upewniania się, czy nie potrzebują czegoś i czy wszystko u nich dobrze. Oznacza sprawdzanie, czy ktoś nie zostawił roweru w niewłaściwym miejscu, czy brama została idealnie domknięta i bieganie z krzykiem za kierowcami, którzy ośmielili się wjechać na teren wspólnoty samochodem i obrażanie psa sąsiadów za załatwianie się na chodnik. Wiele, bo nie mogę napisać, że wszystko, zmienia się w momencie, kiedy do domu obok wprowadza się młode małżeństwo z dziećmi.

I choć nie można napisać, że moment pojawienia się nowej rodziny we wspólnocie jest przełomowy, to na pewno w pewien sposób zmienia życie mężczyzny. To nowi sąsiedzi, a głównie Parvaneh (Bahar Pars) i jej dzieciaki sprawiają, że coś powoli zaczyna pękać. Zmiana nie jest oszałamiająca i Ove nie zaczyna nagle przepraszać sąsiadów i urządzać sąsiedzkich pikników, ale w pewnym stopniu się na nich otwiera. Uczy sąsiadkę prowadzić samochód, naprawia rower, który wcześniej zamknął w schowku, ponieważ stał w niedozwolonym miejscu, opiekuje się dziećmi sąsiadów i w prezencie daje im kołyskę, którą kiedyś samodzielnie zrobił dla swojego nigdy nienarodzonego dziecka. Drobne gesty, wykonane w typowo surowy dla niego sposób, bardzo subtelnie pokazują powolne otwieranie się na innych przez głównego bohatera.

Pisząc o głównym bohaterze, nie można pominąć jednej z najważniejszych osób w jego życiu – zmarłej małżonki Sonji (Ida Engvoll). Choć pojawia się tylko we wspomnieniach, widać, że to ona była sensem jego życia. Świetnie się ogląda retrospekcje z nią w roli głównej – widać w nich niesamowite oddanie, jakim Ove ją darzył. I widać, że bez niej życie straciło dawny blask. Mężczyzna nigdy do końca nie pogodził się z odejściem Sonji, a strata ukochanej w dużej mierze spowodowała to, że mężczyzna stał się niesympatycznym i samotnym starszym człowiekiem, którego nikt w sąsiedztwie nie darzy szczególną sympatią. I choć już od młodzieńczych lat Ove zawsze żył w zgodzie z zasadami i nie był łatwym w obyciu człowiekiem, to śmierć ukochanej sprawiła, że zamknął się zupełnie na innych, samemu nie dając sobie szansy na bycie lubianym.

Ciekawym zabiegiem pokazanym przez reżysera były pojawiające się co jakiś czas próby samobójcze mężczyzny. Ove kilka razy próbował się zabić, za każdym razem jednak coś stawało mu na przeszkodzie – a to sąsiedzi pukający do drzwi, a to pęknięty sznurek albo ludzie, którzy na peronie nie pozwolili, aby głównego bohatera spotkała śmierć pod kołami pociągu. Jakby cały świat chciał ratować go przed śmiercią, aby umożliwić mu zrobienie czegoś jeszcze. Czegoś dobrego dla innych i dla samego siebie.

Dziwi mnie, że w Polsce do tej pory nie mieliśmy okazji zobaczyć tej produkcji. Mężczyzna imieniem Ove światową premierę miał prawie dwa lata temu i od tego czasu zgarnął kilka nagród na festiwalu Złote Żuki, a pół roku temu był nawet nominowany do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Jednak lepiej późno niż wcale i cieszy fakt, że w końcu znalazł się dystrybutor, który wprowadził film do polskich kin – film będący „niezwykle zwykłą” historią, momentami wzruszającą, momentami dającą powody do szerokiego uśmiechu. Jestem pewna, że widzom o pewnej wrażliwości na pewno przypadnie do gustu. Tym milej mi zaprosić na seans, że Głos Kultury objął obraz Hannesa Holma patronatem medialnym.

Fot.: Aurora Films

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *