na południe od nigdzie

Ten świat nie należy do kochanków – Charles Bukowski – „Na południe od nigdzie” [recenzja]

Charles Bukowski w opowiadaniach lubi zmieniać twarze. Czasami wydaje się być zwykłym mężczyzną, innym razem szaleńcem, a jeszcze kiedy indziej sprawia wrażenie chama, którego nie polubilibyśmy w prawdziwym życiu. Również forma i treść opowiadań często zaskakuje czytelnika, potrafi być kompletnie niespójna w obrębie jednego tomu. Najbardziej widać to chyba właśnie w zbiorze Na południe od nigdzie, chociaż jeśli weźmiemy pod uwagę, że kolejne teksty charakteryzują się głównie szaleństwem (choć nie są to przecież Historio zwykłym szaleństwie) i największą oryginalnością w porównaniu do innych opowiadań – wyda się on być może, paradoksalnie, najbardziej spójną książką ze wszystkich, podpisanych nazwiskiem Bukowskiego.

Bohaterowie, których poznajemy, obcując z prozą Bukowskiego, są zupełnie jak my i jednocześnie kompletnie do nas niepodobni. Zmagają się z niby tymi samymi problemami, a jednak inaczej do nich podchodzą, inaczej je rozwiązują. Raz wydają nam się prawdziwi, namacalni i realni, innym razem, ci sami, ale urzędując na innej stronie, jawią się nam jako postaci absolutnie abstrakcyjne, niemożliwe – w swej szczerości i samotności – do zaistnienia w prawdziwym życiu. Wywołują w nas zarazem niesmak, jak i fascynację; patrzymy na nich z obrzydzeniem, zachwytem i współczuciem. Nie ulega jednak żadnej wątpliwości fakt, że bohaterowie amerykańskiego pisarza to ludzie zazwyczaj na wskroś samotni i smutni, opuszczeni przez nadzieję, przez miłość, przez szczęśliwy traf. To, co im pozostało, to często tylko flaszka wódki… i nie można winić ich za to, że mając ją jedną za przyjaciółkę, zwierzają się jej do upadłego. Na południe od nigdzie w tej kwestii nie różni się od innych zbiorów – są tu świństwa, alkohol, kobiety, ale jednocześnie jest w nim jakaś wyjątkowość, coś mniej realnego, a bardziej fantastycznego. Niektóre opowiadania są bardziej “odjechane”, jeśli mogę pozwolić sobie na tak kolokwialne określenie. Wśród nich są również jednak takie, które opowiadają z pozoru o niczym, jak na przykład Dwóch pijaczków, kiedy to młodszy i starszy człowiek dostają tę samą, nedzną pracę w upale – mężczyźi układali w sterty stare, zużyte już podkłady kolejowe. Pod koniec dnia ich ręce usiane były drzazgami. Kiedy już dostają wypłatę, idą zmarnotrawić ją na alkohol w pobliskim barze. Ból – spowodowany życiem, samotnością, marną pracą, milionem innych rzeczy – bardzo wyraźnie widać w ich dialogu, tak przyziemnym i jednocześnie tak głębokim, że aż dziw bierze, że znalazło się na to miejsce w jednej, tak lapidarnej rozmowie:

– Myślisz, że te drzazgi w rękach dotrą do naszych serc?

– Nie ma mowy; to byłby nadmiar szczęścia.

Równie przygnębiającym jest opowiadanie o mężczyźnie, który swoje żądze zaspokaja za sprawą manekina. Jednak główne pragnienie, które gasi dzięki kukle, nie opiera się tak naprawdę na fizycznym pożądaniu, na uciechach ciała – manekin zaspokaja jego potrzebę bliskości drugiej osoby, przy jednoczesnym pozbyciu się problemów z natręctwami i wymaganiami żywej istoty. Czy jednak tytułowa Miłość za 17,5 dolara może zastąpić tę prawdziwą? No cóż, to zależy, czego się od takiej miłości wymaga. Okazuje się jednak, że to właśnie uczucie do prawdziwje kobiety może być mniej trwałe, bo i wystawione jest na więcej prób.

Od samego początku ich przygoda miała podłoże seksualne, ale stopniowo zaczął się w niej zakochiwać, czuł to. Myślał o wizycie u psychiatry, ale zrezygnował. Ostatecznie, czy naprawdę trzeba kochać prawdziwego człowieka? Taka miłość nigdy nie trwa długo. Istnieje zbyt wiele różnic między mężczyzną a kobietą i coś, co zaczyna się jako miłość, zbyt często kończy się wojną.

Niby nie powinno się utożsamiać autora z narratorem czy bohaterem jego ksiażki, niby powinni oni żyć zupełnie osobnym życiem, pozostawieni w swoim świecie, do dowolnej interpretacji czytelnika, nieograniczonej życiem pisarza. Jednak zdanie rozpoczęte od słowa “niby” również nie powinno się tu znaleźć, a mimo to proszę – jest i patrzy na mnie. W przypadku twórczości Bukowskiego jest podobnie, bo aż korci, żeby widzieć w bohaterach jego opowiadań jego samego. Zresztą nie jest tajemnicą, że pisarz po prostu BYŁ podobny do wielu z mężczyzn, o których pisze – czy to tych bezimiennych, czy do najbardziej rozpoznawalnego Chinaskiego, uznanego już za alter ego beatnika. I również początek opowiadania Nazistowksi konował sprawia, że czytając, widzimy Bukowskiego, a nie jakiegoś tam zmyślonego bohatera opowiadania:

Prawdę mówiąc, jestem facetem, który ma mnóstwo problemów i przypuszczalnie większość z nich stwarza sobie sam. Mam na myśli kobiety, hazard i wrogie uczucia wobec zbiorowości – a im większa grupa, tym większa moja wrogość. Nazywają mnie negatywnie nastawionym ponurakiem.

Tych opowieśni i rozważań na temat relacji międzyludzkich jest tu bardzo dużo, podobnie jak wszelakich stwierdzeń dotyczących związków damsko-męskich. To oczywiście żadne zaskoczenie, bo to z nich wyrasta więszkość bohaterów Bukowskiego, to związki i układy między dwojgiem ludzi stanowią zazwyczaj punkt wyjścia do snucia jakiejś opowieści. Raz są to historie smutne, raz zabawne, innym razem nieco przerażające, jak np. opowiadanie Płatny morderca. Nawet tutaj pisarz w sobie tylko znany, niezwykle zgrabny sposób przypominający eleganckie podchody, nagle, ni stąd, ni zowąd wtrąca zdanie dotyczące damsko-męksich relacji i choć wydawałoby się, że jest ono nie na miejscu, pasuje jak ulał.

A przecież facet potrzebuje od czasu do czasu kobiety, choćby po to, by udowodnić, że potrafi jakąś zdobyć. Seks jest sprawą drugorzędną. Ten świat nie należy do kochanków, nigdy nie będzie należał.

I może faktycznie coś w tym jest. W końcu ileż to razy Bukowski pisał o sobie, swoich bohaterach, jako o kochankach, opisywał sceny łóżkowe, wygibasy i podboje – a jednak zasłynął jako pisarz właśnie, nie jako kochanek (nawet ten papierowy). Świat o wiele bardziej należy do pisarzy niż do kochanków. To po nich zostają o wiele trwalsze ślady, jak chociażby ten, zatytułowany Na południe od nigdzie, czyli zbiór opowiadań niby innych, a niby tych samych, do których zdążył nas już twórca Faktotum przyzwyczaić. Może się wydawać, że kolejny zbiór opowiadań o podobnej tematyce to coś, na co nie ma już miejsca. Charles Bukowski jest bowiem monotematyczny, bez dwóch zdań. Jednak jest to monotematyczność w jej dobrym znaczeniu, nie wywołująca w czytelniku poczucia znużenia, a raczej pewność, że i tym razem lektura się przyjmie, nie wywołując niestrawości spowodowanej jakimś eksperymentem, co do którego nie mamy pewności, czy w ogóle będzie zjadliwy. Bukowski zjadliwy – jakież dwuznaczne słowo w kontekście tego pisarza! – jest zawsze, pod każdą postacią. Nieważne, czy będzie to powieść  (jak świetna Szmira), tom wierszy (jak unikatowe Noce waniliowych myszy), zbiór esejów, felietonów i tekstów różnych (jak Fragmenty winem poplamionego notatnika) czy waśnie zbiór opowiadań, jak ten tu omawiany, Na południe od nigdzie.

Tytuł tego zbioru wydaje się również świetnie pasować do ogólnego zarysu postaci, jakie znajdujemy w twórczości tego szorstkiego w stylu pisarza. Zasiadając do lektury jego dzieł, spotykamy bowiem każdorazowo ludzi pełnych energii, ale jednocześnie wyciśniętych z większych marzeń; ambitnych, ale niewierzących, że ich plany dojdą do skutku; ludzi samotnych i szczęsliwie nieszczęśliwych, jakby tylko element cierpienia, tułaczy los i fałszywa wolność, dawały im poczucie spełnienia. W roli jego bohaterów widzimy ludzi zewsząd i znikąd, to może być elegancik w gariturze, ale i obdartus spod sklepu, proszący o drobne na piwo.To ludzie stąd i stamtąd, przychodzący z daleka i odchodzący w siną dal, gdzieś na południe od nigdzie. Rozpływający się we mgle, jakby nigdy nie istnieli, i powracający w każdym innym człowieku, który kiedykolwiek był samotny, trwonił pieniądze na wyścigach konnych, liczył na łut szczęścia, zakochiwał się bez pamięci, liczył na szybki numerek, tracił nerwy. Ten zbiór opowiadań to zarówno delikatne, jak i moce i surowe oblicze Bukowskiego; zamieszkują go samotni do bólu mężczyźni i płatni mordercy. Ludzie, którzy cierpią, i którzy przyczyniają się do czyjegoś cierpienia. Miliony Bukowskich i miliony Charlesów. Wszyscy i nikt. Ludzie, o których pisał, i dla których pisał. Po prostu.

Fot.: Noir sur Blanc

na południe od nigdzie

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *