Ukryte piękno

Uniesienie brwi, wzruszenie ramion – David Frankel – „Ukryte piękno” [recenzja]

Z filmem Ukryte piękno wiązałam całkiem spore nadzieje, choć dotarło to do mnie tak naprawdę dopiero, kiedy siedziałam już na sali kinowej, a połowa seansu była za mną. Najmocniej zadecydował o tym chyba zwiastun, po którym mozna było oczekiwać naprawdę świetnego kina, tym bardziej że obsada również była niczego sobie, a znanych nazwisk nie brakowało. Czy więc film Davida Frankela jest dziełem złym? Absolutnie nie, ale nie wywołuje również tego, czego po nim oczekiwałam – zabrakło spektakularnego “wow”, na które liczyłam, i które – jak sądzę – można było z tego obrazu wyciągnąć.

Mam wrażenie, że motyw utraty dziecka przez rodzica to ostatnio dość popularny temat w kulturze. A może po prostu ja zaczęłam bardziej zwracać na niego uwagę? Nie da się jednak ukryć, że trudno obok takiego wydarzenia – w jakimkolwiek wytworze kultury – przejść obojętnie. Kiedy bowiem naturalny porządek rzeczy zostaje naruszony, a wręcz obrócony w proch, pozostajemy wściekli i bezradni, a to są uczucia, których nie należy lekceważyć. W Ukrytym pięknie strata dziecka jest punktem wyjściowym dla fabuły, tworzy ją, nakręca i pcha do przodu. I już samo to sprawia, że film – chcąc nie chcąc – jest wzruszający i poruszający. Nie sposób nie współczuć głównemu bohaterowi, Howardowi, bo przecież przeżył śmierć kilkuletniej córeczki. I od tego momentu zaczął tracić powoli wszystko, na czym kiedykolwiek mu zależało. Pokłosiem długiej, trwającej już dwa lata, żałoby stał się zarówno rozwód, powolna i wciąż trwająca utrata przyjaciół, ale także strata do tej pory świetnie prosperującej firmy, której Howard był nie tylko założycielem, ale także dobrym duchem. Mężczyzna (grany przez Willa Smitha) snuje się po biurze, układając gigantyczne domino, po zburzeniu którego, niewzruszony i nieokazujący żadnych emocji poza dojmującym smutkiem i jednocześnie obojętnością na wszystko inne poza nim, wychodzi. Na tym, od śmierci córki, opiera się jego życie. Czasami przystaje przed oknem pomieszczenia, w którym odbywają się spotkania mające pomóc wszystkim tym, którzy stracili dziecko. Ale Howard nigdy jeszcze nie odważył się wejść do środka. Choć firma stoi na progu zagłady, Inlet potrafi jedynie wzruszyć ramionami, a jego postawa doskonale wizualizuje fragment wiersza Jacka Podsiadły:

Z uniesień pozostało mi uniesienie brwi. Ze wzruszeń – wzruszenie ramion.

Howard jest obojętny, zamknięty w sobie, nieszczęśliwy. Na domiar złego – nie daje sobie pomóc. Troje jego przyjaciół, a zarazem współpracowników – Whit (Edward Norton), Claire (Kaye Winslet) i Simon (Michael Peña) pragnie przywrócić Howarda do życia, a mają w tym również inny cel, poza pragnieniem ujrzenia swojego przyjaciela znów cieszącego się życiem. Każde z nich ma bowiem własne życie i własne problemy, a często w ich rozwiązaniu potrzebne są po prostu… pieniądze. Tymczasem postawa Howarda sprawia, że jeśli nie sprzedadzą udziałów firmy – niedługo zostaną z niczym. Problem w tym, że to właśnie Howard ma większość udziałów i to do niego należy decyzja. Ale będący w depresji mężczyzna nie jest w stanie nawet o tym porozmawiać. Nie sprzeciwia się – po prostu się nie odzywa. Jego znajomi planują więc – choć gdzieś tam głęboko kłóci się to z ich poczuciem moralności – wykazać, że Howard nie jest w pełni władz umysłowych i nie może decydować o losie firmy. Jak zamierzają to zrobić? No cóż… tutaj tak naprawdę zaczyna się właściwa fabuła filmu Ukryte piękno.

Whit, Claire i Simon zatrudniają prywatnnego detektywa, który ma śledzić każdy krok Howarda. W ten sposób dowiadują się, że ich przyjaciel pisze listy. Nie jest to jednak – jak wiemy już ze zwiastunów – korespondencja adresowana do ludzi, lecz do bytów. A dokładnie do Śmierci, Miłości i Czasu. Same listy jednak nie wystarczą, by prawnie wykazać, że mężczyzna jest chwilowo w gorszej formie umysłowej i nie powinien dzierżyć praw do zarządzania firmą. Jednak przypadkowe spotkanie przez Whita pewnej młodej kobiety, która okazuje się być częścią nietypowej, trzyosobowej grupy teatralnej, sprawia, że w jego głowie kiełkuje ryzykowny, ale i szalony pomysł – sprawić, by owe byty, będące adresatami listów, odpowiedziały Howardowi. Osobiście. W cztery oczy. Tak zaczyna się seria nietypowych spotkań. Pierwsza jest Śmierć (Hellen Mirren), później przychodzi czas na (nomen omen) Czas (Jacob Latimore), a ostatnia jest Miłość (Keira Knightley). Howard ma w końcu okazję wykrzyczeć prosto w twarz cały swój gniew tym, których obarcza winą za to, co mu się przytrafiło. A jego przyjaciele mają coraz większe wątpliwości co do tego, czy droga, którą obrali, jest słuszna.

Trzeba przyznać, że sam pomysł na film jest naprawdę niezły, aktorsko również nikt jakoś wybitnie nie zawiódł. Jednak gdzieś po drodze zabrakło w tym wszystkim tego czegoś. Film wbrew pozorom snuje się (niczym jego główny bohater) dość wolno, a Will Smith, choć miał w miarę ciekawą rolę do zagrania, zbyt często zamiast cierpiącej miny, pokazuje oblicze… cierpiętnicze, co potrafi działać niekiedy na nerwy. Postać Howarda jest bardzo płaska, co chyba najmocniej działa na niekorzyść filmu. W zasadzie każdy bohater drugoplanowy okazuje się ciekawszy – Whit z jego głupstwami i błędami, które zdaje się rozumieć po czasie; Claire z marzeniami, które co krok zostają rozdeptane przez wątpliwości i mylne przeświadczenie, że na pewne rzeczy jest już za późno, a także Simon, którego przeszłość dopada mocno i nagle, upominajac się o swoje. Również owe byty prezentują się ciekawie i muszę powiedzieć, że sceny z nimi były, owszem, najciekawszymi momentami filmu, a o to chyba twórcom chodziło. Najjaśniej świeciła jednak Śmierć i ogromna w tym zasługa wcielającej się w nią (podwójnie) Hellen Mirren. Jej ogromne ego (aktorki wcielającej się w Śmierć, a nie aktorki wcielającej się w aktorkę wcielającą się w Śmerć) i jednocześnie humor sprawiały, że na twarzy widza pojawiał się uśmiech, a cały obraz nabierał rumieńców. Równie dobrze spisał się Czas, choć jego rola była zupełnie inna. Miłość z kolei okazała się banalna, ale prawda jest taka, że właśnie za to ją kochamy i takiej zazwyczaj, ostatecznie, szukamy (choć nie każdy się do tego przyzna). Knightley odegrała swoją rolę poprawnie i w miarę przekonująco, choć przy całej mojej sympatii dla tej aktorki, trochę zaczynam odczuwać przesyt jej, wciąż tak podobną, grą. O ile w filmach kostiumowych spełnia to swoją rolę, tak przy współczesnych obrazach… miło by było zobaczyć Keirę w jakimś inym wydaniu, operującą inną mimiką i ogólnie rozumianymi aktorskimi środkami wyrazu.

Pozostali aktorzy spisali się również… poprawnie. Z trojga przyjaciół najbardziej podobała mi się rola Edwarda Nortona, choć nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. Być może jest to kwestia roli, jaką otrzymał – Whit był najbardziej wielowymiarowy, jego pobudki nie były do końca jasne, a on sam mógł budzić sprzeczne uczucia. Skoro jesteśmy już przy przyjaciołach Howarda, muszę powiedzieć o czymś, co na początku nie przypadło mi do gustu, jednak w trakcie trwania filmu przekonywałam się coraz bardziej co do tego, że było to bardzo dobre zagranie ze strony twórców. Mam na myśli motywację bohaterów. Po opisie filmu (czy nawet zwastunie) można było pomyśleć, że przyjaciele stworzyli ten cały teatr po to, aby wyrwać Howarda z żałoby i z marazmu, aby potrząsnąć nim i “naprawić” przyjaciela. Tymczasem już na początku filmu okazuje się, że chodziło im głównie o… pieniądze. Mało wzniośle, prawda? Jednak kiedy przyjrzymy się temu z perspektywy Whita, Claire i Simona, czy możemy ich winić? Tym bardziej że finalnie nie robili tego przecież dla samych pieniędzy, a po prostu w trosce o swoje dalsze życie. Idąc tym tropem, wkrótce dociera do nas także, że pomimo zrozumiałej żałoby i smutku, postawa Howarda również była dość samolubna. Dalsze takie postępowanie doprowadziłoby w końcu firmę do bankructwa, a choć jemu już na niczym w życiu nie zależało – nie można było tego samego powiedzieć o jego współpracownikach. Ten moralny dysonans najdotkliwiej odczuła Claire, która z jednej strony nie mogła doprowadzić do upadku firmy, z drugiej jednak, nie wyobrażała sobie takiego potraktowania przyjaciela. Poniekąd jednak to Howard – lub po prostu to, co mu się przytrafiło – doprowadziło ich do ostateczności.

Zakończenie filmu pozostawia widzów ze znakiem zapytania w głowie. I o ile w wielu produkcjach jest to zaletą, o tyle tutaj, ten ostatni “twist” twórców sprawia, że mam wrażenie, iż oni sami nie byli do samego końca pewni, czy wolą pozostać przy czystym dramacie, czy produkcji, która w delikatny sposób dotyka czegoś nienamacalnego, czegoś, czego nie da się wyjaśnić. W ogóle sam pomysł, wynajęcia aktorów, by odegrali w życiu Hoarda rolę Śmierci, Czasu i Miłości przypomina mi dośc mocno koncept pewnej powieści, ale nie napiszę jakiej, żeby nie zdradzić niepotrzebnie tym samym czegoś ważnego z jej fabuły  Tam jednak twórca był bardziej zdecydowany co do finału.

Ukryte piękno jest niemal pod każdym względem filmem bardzo dobrym – aktorsko jest dobrze, technicznie również (muzyka odpowiada klimatowi – jest melancholijna, wzruszająca, a także wpisuje się z czasem w świąteczną atmosferę, w jakiej dzieje się akcja produkcji), pomysł był interesujący. I choć całość również jest dobra, to niestety nie wychodzi poza ramy tego określenia. Mimo niepewnego zakończenia i trafiającego w serce tematu –  Ukryte piękno nie porusza tak, jak powinno i jak z pewnością mogłoby poruszać. Warto obejrzeć ten obraz i raczej nie powinien być to czas stracony, ale też ja osobiście nie czuję potrzeby oglądać tego filmu ponownie. Pod koniec bowiem towarzyszyło mi głównie uniesienie brwi wzruszenie ramion.  I oby Will Smith zareagował tak samo, kiedy znów zostanie pominięty przez Akademię.

Fot.: Warner Bros. Entertainment Polska

Ukryte piękno

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *