chronoskrzydłych

Preludium do świata – Lupano, Andréae – „Azymut – 1 – Poszukiwacze zaginionego czasu” [recenzja]

Niektóre komiksy zachwycają samą oprawą, samymi rysunkami, kreską i kolorami, w związku z czym niekiedy naprawdę mało nas obchodzi – choć może się to wydawać niegrzeczne, co jest w pełni zrozumiałe – fabuła, treść i scenariusz takiej powieści graficznej. Wystarcza po prostu zatopienie się w przepiękne obrazy, które same w sobie tworzą wyjątkową historię. I tak byłoby z komiksem Azymut. Poszukiwacze zaginionego czasu, gdyby nie fakt, że obok satysfakcji wizualnej, czytelnik otrzymuje także fantastyczny fabularny wstęp do intrygującej i oryginalnej historii, która pozwoli poszybować naszej wyobraźni na szeroko rozpiętych skrzydłach tam, gdzie nie mieliśmy jeszcze okazji być.

A skrzydła towarzyszyć nam będą od samego początku tej historii, bo to właśnie Encyklopedia Chronoskrzydłych poprzedza jakiekolwiek wydarzenia. Chronoskrzydłe dzielą się na owady i ptaki, i musicie mi uwierzyć, że już te dwie encyklopedyczne strony, spisane przez Arystydesa Brelokinta, stworzone niczym w  komiksowej sepii, każą nam wierzyć, że mamy do czynienia z historią niezwykłą, wciągającą i wyjątkową pod każdym względem. Jean-Baptiste Andréae swoimi rysunkami, którym towarzyszy lapidarny opis, wprowadza nas w odległy, fantastyczny świat, którym rządzi niezrozumiała jeszcze dla nas teoria czasu, starości i pamięci. Ptaki i owady chronoskrzydłe mają w tej teorii ogromne znaczenie, o czym świadczą same ich nazwy, posłuchajcie tylko: Pszczoła Retromiodka, Ważka Pamiętnica, Mucha Czasołówka, Dawnotemu, Kukułka Zegarówka, Klepsydraw albo Klepsidraw. A przecież to dopiero początek komiksu! Tak naprawdę nie zajrzeliśmy jeszcze na stronę tytułową, a już roi się w głowie od domysłów, zachwytów i wyobrażeń na temat roli tych wyjątkowych stworzeń i świata, w jakim żyją, a do którego już za chwilę sami będziemy mieli dostęp, w który wsiąkniemy, nie licząc czasu ani pieniędzy.

Na początek poznajemy małego chłopca, Arystydesa, który mieszka w niewielkiej chatce umocowanej na wysokim, pokrętnym drzewie, wraz ze swym ojcem. Z ich niedługiej rozmowy dowiadujemy się, że w świecie, do którego właśnie wkroczyliśmy, istnieje siejący postrach Pożeracz Czasu. I choć według niektórych istnieje on tylko w legendach, to strach, że kiedyś się pojawi, jest jak najbardziej prawdziwy. Ojciec uspokaja jednak syna, że nie ma się czego obawiać, bo Pożeracz Czasu, nawet jeśli nie jest wyłącznie wymysłem, to odwiedza wyłącznie mocarzy tego świata, a przecież oni się do takich nie zaliczają. Kiedy opuszczamy chatkę, w której starszy człowiek tworzy model Dawnotemu Wielkiej, scenariusz wrzuca nas do tego niezwykłego świata lata później, w dodatku na pokład nieznanego statku dryfującego po nieznanych wodach. Prędko staje się jasne, że coś niedobrego dzieje się ze światem, który pogrąża się w chaosie. Nic nie ma swojego dawnego kierunku, Północ nie jest już Północą, kompasy zawodzą, a wszelkie żywe istoty pogrążają się w niezrozumieniu i rozgardiaszu. Kluczową rolę dla zrozumienia tego, co dzieje się z tym fantastycznym światem, odegra kilka osób, które poznajemy w pierwszym tomie cyklu Azymut. Ponieważ fabuła rozgrywa się na kilku planach i w kilku miejscach, nie o wszystkim od razu dowiemy się wszystkiego, a i nie każda postać będzie miała wiedzę o pozostałych. Na naszej drodze stanie zarówno starszy naukowiec, który swoje życie poświęcił badaniom czasu i Chronoskrzydłych, jak i zdradzony przez kobietę, szalony malarz, z którego ambiwalentne uczucia i zachowania czynią pośmiewisko, a także oficera w stanie spoczynku, który dorabia do emerytury jako łowca nagród. Nie zabraknie również prawdziwej femme fatale, o figurze i urodzie, której pozazdrościłaby jej chyba każda ikona piękna na przestrzeni wieków. Dodatkowo, niektórym postaciom towarzyszyć będą Dziwoczki. Czym są Dziwoczki, spytacie. Dziwoczki to stworzenia, które wyglądają jak zwierzę – na przykład królik albo prosię – ale mówią i zachowują się jak człowiek; Dziwoczkiem może być także jakieś inne człeko- lub zwierzopodobne stworzenie. Dziwoczki towarzyszą ludziom, a ich narodziny są na tyle specyficzne, że każdy ma prawo dowiedzieć się o nich z komiksu.

Poszukiwacze zaginionego czasu to tak naprawdę dopiero wstęp do wspaniałej przygody, na myśl o której już zaciera ręce czytelnik. Wprowadzenie może wydawać się momentami skąpe i chaotyczne, ale jak mało które zaciekawia i wzbudza w nas zainteresowanie i chęć nie do opanowania, aby sięgnąć po kolejne tomy, po rozwinięcie tej historii, do której preludium otrzymujemy za sprawą tomu pierwszego. Cykl Azymut zapowiada się więc nieziemsko i fantastycznie, na pierwszy rzut oka bowiem widać, że scenarzysta Wilfrid Lupano ma pomysł nie tylko na rozpoczęcie historii, ale na cały, rozbudowany świat, na historię, do której chciałoby się wpełznąć, przecząc prawom fizyki, grawitacji i normalności. Choć to ostatnie prawo złamalibyśmy pewnie bardzo chętnie, wyczuwając w świecie Azymutu wrażenia, jakich na co dzień nie uświadczymy w naszym zwykłym świecie. Tom pierwszy tej porywającej przygody napisany został tak, aby jak najmniej wyjaśniając, nie pozostawić w czytelniku żadnych wątpliwości, że powinien, że zmuszony jest wręcz, sięgnąć po kolejne. Wstęp pozwala bowiem jedynie na otarcie się o te wszystkie wspaniałości i o tę fantazję, pozwala jedynie liznąć pomysł, poczuć go zaledwie na końcu języka. Ale to wystarcza, by wiedzieć, że w kolejnych tomach nasze kubki smakowe umieszczone w tej sferze umysłu, która odpowiada za satysfakcję czytelniczą i wizualną, będą zachwycone.

Poszukiwacze zaginionego czasu pozwalają wierzyć również, że nie tylko przygoda i wspaniałe obrazy będą towarzyszyły nam podczas lektury kolejnych tomów cyklu. Wyraźne zarysowana zostaje także problematyka komiksu, w skład której wchodzi zarówno upływający czas, jak i ten, który choć nie upłynął, gdzieś się zagubił; starość i przemijanie, ból, z jakim z dnia na dzień zdajemy sobie sprawę z kruszejącego ciała, które kiedyś było jędrne i silne; jak i sama śmierć, przychodząca nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy, bezlitośnie i bez wytłumaczenia zabierająca nam wszystko – młodość, siłę, radość, wspomnienia, ciało – wszystko, co kiedyś składało się na życie. W naszym świecie, w świecie zwykłych ludzi, udajemy pogodzenie się z naszą tymczasowością, jednak w świecie Azymutu niektórzy wierzą, że można zapanować nad czasem. Czy jednak wyglądający na nieco szalonego profesor Arystedes Brelokint ma jakąkolwiek szansę na to, aby odnaleźć zaginiony czas? Czy znajdą się tacy, którzy będą w stanie mu pomóc? Co do tej pory udało się mu odkryć i jakie jest tego znaczenie? I, na Dawnotemu Wielką, kim jest przedziwny Dziwoczek Arystydesa? Sama ze zniecierpliwieniem czekam na odpowiedzi na powyższe pytania, choć niektóre z nich wydają się mieć swoje fabularne wyjaśnienie, o którym jeszcze nie mogę Wam powiedzieć.

Nie sposób nie zachwycać się także stroną graficzną Poszukiwaczy zaginionego czasu. Fantastyczne rysunki, za które odpowiada Jean-Baptiste Andréae, perfekcyjnie oddają klimat opowiadanej historii. Powiem więcej – współtworzą ją i pomagają czytelnikowi osiągnąć stan tej euforii, którą osiąga się tyko wtedy, kiedy okazuje się, że wszystkie elementy opowieści są idealne. Delikatna i subtelna kreska francuskiego rysownika tworzy przepiękny świat, którego poszczególne kadry zachwycają dbałością o szczegóły; świat, który rysuje i maluje Andréae jest niezwykle wyrafinowany, na co wpływ ma między innymi konturowanie – cienkie i oszczędne w stosunku do wielu innych komiksów, co osobiście uważam po pierwsze za wielką zaletę, po drugie wręcz za konieczność w przypadku tak delikatnego i fantastycznego świata wraz z plejadą jego przedziwnych postaci. Subtelność, pastelowość kolorów i lekkość samych rysunków wydobywa i podkreśla fantasmagoryczność tej historii. Piękne, zaczarowane tło niekiedy kontrastuje z dokładnie oddaną mimiką postaci, które akurat się dziwią, krzywią, zniesmaczają lub boją. Emocje na twarzach bohaterów również udało się zresztą świetnie oddać, a tych – dodajmy – jest w komiksie całkiem sporo. Onomatopeiczne wstawki wrysowane w tło, tak typowe i definiujące wręcz opowieści graficzne, zostały wprowadzone w dzieło nienachalnie i ostrożnie – doskonale je widać, ale nie wysuwają się na plan pierwszy, jak to niekiedy ma miejsce w komiksach. Wydają się przez to bardziej naturalne, a same dźwięki, które mają one naśladować, wybrzmiewają w naszej głowie naturalnie i jakby mimochodem. Niebagatelną rolę odgrywa oczywiście także wydanie komiksu, bo zachwyt nie byłby taki sam, gdyby Wydawnictwo Komiksowe podeszło do sprawy bez większego zaangażowania. Tymczasem otrzymujemy komiks wydany w sposób fantastyczny, spełniający wymogi postawione przez jego zawartość i przekaz. Twarda oprawa i duży format spełniają swoją rolę, stając się pięknym opakowaniem tej publikacji. Chce się czytać, chce się oglądać, chce się z dumą postawić na półce, chce się czekać na więcej.

Poszukiwacze zaginionego czasu to, jak już wspominałam, preludium do historii, o której już teraz możemy powiedzieć, że będzie wyborna. Niesamowite postaci, jakich nie spotkamy nigdzie indziej, fantastyczny świat, o jakim mogliśmy tylko śnić i wspaniałe, zachwycające Chronoskrzydłe – to wszystko, tak odmienne od rzeczywistości i stojące w jej opozycji splecione zostało tak naprawdę z ludzkich lęków i wątpliwości, co jeszcze dobitniej świadczy o sile omawianego tu dzieła. Niemal niewidzialne nici wspomnień, refleksji, przebłysków, ukłuć i doświadczeń, które towarzyszą człowiekowi od momentu narodzin, znalazły tu swoje miejsce. Scenarzysta wspólnie z rysownikiem stworzyli własną teorię nie tylko dla czasu, ale także dla tych chwil w życiu człowieka, które są dla nas zagadką, dla sekundowych powrotów, dla zadumań i trwonień. Bo przecież każdy z nas spotkał kiedyś na swojej drodze na przykład taką Pszczołę Retromiodkę, której miód sprawia, że ten, kto go spożyje, na chwilę otrzymuje na powrót dawno utracone wspomnienie. Wszyscy spróbowaliśmy kiedyś tego miodu.

Tom drugi cyklu Azymut, Niech piękna zdycha, już czeka na mnie, rozpościerając skrzydła, a ja nie dam się dłużej prosić. Natomiast Wy, jeśli macie ochotę odpocząć od codzienności i zatopić się wraz z bohaterami w zakamarki czasu i wejść do świata, w którym kompasy szaleją, a biegun północny znika – również nie czekajcie za długo. W końcu czas, dla nas, śmiertelników, nie jest wieczny.

Fot.: Wydawnictwo Komiksowe

chronoskrzydłych

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *