Przypomnienie zasad – Kurt Vonnegut – „Gdy śmiertelnicy śpią” [recenzja]

Amerykański mistrz ciętego języka i czarnego humoru; kojarzony przede wszystkim z literaturą postmodernistyczną oraz science-fiction, pisarz i publicysta. Tak charakteryzowany jest urodzony w okresie międzywojennym w Indianapolis (a zmarły przed dziewięciu laty w Nowym Jorku), Kurt Vonnegut. Dzięki wydawnictwu Albatros autor m.in. Rzeźni numer pięć czy Kociej kołyski powraca do polskiego czytelnika, a to za sprawą niepublikowanych dotąd, wczesnych opowiadań zebranych w zbiorze Gdy śmiertelnicy śpią. Czy ta lekka – jeśli wierzyć zawartym w przedmowie słowom wielkiego fana twórczości mistrza, Dave’a Eggersa – jak na możliwości Vonneguta książka, niesie ze sobą głębszy przekaz? Czy dzięki niej grono wielbicieli pisarza może się powiększyć? Dwa razy TAK!

Zacznijmy od tego, że tekstów zawartych w zbiorze jest wcale niemało i nie są one zbyt długie. Dokładniej rzecz biorąc, jeśli odejmiemy przedmowę, zostaje 320 stron na 16 opowiadań, co da nam średnio 20 stron na jeden tekst, tyle że należy jeszcze odliczyć stronę przed prawie każdym opowiadaniem, poświęconą na ilustrację autorstwa samego Vonneguta (za co nawiasem mówiąc należą się wydawcom brawa, ponieważ wizualnie zdecydowanie podnosi to poziom tej pozycji i stanowi ukłon w stronę miłośników twórczości Amerykanina). Tak więc, jak widać, jest krótko i zwięźle; na szczęście jest i na temat oraz różnorodnie. Wśród zebranej szesnastki znaleźć można prawdziwe perełki, do jakich zaliczyć można chociażby pierwsze opowiadanie, zatytułowane Jenny. Kim jest Jenny? To lodówka. Mało tego, gadająca lodówka, z którą to całe Stany Zjednoczone, wzdłuż i wszerz objeżdża dawna prawdziwa gwiazda laboratorium badawczego GHA (General Household Appliances), a obecnie akwizytor – George. To liczące o dziwo więcej niż 20 stron (dokładnie 26) opowiadanie potrafi rozbawić, zaskoczyć, a także wzruszyć. Co jeszcze znajdziemy w Gdy śmiertelnicy śpią? Oj, sporo. Będzie tu i szanowany za osiągnięcia w pracy biznesmen, którego pasją są modele pociągów i redaktor działu miejskiej gazety, który szydzi z Bożego Narodzenia (a zostaje włączony do jury wybierającego najpiękniejszą w mieście świąteczną dekorację); poznamy także historię młodej dziewczyny, która w momencie odziedziczenia fortuny zdaje sobie sprawę, jak bardzo przytłaczający jest to dla niej ciężar. Mało? Proszę bardzo, Amerykanin daje nam jeszcze zmyślonego przez pracowników firmy ubezpieczającej milionera, walkę na obrazy między dwoma wybitnymi malarzami będącymi swoimi przeciwieństwami, romans, w którym główną rolę odgrywa tango, czy historię małżeństwa, które poznało się dzięki poszukiwanemu przez policję złodziejowi. I wiele wiele innych. No dobra, może nie tak znowu wiele, skoro wymieniłem połowę… więc już tylko osiem innych.

Niełatwo omawia się zbiory opowiadań, zwłaszcza takie jak ten, w którym zebrane teksty są dość krótkie. Dlatego nie mam zamiaru psuć zabawy potencjalnym przyszłym odbiorcom tej książki i nie będę się tu rozdrabniał, analizując każde opowiadanie z osobna; napiszę za to, co łączy wszystkie te historie. Najważniejszą wspólną cechą zdecydowanej większości tekstów jest moralizatorski ton Vonneguta. Na szczęście nic nie jest tu robione na siłę, nie ma grożenia palcem. Tak to sobie po prostu autor wymyślił, że większość (jakże różnych) bohaterów przewijających się przez Gdy śmiertelnicy śpią, zostaje albo postawionych przed trudnym wyborem, albo sami robią coś złego, po czym „nawracają się”, by naprawić swoje błędy. Amerykanin nie stoi nad nami, mówiąc między wierszami: Tak nie rób! Tak nie wolno! Jesteś zły! On tylko przypomina nam o pewnych, starych jak świat, prostych zasadach, jakimi powinniśmy się w życiu kierować. Bycie przyzwoitym to coś pożądanego, wiara to wartość, a pieniądze nie rozwiążą każdego problemu. O tym właśnie między innymi przypomina nam Vonnegut. Proste? Oczywiście, że proste (tak jak i zawarte w książce opowiadania), niektórzy mogliby nawet powiedzieć, że oczywiste i zbędne. Tak jednak nie jest i chyba wszyscy (będąc szczerymi ze sobą) wiemy, że takie przypomnienie zasad jest nam od czasu do czasu potrzebne.

Drugą istotną zaletą tej książki jest wyrównany poziom poszczególnych tekstów. Zazwyczaj jest tak, że w zbiorze liczącym dajmy na to piętnaście opowiadań, dwa będą świetne, osiem przeciętnych (czasem ciut in plus), a pięć będzie gniotami. Tutaj taka sytuacja nie ma miejsca, ponieważ ilość słabych tekstów to dokładnie… jeden. I choć pisałem wcześniej, że znajdują się w Gdy śmiertelnicy śpią perełki, nie jest też tak, że są to jakieś nie wiadomo jak kunsztowne historie z najwyższej półki, co nie zmienia faktu, że czyta się je (w zasadzie wszystkie) bardzo przyjemnie i dają do myślenia w sposób nienarzucający się. Jest równo, może nie jakoś wielce wybitnie, ale po prostu równo i bardzo dobrze, a to według mnie rzadko spotykane zjawisko, jeśli mówimy o zbiorach opowiadań.

Jak pisze we wstępie pan Eggers, zebrane tu teksty pochodzą z okresu, w którym Kurt Vonnegut zaczynał dopiero zarabiać swym piórem na chleb, wysyłając krótkie historyjki do gazet, a co za tym idzie, różnią się one nieco (luźniejszym stylem) od późniejszych dzieł autora. To, że są to opowiadania początkującego pisarza rzeczywiście widać, nie jest to jednak w tym przypadku żadna ujma. Proste, a zarazem sprawnie napisane i wciągające historie, przypominające o prostych zasadach; lekkie, dość zabawne, niekiedy poruszające. Takie właśnie są opowiadania zawarte w tym zbiorze i jak dla mnie stanowi to wystarczający argument, by po nie sięgnąć. Szczerze polecam, a sam chętnie spotkam się (mam nadzieję, że nie raz) jeszcze z Vonnegutem.

Fot.: Wydawnictwo Albatros

[buybox-widget category=”book” name=”Gdy śmiertelnicy śpią” info=”Kurt Vonnegut”]

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *