ray wilson

Strefa komfortu – Ray Wilson – „Makes Me Think of Home” [recenzja]

Ray Wilson powrócił z kolejną rockową płytą zatytułowaną nieco nostalgicznie – Makes Me Think of Home. Czyżby muzyk stęsknił się za ojczystą Szkocją? Całkiem możliwe, bo oczywistych odniesień do kraju potwora z Loch Ness jest co niemiara. Jedno jest pewne – to kolejna udana płyta Raya Wilsona. Niestety, tylko udana. Mam wrażenie, że muzyk zamknął się w pewnym kokonie stylistycznym, z którego niekoniecznie chce uciec, czując się w nim pewnie i komfortowo. Szczerze mówiąc, dopóki Ray nagrywa dobre krążki, absolutnie mi to nie przeszkadza. Pojawia się jednak pytanie, co będzie, gdy Wilsonowi skończą się pomysły i melodie? Na szczęście nie ma tego dylematu na Makes Me Think of Home.

Jedyny raz Ray wyszedł z własnej strefy komfortu, nagrywając wspólnie ze Stiltskin płytę She, której premiera nastąpiła pod koniec 2006 roku. Napiszę teraz rzecz, którą wielu przyjmie niejako ze zdziwieniem. Dla mnie tamten album jest absolutnie genialny. Połączenie gitarowego ciężaru z głębokim, mrocznym głosem Raya okazało się strzałem w dziesiątkę. Utwory takie jak Fly High, Taking Time czy Constantly Reminded są dla mnie niczym biblia po dziś dzień. Niestety Ray nie powtórzył na kolejnych płytach takiej stylistyki – nagrywał płyty albo akustyczne (jak tegoroczny, będącym hołdem dla zmarłego przyjaciela artysty Song For a Friend) i radiowo wręcz rockowe (Unfulfillment ze Stiltskin czy solowa Propaganda Man). Niestety, zdarzały się ostatnio Rayowi albumy słabsze, jak Chasing Rainbows.

Na szczęście Makes Me Think of Home jest albumem udanym i całe szczęście, bo inaczej musiałbym się popastwić nad Rayem. Trzeba jednak uczciwie stwierdzić, że to jest „typowy” Ray, pomimo to nie obyło się bez zaskoczeń. Mamy więc charakterystyczne dla artysty niespieszące się nigdzie piosenki, podszyte potężną dawką melancholii i zadumy, zaśpiewane głębokim, ciepłym głosem artysty (They Never Should Have Sent You Roses, The Next Life czy mega melodyjny, w dużej mierze akustyczny, nieco amerykański Tennessee Moutains). Mógłbym tak napisać prawie o każdym utworze Raya na Makes Me Think of Home. No właśnie, słowo klucz – „prawie”. Zaskoczeniem okazał się utwór tytułowy. Z piękną, otwierającą partią fortepianu. Wilson tą kompozycją przypomina, że śpiewał niegdyś w progresywnym przecież Genesis. To w pewnym sensie powrót do przeszłości i rocka lat siedemdziesiątych, szczególnie że słyszymy długie partie fletu, saksofonu i gitary elektrycznej. I tylko pozostaje żal, że Ray nie poszedł w tym kierunku we wszystkich kompozycjach. Może to zwiastun zmian? Kto wie…

Niewątpliwie utwór tytułowy wyróżnia się ze wszystkich pozostałych na płycie i nie będę ukrywał, że trochę je przyćmiewa. Szczególnie że druga część płyty naprawdę mieści w sobie całkiem niezłe, melodyjne kawałki, jak The Spirit czy posiadający niesamowity potencjał radiowy Calvin and Hobbes. I nie zdziwię się, jak jakiś kawałek z Makes Me Thnik of Home stanie się gdzieś przebojem, obawiam się jednak, że nastąpi to jedynie w Polsce i w Niemczech, bo jedynie w tych krajach Ray jest niekwestionowaną gwiazdą.

Kolejny udany album Raya Wilsona. Wygląda na to, że jego sposób na uprawianie muzyki rockowej jest niezawodny, jednak gdy Ray postanawia wyjść spoza własnych ograniczeń stylistycznych, robi rzeczy bliskie ideałowi, dlatego pozostaje apelować do Raya, aby na kolejnych nagraniach chętniej eksperymentował z własnym stylem i brzmieniem. Będzie to z korzyścią dla wszystkich.

Ray Wilson | Makes Me Think Of Home

Fot.: Musicom

ray wilson

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *