Historie o zwykłym szaleństwie

Oddzielanie mięsa od kości – Charles Bukowski – „Historie o zwykłym szaleństwie” [recenzja]

Z jednej strony może się wydawać, że Historie o zwykłym szaleństwie to nic nowego, bo i czym może nas zaskoczyć po raz kolejny Stary Świntuch? Wulgaryzmami? Obscenicznością? Pisaniną, w której teoretycznie nie ma nic wspaniałego, a mimo to przyciąga jak magnes? Ale najnowsze wydane przez Noir sur Blanc dzieło Charlesa Bukowskiego jest pod pewnym względem wyjątkowe, bo choć zaczyna się zwyczajnie (jak na tego pisarza) to w miarę zbliżania się do końca tego pomarańczowego zbioru, widzimy, jak pisarz się starzeje, jak poważnieje, i nie tylko jesteśmy świadkami tego, ale wręcz w tym żywo uczestniczymy. Zarówno pisarz, jak i jego bohaterowie, mają świadomość końca nie tylko własnego życia, ale także końca wszystkiego, w rozumieniu ogólnym. Ale czyż nie o tym właśnie myślą szaleńcy? Zwykli szaleńcy?

Na Historie o zwykłym szaleństwie składają się trzydzieści cztery opowiadania i biorąc pod uwagę fakt, że zmieściły się na niecałych trzystu stronach, dla kogoś, kto nie jest przyzwyczajony do krótkich form prozatorskich Bukowskiego, może być to ilość zatrważająca. Ale amerykański pisarz ma to do siebie, że u niego wszystko jest takie, jakie z założenia być powinno, aby nie przeczyć logice i zdrowemu rozsądkowi – damskie nogi gładkie, alkohol mocny, wyścigi emocjonujące, kobiety łatwe, gówno śmierdzące, a opowiadania krótkie. Tak, jak Bóg przykazał. W żadnym jednak zbiorze opowiadań, tak jak w tym, nie było do tej pory tendencji, która pozwalały poważnieć czytelnikowi, wraz ze zbliżaniem się do końca książki. Początkowo Historie o zwykłym szaleństwie są typowymi dla idola serialowego Hanka Moody’ego opowiadaniami, w zasadzie bez konkretnego morału czy fabuły; są przemyśleniami nie dla samych przemyśleń, tylko jakby stojące obok nich, będące w pewien sposób ich produktem ubocznym. I tak na przykład, jedno z pierwszych opowiadań zatytułowane jest Odsiadka z wrogiem publicznym nr 1 i jednym słowem opowiada o tym, że któregoś dnia FBI zgarnęło niejakiego Bukowskiego i choć najpierw wypytywali o jego wuja, ostatecznie okazało się, że capnęli go za miganie się od wojska. Stanąwszy jeszcze raz przed komisją, odpowiedział twierdząco na pytanie, czy chce iść na wojnę, w związku z czym… wcale nie musi. Jak to często u Bukowskiego, najważniejsze okazuje się zakończenie, w którym bohater odczytuje słowa, które skleciła o nim komisja, a które brzmią: …pod kamienną twarzą skrywa niezwykłą wrażliwość… I choć sam kwituje to: ale jaja, pomyślałem, na litość boską! ja: wrażliwy!!!, czytelnik zaczyna zastanawiać się, czy pisząc te słowa, autor mógł zdawać sobie sprawę z tego, że właśnie tak przez wielu krytyków i czytelników jest i jeszcze długo (kto wie, może już na zawsze?) będzie postrzegany. Zaczynamy zastanawiać się, czy pisząc te słowa – a wiemy, że Bukowski nieczęsto pisał byle co i bez powodu – sam zdawał sobie sprawę z tego, ile jest w nich prawdy.

Jest też opowiadanie Wielcy poeci toną w kiblach pełnych cuchnącego gówna. Człowiek znalazłby takie opowiadanie szamoczące się gdzieś luzem na wietrze, nieopatrzone nazwiskiem, i od razu, po samym tym tytule, wiedziałby już, kto jest jego autorem. I znów pisarz przez kilka stron opowiada w zasadzie o niczym, o spotkaniu z człowiekiem, którego nie pamięta, ale który pamięta jego, Charlesa Bukowskiego, więc umawiają się, że jeszcze kiedyś się zobaczą. I niby nic tu nie ma, kilka błahych zdań, niedługi dialog bez sensu, bez celu, bez morału. Ale kończąc swoje opowiadanie artysta znów napina łuk i strzela prosto w samego siebie, w swoje życie, w swoją twórczość. Znów jakaś zwykła historia o zwykłym szaleństwie posłużyła mu do tego, aby zripostować własne jestestwo: nie chcielibyście być Charlesem Bukowskim? potrafię też malować. podnoszę ciężary. a moja córeczka jest przekonana, że jestem Bogiem. choć kiedy indziej nie jest aż tak różowo. Mamy więc kilka stron z pozoru nieistotnych zdań, które usypiają nas, by jednym ciosem powalić na ziemię pod sam koniec. Oczywiście nie zawsze tak jest, nie wszystkie ciosy są celne, nie wszystkie są decydujące, nie wszystkie nokautują. Niektóre nawet nimi nie są. Ale z tego literackiego barłogu raz na jakiś czas wychylają się MYŚLI i to one są kwintesencją twórczości Bukowskiego. Można się rzecz jasna oburzyć i zaprotestować, powiedzieć, że jak to, że dobry pisarz ma same MYŚLI, nie tworzy barłogu po to, aby trzeba było wysupływać z niego skrawki geniuszu. I można nawet przy tej myśli trwać, ale nie trzeba, bo z pomocą i niejako z wytłumaczeniem (choć wątpię, by celowym) przychodzi sama twórczość pisarza, a konkretniej opowiadanie Zastrzeliłem gościa w Reno, a w nim zdanie: mój kumpel tak bardzo chce oddzielić mięso mojej duszy od kości, że prawie przestał myśleć o własnej egzystencji. I po chwili następne, bardzo podobne: ta sama stara śpiewka – oddzielanie mięsa od kości, co nie prowadzi do niczego. I w tym tkwi chyba sekret, jak powinno się czytać Bukowskiego, aby skrajności nie przesłoniły nam ani myśli o jego MYŚLACH, ani o bylejakości, jaka czasem je poprzedza. Zasiadając do twórczości Charlesa Bukowskiego, musimy wbić sobie do głowy, że nie wolno nam oddzielać mięsa od kości. Nie wolno dzielić jej na twarde i miękkie, zjadliwe i do wyrzucenia, wartościowe i pozbawione wartości odżywczych. Wtedy jego pisanina poniekąd straci sens – to on zlepił ją w jedność. MYŚLI połączył z byle czym mówiącym w zasadzie o niczym, muzykę klasyczną puścił jako tło do chlania i dupczenia, refleksje przeplótł z niesmakiem, smród z czymś wzniosłym. Oddzielanie mięsa od kości nic nie da. Stara śpiewka, bezużyteczna i tylko na pozór szlachetna.

Im bliżej końca, tym opowiadania stają się bardziej mroczne, depresyjne, niemal rozliczeniowe. Ale to w końcu Historie o zwykłym szaleństwie, czyli śmiało można powiedzieć: Historie o życiu. W Nocnym obłędzie na ulicach Bukowski uczy nas, że: nikt nigdy nie traci całej duszy, jedynie wyrzyguje jej 99 setnych. W opowiadaniu Za zdrowie Waltera Lowenfelsa mamy do czynienia z amerykańskim pisarzem jak mało kiedy poważnym, szczerym, zmęczonym i troskliwym, któremu do szczęścia wystarcza niewiele i o dziwo w skład tego szczęścia nie wchodzi goła i chętna kobieta czy otwarta i równie chętna flaszka, raczej spokój, zwyczajność i słuszność. Podróż samochodem bez celu z czterolatką zabraną od mającej ją gdzieś matki w dniu jej urodzin. tyko tyle. a to tyle to całkiem sporo. I może właśnie dlatego, jak na złość (chciałoby się rzec) akurat w tym opowiadaniu, jak w mało którym pisarz prowadzi narrację nie pierwszo- lecz trzecioosobową. Jakby wzruszenia i takie byle co wystarczające do szczęścia mu nie przystawało. Jest też jedno z najlepszych opowiadań Bukowskiego Kilka słów o szkodnikach – tak zupełnie różne od dotychczasowych wyczynów pisarza na polu opowiadań, ale tak szczere i wręcz w swojej formie niemal podręcznikowe. To tutaj pada świetne zdanie, kolejne, które pokazuje, że Bukowski jak mało kto potrafi być szczery nie tylko ze sobą, ale z całą ludzkością i człowieczeństwem: w zasadzie nikt nie jest w 100 procentach człowiekiem. w każdym z nas wrze jakiś obłęd i szpetota, z których nie zdajemy sobie sprawy, ale które są dla innych oczywiste. i jak utrzymać nas wszystkich w ryzach? Chujowym tripie kolejna MYŚL, niezwykle celna: nasze grzechy są fabrykowane w niebie, żeby stworzyć nam piekło, bez którego najwyraźniej nie potrafimy żyć. Opowiadania Zwierzęta napluły mi do zupy Koc – jedne z ostatnich w tym zbiorze – są w twórczości Bukowskiego w jakiś sposób wyjątkowe. I choć w tym pierwszym pisarz sam stara się mięsem przykryć kości (snując wizje zoofilskich aktów seksualnych), aby nikt nie widział ich bieli, twardości i przerażającej prawdziwości, my widzimy jedno i drugie, w odpowiedniej, mam nadzieję, kolejności. Koc przywodzi na myśl Kingowe horrory, w których z reguły nieożywione przedmioty były w posiadaniu mocy i chęci mordu. Ale Koc to opowiadanie metaforyczne, o śmierci czyhającej za rogiem, starości, samotności, życiu. Po prostu.

To naprawdę są Historie o zwykłym szaleństwie. W typowym da siebie stylu Bukowski prowadzi nas przez brudne zakamarki człowieczej duszy, w której raz spotkać można niebanalne, prawdziwe i szczere MYŚLI, a innym razem, częściej, natrafiamy na byle co, niby nic, które przecież również jest częścią nas, naszej twórczości, naszego życia, naszego dnia i myślenia. Nie da się nie zauważyć, że pisarz w nosie ma tym razem zasadę zaczyniania zdania z wielkiej litery. Tutaj w ten sposób pisane są jedynie nazwy własne, nic więcej. Po kropkach trafiamy na małe litery, do czego stosunkowo łatwo się przyzwyczaić. Dlaczego taką pisownię wybrał autor Szmiry? A czy to takie ważne? Co nam przyjdzie z tego oddzielania mięsa od kości, w którego pułapkę być może i tak dałam się złapać, dzieląc twórczość Charlesa Bukowskiego na MYŚLI i inne przemyślenia.

Fot.: Noir sur Blanc

 

Historie o zwykłym szaleństwie

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *