Powrót do korzeni – Chuck Palahniuk – „Fight club 2” #1 [recenzja]

Wydany w 1996 roku Podziemny krąg autorstwa Chucka Palahniuka, na podstawie którego powstał później głośny film Davida Finchera, okrzyknięty został przez krytyków najbardziej anarchistycznym i bulwersującym tekstem przełomu wieków. Prawie dwadzieścia lat temu Fight club w niewybredny sposób wyśmiał konsumencką kulturę, pokazał jak przez chaos i autodestrukcję można uratować świat i siebie samego. Dzieło to na chwilę obecną ma już status kultowego, dlatego też kiedy kilka miesięcy temu gruchnęła wiadomość o tym, że Palahniuk przymierza się do jego kontynuacji i to w wersji ilustrowanej, szczęka opadła mi na podłogę i bynajmniej nie z zachwytu. Odcinanie kuponów? Przecież to takie nie w jego stylu, pomyślałem. Czy w ogóle w obecnych czasach potrzebny jest nam Fight club 2? Jak pokazuje wydany właśnie pierwszy zeszyt komiksu, całkiem możliwe, że tak. Przede wszystkim jednak autor uspokoił mnie, pokazując, że jest w formie, jak za najlepszych lat.

Fight club 2 przenosi nas dziewięć lat do przodu od wydarzeń z ostatnich stron powieści, a narrator – główny bohater – mówi teraz o sobie per Sebastian. Sebastian jest obecnie mężem Marli i oboje są rodzicami 9-letniego chłopca. Niestety po akcji na dachu wieżowca, kończącej Podziemny krąg, bohater trafia na oddział psychiatryczny, a po prawie dekadzie, znów jest znudzonym życiem facetem w średnim wieku, dodatkowo uzależnionym od antydepresantów. Narrator przestał walczyć, poddał się rutynie codzienności, jest nijaki i zmęczony swoją przeciętnością; otacza się meblami z Ikei, jest jednym z wielu takich samych, jakby skserowanych ludzi, którzy nie czerpią przyjemności z życia. Co innego Marla, ona widzi, w jaką ruinę popada jej małżeństwo, męczy ją rutyna, tęskni za nieobliczalnym, charyzmatycznym, bezkompromisowym facetem, w którym się zakochała. W tajemnicy przed mężem nadal uczęszcza na spotkania różnorakich grup wsparcia, w tym między innymi na spotkanie osób cierpiących na zespół progerii Hutchinsona-Gilforda, gdzie nie przebiera w słowach; daleko jej do poprawności politycznej, kiedy popalając papierosa, bezceremonialnie oświadcza, że chce być ruchana taka, jaka jest (dosłowny cytat z zeszytu #1). To właśnie ona postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, nawet jeśli miałoby odbić się to na zdrowiu Sebastiana. Podmienia mu leki na zwykłą aspirynę, do ampułek z antydepresantami dosypuje cukier puder, bo nie chce już żyć ze znudzonym nieudacznikiem, chce… Tylera. I dostaje go, ponieważ jak głosi napis na okładce: Niektórzy wyimaginowani przyjaciele nigdy nie odchodzą.

Jak się okazuje, Tyler ma się świetnie, a na przestrzeni tych kilku lat ujawniał się nadzwyczaj często – czego świadomości nie miał otumaniony prochami Sebastian – z tą tylko różnicą, że teraz Tyler nie jest już tajemniczym, spiskującym alter ego, jest bezlitosnym i przerażającym bytem. To on stoi za większością katastrof i krwawych zamachów, jakie miały miejsce na świecie w trakcie minionej dekady, nadal kierując anarchistycznym projektem, który dawno już przekroczył granice Stanów Zjednoczonych. Co stanie się, kiedy Tyler całkiem przejmie życie Narratora? Tego dowiemy się wyłącznie, zapoznając się z lekturą Fight club 2, gdzie możliwości Palahniuka są w tym momencie nieograniczone.

o

Jako że mowa tu o komiksie, nie sposób nie wspomnieć o ilustracjach autorstwa Camerona Stewarda. Wykonał on naprawdę świetną robotę, bo choć kreska może nie rozkłada na łopatki, całość robi wrażenie bardzo miłe dla oka, a głębia kolorów zachwyca. Wszystko to znakomicie współgra z mocnymi, sarkastycznymi dialogami Palahniuka, który bardzo płynnie porusza się w świecie powieści graficznej. Nawiasem mówiąc, prawie zakręciła mi się łza w oku, kiedy przypomniałem sobie, jak mniej więcej dwadzieścia lat temu, razem z kolegami, przebieraliśmy nogami w kolejce do kiosku, by zakupić kolejny numer Spidermana czy Batmana, ponieważ i w tym przypadku komiks podzielony jest na części. Dokładnie na dziesięć części, z których każda następna wydawana będzie co miesiąc.

Jakie więc wrażenie można odnieść po zapoznaniu się z pierwszym zeszytem Fight club 2? Czy jest to – cytując głównego bohatera – odbitka odbitki odbitki? W zasadzie i tak, i nie. Rzeczywiście mamy tu do czynienia z tymi samymi bohaterami, jest wspólny mianownik pod postacią szydzenia z konsumpcyjnego stylu życia i znudzenia rutyną. Wszystko jednak jest bardziej współczesne, bliższe żyjącemu we współczesnych czasach odbiorcy, Palahniuk uderza w te same punkty, jednak widzi, jakie zmiany zaszły na świecie na przestrzeni lat i dostosowuje się do współczesnych zagrożeń – innych, co by nie mówić, niż w roku 1996. Oczywiście powieść nie ma szans powtórzyć sukcesu pierwowzoru czy też filmowej adaptacji przede wszystkim ze względu na formę, w jakiej została wydana; która siłą rzeczy dotrze do mniejszej liczby odbiorców, choć z drugiej strony ciężko powiedzieć, w jaką stronę pójdzie dalej autor, gdyż jak już wspomniałem, nie ma on tu żadnych ograniczeń. Fight club 2 prezentuje się świetnie i dla miłośników twórczości Palahniuka jest to pozycja obowiązkowa; dla całej reszty, ciekawostka, z którą warto się zapoznać, choć rzecz jasna, wypadałoby najpierw przeczytać sam Fight club, bo po pierwsze – ułatwi to zrozumienie niektórych symboli zawartych w zeszycie, po drugie – jeśli nie mieliście jeszcze styczności z kultową powieścią, to dobrze byłoby w końcu zmyć z siebie ten zawstydzający fakt.

 

Fot.: Wydawnicwo Niebieska Studnia

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *