Brooklyn

Wielogłosem o…: „Brooklyn”

Brooklyn w reżyserii Johna Crowleya nominowany jest do Oscarów w trzech kategoriach i już dziś w nocy dowiemy się, czy uda mu się zgarnąć którąś statuetkę. Mateusz i Sylwia, którzy poniżej dyskutują o filmie, choć doceniają zarówno klimat lat 50., jak i niebanalne kreacje aktorskie, raczej nie wróżą temu dziełu statuetki. Nie dlatego jednak, że na nią nie zasłużył, ale dlatego, że po prostu w kategoriach, w  których jest nominowany, konkurencja jest zbyt duża. Brooklyn ich jednak oczarował i absolutnie nie wynudził, a rozmawiając o nim, pozwolili sobie na drobne złośliwości wobec innego, oscarowego filmu. 

WRAŻENIA OGÓLNE

Mateusz Cyra: Zwiastun filmu Brooklyn mocno mnie zniechęcił do obejrzenia trzykrotnego nominowanego w tegorocznej edycji wręczenia Oscarów.  W niecałych dwóch minutach reklamujących produkcję Johna Crowleya skondensowano takie sceny, które skojarzyły mi się z tandetną dramaturgią i wymuszonym melodramatem. Nie pomogła nawet świetna piosenka Home Gabrielle Aplin. Dlatego też, na film wybrałem się bardziej z obowiązku oraz chęci przekonania się, który film faktycznie zasługuje na miano najlepszego w 2015 roku. Na szczęście okazało się, że zwiastun został źle zrobiony, bo niesłusznie sugeruje elementy, które w filmie niekoniecznie mają miejsce. Brooklyn okazuje się być dobrym dramatem, z udanymi kreacjami aktorskimi oraz ze świetnym oddaniem nastrojów irlandzkich rodzin, dla których w latach 50. XX wieku emigracja była chlebem powszednim.

Sylwia Sekret: To chyba oglądaliśmy różne zwiastuny, bo ja po trailerze wiedziałam, że Brooklyn zapowiada się na jeden z niewielu tych melodramatów, które mnie ujmą i zachwycą. I tak też się stało. Ten film, w którym z pozoru nic się nie dzieje (aczkolwiek dla mnie dzieje się w nim trzykrotnie więcej niż w Mad Maxie, który nominowany jest do Oscara chyba tylko w formie jakiegoś żartu), jest tak pełen uroku i prawdziwych ludzkich rozterek i dramatów, że naprawdę musiałabym powiedzieć coś, co obrazi tych, którzy na filmie się wynudzili. Więc po prostu tego nie powiem, w końcu gusta są różne, a kino tylko na tym zyskuje.

Brooklyn Eilis odpływa

PLUSY I MINUSY FILMU

Mateusz: Numerem jeden będzie chyba subtelność. Brooklyn pewnie byłby i ckliwym, mdłym i nudnym melodramatem, gdyby nie wdzięk, szczerość oraz wspomniana przeze mnie subtelność, które biją od bohaterów tej opowieści. Ponieważ sama historia niekoniecznie należy do odkrywczych, a kolejne wątki nie odbiegają od tych z utartych konwencją, mogło wyjść ciężkostrawnie dla większości. Na szczęście fabuły bronią aktorzy oraz sama realizacja, która należy do tych zdecydowanie dobrych. Również po stronie plusów należy dopisać ciekawie nakreślone postaci, udanie sportretowane życie kobiet na kilka lat po II wojnie światowej, ukazanie bardzo żywej obecnie tematyki emigracji w sposób odmienny od tego dziś negatywnie nacechowanego, jak i niezwykle przyjemną muzykę autorstwa Michaela Brooka. Wiem, zapomniałbym – Brooklyn niesie dla widza jeden jasny i dobitny przekaz – dobro wobec innych naprawdę nie kosztuje wiele, wystarczy tylko odrobina własnego wkładu, a wzajemnie się wspierając, osiągniemy więcej, niż działając w pojedynkę. Banał? Możliwe, aczkolwiek takie subtelne przekazy są zawsze towarem pożądanym.

Sylwia: Brooklyn zalet ma w moim odczuciu wiele – świetne aktorstwo, piękna kolorystyka, dobrze dobrana, przyjemna dla ucha muzyka, historia, która właśnie swoją zwyczajnością się rewelacyjnie broni. Naprawdę nie sztuką jest zrobić film, którego główną zaletą będzie niebanalna i innowacyjna tematyka, a więc także fabuła i wątki. Nie. Sztuką jest zrobić film, którego poszczególne elementy i ogólnie sposób realizacji sprawią, że nawet banał i temat oklepany nie będą na w nim przeszkadzać, a wręcz przeciwnie. Brooklyn to film o szukaniu swojego miejsca w życiu, o poświęceniu i trosce o ukochaną osobę, to obraz o tym, jak osamotnienie i poczucie alienacji wpływają na nasze życie, jak tęsknota za domem daje się we znaki i jak dopiero miłość, znalezienie bliskiej osoby sprawiają, że to, co jeszcze wczoraj było szare i brzydkie, dziś jawi nam się jako pełne barw i na swój sposób piękne. Niestety dzieło Johna Crowleya nie będzie dla nas w pełni zrozumiałe, bo teraz podróżując nawet po całym świecie, możemy być w ciągłym kontakcie z bliskimi, porozmawiać z nimi w każdej chwili przez telefon komórkowy, prowadzić rozmowę tak, aby widzieć się nawzajem, a nawet w każdej chwili wrócić, co – w porównaniu z takimi latami 50. – zajmie naprawdę chwilę. Ale tę niezrozumiałość również zapisuję po stronie plusów, bo dużo trudniej przypomnieć widzowi coś, co już nie wróci, niż wmówić mu coś, czego jeszcze nigdy nie było. Nowe, nawet jeśli tylko z pozoru, niemal zawsze bierze górę nad starym. Przyszłość będzie ciekawsza od przeszłości. A jednak twórcom filmu Brooklyn udało się odczarować tę przeszłość i ubrać ją w tyle uroku, że w widzu może obudzić się pewna tęsknota za czasami, kiedy odległość i trudności komunikacyjne sprawiały, że uczucia wydawały się (a może były) silniejsze i prawdziwsze. Wystawione na większą próbę.

Brooklyn Eilis i Tony w kanjpie

Mateusz: W kwestii minusów natomiast nie mam specjalnie nic do powiedzenia. Ponieważ o ile Brooklyn nie jest jakimś filmem wybitnym, o tyle nie sposób zarzucić mu czegoś konkretnego. Jasne, można przyczepić się do stereotypowego ukazania Irlandczyków, Włochów oraz Amerykanów, albo jako wadę wskazać to, co dla innych będzie filmową zaletą – do melodramatyzmu i nieco naiwnej subtelności. Będzie to jednak w moim odczuciu zwykłe czepialstwo.

Sylwia: Nie czytałam powieści, na podstawie której powstał film, dlatego nie mogę odnieść się w tym miejscu do literackiego pierwowzoru. I choć tak jak powiedziałeś, Brooklyn absolutnie nie jest dziełem wybitnym, to ma dla mnie jakiś nietypowy, niemodny dziś urok, który sprawia, że niektóre filmy, choć zdaję sobie sprawę z ich obiektywnych wad, to jestem w stanie patrzeć na nie bezkrytycznie i uważać za swoje ulubione. I tak będzie chyba właśnie z dziełem Crowleya. Jeśli jednak mówimy o minusach, to powinniśmy jednak zaznaczyć, że dla wielu taką wadą filmu będzie to, jakoby byłby o nudny. Absolutnie się pod tym nie podpisuję i narzekaczy odsyłam do wspomnianego Mad Maxa – na pewno będą się świetnie bawić.

Brooklyn Eilis w sklepie

NAJLEPSZA SCENA

Mateusz: Pierwszą i chyba najlepszą sceną całego filmu jest ogranizowana przez ojca Flooda Wigilia dla bezdomnych oraz potrzebujących mieszkańców Brooklynu. A w ramach podziękowania za strawę, irlandzkie piwo oraz rodzinną atmosferę, jeden z mężczyzn wstaje i śpiewa piosenkę tak piękną, że podczas seansu miałem ciarki na całym ciele. Fenomenalne wykonanie i bardzo przyjemna piosenka, w której tkwi spory ładunek emocjonalny. I chociaż nie znam słów tej piosenki, wierzę, że opowiada ona o czymś istotnym.

Sylwia: Zgadzam się, scena była niezwykle wzruszająca i zapadająca w pamięć. Pamiętam zresztą, że powiedziałam wtedy coś w stylu, że jak to możliwe, iż dźwięki brzmiące jak pochodzące z najpiękniejszego i najdelikatniejszego instrumentu, wydobywają się z gardła tego człowieka. I może właśnie w tym pytaniu tkwi również odpowiedź.

Mateusz: Moje serce skradły również te sceny, w których ukazane były wspólne posiłki i rozmowy młodych współlokatorek w internacie Pani Kehoe. Pod pozorną oschłością oraz surową dyscypliną właścicielki domostwa kryła się szczera troska o przyszłe losy dziewczyn, które objęła swoją opieką, traktując je – z dużym prawdopodobieństwem – jak swoje córki. Natomiast przywołane przeze mnie młode kobiety również z pozoru wydają się być zuchwałymi, złośliwymi trzpiotkami, którym w głowie jedynie figle, młodzi chłopcy, wystawne życie oraz zwycięstwo w wyścigu, którego metą będzie sromotna porażka koleżanek. Jednak za tą fasadą kryją się prawdziwe, niepewne swego kobiety, które są ze sobą niezwykle zżyte i solidarne. A chyba najlepszą sceną była ta, w której jedna ze współlokatorek Eilis rozmawia z naszą bohaterką w łazience. Rewelacja. To oczywiście nie wszystkie silne aspekty filmu, ale nie chcę też odbierać Tobie pola do popisu, moja droga ;).

Brooklyn kolacja

Sylwia: No cóż, i tak muszę przyznać Ci rację, bo sceny tych wspólnych posiłków były nie tylko świetne, ale także bardzo ważne dla filmu. A rozmowa głównej bohaterki z Sheilą w progu łazienki była bardzo wymowna i wręcz intensywna. Kryła się w niej mądrość, o którą wcześniej nie posądzalibyśmy dziewczyny. Dla mnie bardzo mocną sceną była również ta, kiedy Eilis rozmawia z mamą przez telefon i wybucha płaczem – była naprawdę świetnie zagrana przez Saoirse Ronan. Również scena zamykająca film, a stanowiąca o jego klamrowej budowie, będąca także potwierdzeniem tego, że historia kołem się toczy, z tym że podczas każdego okrążenia jesteśmy mądrzejsi i bogatsi w doświadczenia, była świetna i dobrze pomyślana. Podobały mi się również momenty, po powrocie dziewczyny do Irandii, kiedy między Eilis a Jimem czuć było ogromne napięcie seksualne, mimo że poza tańcem praktycznie się nie dotykali. Natomiast jeśli chodzi o kwestie humorystyczne, to bardzo podobała mi się scena na plaży w Irlandii, kiedy panna Lacey bogatsza o nowojorskie doświadczenie wprowadziła swoich znajomych w konsternację, jaką sama odczuwała parę miesięcy wcześniej na amerykańskiej plaży.

NAJGORSZA SCENA

Mateusz: Nie przypominam sobie nudnej, zbędnej bądź odstającej od ogólnego dobrego poziomu filmu sceny. Z oczywistych względów irytowała mnie ta część filmu, podczas której Ellis wróciła do rodzimej Irlandii, żeby wesprzeć matkę. Z racji tego, że do momentu, w którym Ellis postanowiła wrócić na miesiąc do ojczyzny, wszystko układało jej się coraz lepiej, można było wyczuć, że powrót do Irlandii (która tak naprawdę dla samej bohaterki w tamtej chwili nie była już domem) niekoniecznie może skończyć się dobrze. Dlatego też cały drżałem o to, co przyniosą kolejne sceny i męczyły mnie umizgi Jima Farrella, nie znaczy to jednak, że były to sceny złe, gdyż takich – jak zaznaczyłem na początku tej wypowiedzi – Brooklyn nie posiada.

Sylwia: Ja również nie zauważyłam w filmie żadnej sceny, którą można by nazwać najgorszą. Mnie nawet nie raziły umizgi, jak je nazywasz, Farrela, bo były filmowi potrzebne. Rozumiem, o co Ci chodzi, bo w pewnym momencie zwyczajnie bałam się, w którą stronę potoczy się historia Eilis, ale to tym bardziej świadczy na korzyść całego filmu. Z drugiej strony Brooklyn, jak to często w tego typu historiach bywa, nie sili się na zrobienie z któregoś z dwóch zabiegających o główną bohaterkę mężczyzn, typa spod ciemniej gwiazdy, co początkowo umykałoby kobiecie. W życiu nie zawsze jest tak łatwo. Czasami wybierać musimy z dwóch dobrych rozwiązań, z których każde ma swoje plusy. Ostatecznie więc, musimy kierować się sercem, które nie zawsze wie, co robić.

Brooklyn przytulańce

KWESTIE TECHNICZNE

Mateusz: Bardzo fajnie oddano realia lat 50., zarówno w irlandzkim miasteczku, jak wielkim Nowym Jorku. Ubiór bohaterów, okulary, kostiumy kąpielowe, zwyczaje, zachowania ludzkie, samochody, meble, sklepy – wszystko to sprawia, że przenosimy się w tamten okres i nawet nie myślimy o tym, by poddawać w wątpliwość czas i miejsce akcji. Dlatego też scenografia oraz kostiumy jak najbardziej cieszą oczy i zasługują na uznanie. Muzyka również jest elementem stanowiącym o sile filmu Brooklyn, bo chociaż w żaden sposób nie przebijała się do świadomości widza w sposób zdecydowany, to stanowiła przyjemne tło do wydarzeń na ekranie. Jedyny minusik to fakt, że zabrakło – choćby na napisach końcowych – piosenki promującej film w zwiastunach, czyli Home Gabrielle Aplin, zwłaszcza, że tak muzycznie, jak i tym bardziej tekstowo utwór ten pasuje w 100% do produkcji Brooklyn

Gabrielle Aplin - Home (EP Version)

Sylwia: Właśnie… utwór, który promował film, który był przepięknym tłem dla zwiastuna, a w którym zakochałam się tak jak w filmie, nie pojawia się w nim ani razu i wielka szkoda. Na uwagę, poza tym, o czym już wspomniałeś, zasługują także zdjęcia, które w dużej mierze skupiają się na dość wyraźnych i częstych  zbliżeniach na twarze bohaterów, a zwłaszcza Eilis Lacey. Bardzo podobał mi się ten zabieg, tym bardziej, że dodatkowo uwypuklał emocje rysujące się na twarzach. I tak jak wspomniałeś, zarówno muzyka, jak i oddanie klimatu lat 50. robią spore wrażenie i po prostu w sposób pełny i wartościowy dopełniają ten film. Pod tym więc względem Brooklyn broni się na kolejnym polu.

Saoirse Ronan as "Eilis" and Emory Cohen as "Tony" in BROOKLYN.

AKTORSTWO

Mateusz: Dla mnie wybór aktorów do odegrania głównych ról to jest istny strzał w dziesiątkę i chociaż już wcześniej widziałem kilka filmów z Saoirse Ronan oraz z Emorym Cohenem, tak dopiero w tym filmie odkryli oni swoje możliwości, sprawiając, że nie dość, że kibicowałem podczas seansu postaciom, które wykreowali, to jeszcze czułem cholerną chemię, której często nie udaje się skutecznie przedstawić w wielu produkcjach filmowych. Nie mam wątpliwości co do tego, że to Saoirse Ronan jest najistotniejszym elementem aktorskiej układanki filmu Brooklyn. Dotychczas niespecjalnie przekonywały mnie jej aktorskie wybory, jednak rola Ellis Lacey to (na ten moment) najlepsza kreacja w jej portfolio. Świetnie odegrała zagubioną, nieśmiałą, zdezorientowaną nieco, ale i przy tym dobrze wychowaną, poukładaną młodą kobietę, która wkracza w samodzielne życie i pragnie wejść stopień wyżej po społecznej drabinie. Natomiast Emory Cohen bardzo dobrze odnalazł się w roli pewnego siebie, energicznego, ciepłego, opiekuńczego i prostego chłopaka włoskiego pochodzenia, który nie ma wielkich oczekiwań od życia – pragnie jedynie szczęśliwie się zakochać oraz żyć bezpiecznie i spokojnie w przyszłości. A kiedy Ronan i Cohen są na ekranie razem, wtedy jest najlepiej.

Brooklyn Eilis i Tony spacer

Sylwia: Ale przyznaj, że między Jimem a Eilis także było czuć chemię, zresztą na tym poniekąd miał polegać dramat dziewczyny, zagubionej między miłością i nowym życiem a znajomym domem, w którym została osamotniona matka, a gdzie nagle pojawia się bogaty mężczyzna zainteresowany właśnie nią.

Mateusz: Fakt, to również stanowi o sile tego filmu, że Jim faktycznie zauroczył Eilis, którą dzieliło naprawdę niewiele od podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Wracając jednak do młodej Ronan…

Sylwia: Tak, wracając… Saoirse Ronan wypadła fantastycznie, a jej rola to naprawdę wielki, jeśli nie największy element budulcowy tego filmu. Jej naturalność w połączeniu z urodą – śliczną, choć nie klasyczną i nieoczywistą – wypadają genialnie. Zabrzmi to może źle, ale strasznie podobały mi się jej sceny płaczu. Ronan jako Eilis Lacey płacze spazmatycznie, buzia wykrzywia jej się brzydko, zniekształcając ją – właśnie tak, jak zazwyczaj się to robi z naszymi twarzami, kiedy łzy i smutek są szczere i niczym niepohamowane. Na uwagę zasługuje także wcielający się w ukochanego Tony’ego Emory Cohen i szczerze mówiąc, dziwię się, że nie został nominowany za tę rolę do Oscara w kategorii aktora drugoplanowego. Zagrał niesłychanie lekko, naturalnie odgrywając chłopaka i nieśmiałego, i pewnego swego, z jednej strony prostego, ale z drugiej strony niezwykle urokliwego, który zresztą nie bez powodu odmienia życie głównej bohaterki. Domhnall Gleeson zagrał poprawnie, choć bez fajerwerków, ale także jego rola nie pozwalała na jakieś aktorskie wygibasy.

Mateusz: Ciekawostką natomiast jest fakt, że Domhnall Gleeson zagrał w aż trzech filmach, które w tym roku są nominowane do Oscara. Ciekawe kiedy wcześniej miała miejsce podobna sytuacja?

Sylwia: Racja, zagrał przecież główną rolę męską w Ex Machinie, którą dość nisko oceniłeś swego czasu w Wielogłosie, zawzięcie dyskutując z Przemkiem i Michałem, a także w Zjawie, rolę drugoplanową, w której, jak dyskutowaliśmy na łamach Głosu Kultury z Michałem, miał największe pole do popisu i fajnie je wykorzystał.

Brooklyn Elis z tym drugim

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Mateusz: Nie wiem, jak to się dzieje, ale przeważnie w filmach postać jakiegokolwiek księdza wychodzi albo niewiarygodnie, albo karykaturalnie. Nie można tego powiedzieć o ojcu Floodzie w filmu Brooklyn. Grana przez Jima Broadbenta postać to faktycznie dobroduszny, ciepły i uczynny człowiek, który traktuje innych ludzi z szacunkiem, cierpliwością oraz serdecznością, której próżno szukać wśród wielu ludzi w ogóle. Ojciec Flood dba o swoich wiernych, nie będąc przy tym nachalnym księdzem, który za wszelką cenę pragnie nawracać swoje “owieczki”. Nic z tych rzeczy, ojciec Flood jest przede wszystkim człowiekiem, który traktuje swoje kapłaństwo jak narzędzie do wspomagania bliźnich. Bardzo duża w tym zasługa samego aktora, ale też gdyby dostał gorzej napisaną postać, nie zapadłaby mi ona tak bardzo w pamięci. Jestem ciekaw, jak ta sama postać wypada w literackim pierwowzorze.

Sylwia: Mnie z kolei zapadła w pamięć postać siostry głównej bohaterki, Rose, która choć pojawia się tak naprawdę tylko przez chwilę, to prawda jest taka, że napędza całą fabułę i jest jej katalizatorem. Widz od początku ma przewagę nad Eilis Lacey i czuje, że siostra dziewczyny coś ukrywa i nie bez powodu za wszelką cenę pragnie wyprawić siostrę do Ameryki, marząc o lepszym dla niej życiu. Za serce chwyta jej troska o siostrę i ostatecznie także poświęcenie, które kazało jej niemal wypchnąć dziewczynę z domu, na statek, wiedząc, że jeśli Eilis zostanie w Irlandii aż do wydarzenia się spodziewanej tragedii, na zawsze pozostanie w miasteczku, opiekując się matką. Matka Rose i Eilis również zasługuje na chwilę uwagi, bo choć z początku, kiedy młoda Irlandka wraca do domu, widzimy matkę jako surową egoistkę, która manipuluje uczuciami córki tak, aby tylko zatrzymać ją przy sobie, to w końcu górę bierze szczęście córki. W ogóle pojęcie rodziny jest w filmie niezmiernie ważne, ale na szczęście Brooklyn pokazuje, że rodzina to nie tylko osoby, z którymi łączą nas więzy krwi.

Brooklyn Eilis mama siostra

OSCAROWE SZANSE

Mateusz: Brooklyn otrzymał trzy nominacje: Za najlepszy film, Najlepszą aktorkę pierwszoplanową oraz za Najlepszy scenariusz adaptowany. Przy całej mojej sympatii do tego filmu (wiem już teraz, że muszę mieć wydanie DVD, bo chętnie wrócę do niego kilka razy) wydaje mi się, że obraz Johna Crowleya wyjdzie z dzisiejszej ceremonii z niczym. Nie dlatego, że jest to film zły lub dlatego, że Saoirse Ronan się nie postarała, czy scenariusz był przeciętny. Nie, Brooklyn to film, który zasługuje na swoje nominacje, ale tak się złożyło, że konkurencja w tym roku jest zwyczajnie lepsza. I mam tu na myśli Pokój, Zjawę oraz Big Shorta.

Sylwia: Niełatwo mi się wypowiadać w kategorii Najlepszy scenariusz adaptowany, bo nie czytałam powieści, na podstawie której Brooklyn powstał. Ale fakt, że konkurencję ten film ma ogromną, choć ze wszystkich trzech kategorii, największe szansę na statuetkę miałaby Saoirse Ronan, gdyby nie to, że… w tym roku nominowana jest także Brie Larson. Gdyby nie ona, Ronan naprawdę mogłaby to wygrać. Choć osobiście ucieszę się, jak Oscara dostanie jedna albo druga. Dziwi mnie z kolei (choć jest to zdziwienie pozytywne) nominacja jako Najlepszy film, bo Brooklyn jest dziełem na tyle delikatnym i mało “oscarowym”, że w życiu nie przypuszczałabym, że zostanie doceniony w najważniejszej oscarowej kategorii.

Mateusz: Po obejrzeniu filmu Mad Max: Na drodze gniewu nigdy nie przypuszczałbym, że taki fabularny gniot zostanie nominowany w najważniejszej kategorii filmowej, dlatego tym bardziej cieszą mnie tak miłe zaskoczenia, jak nominacja dla filmu Brooklyn.

Sylwia: No fakt, rozrzut w wyborach Akademii jest tak gigantyczny, że zastanawiam się, czy w któryś momencie jej członkowie nie zostali związani, uprowadzeni i zastąpieni przez innych. Tak jak to na przykład było w filmie Obłąkani ;).

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Mateusz: Cieszę się, że nie oceniamy książek po okładce, tak samo jak nie oceniamy filmów po samym zwiastunie. Gdybym miał na tym poprzestać, prawdopodobnie nigdy nie obejrzałbym tego ciepłego, niewymuszenie wzruszającego melodramatu, który ujął mnie tym, co widziałem na ekranie. I tak jak już wspomniałem – Brooklyn nie jest filmem z najwyższej półki, ale ogląda się go przyjemnie i jest coś w jego klimacie, co sprawia, że wspominam go bardzo dobrze i generalnie będę go polecał osobom, które cenią w sztuce filmowej subtelność, grację oraz prawdziwe emocje.

Sylwia: Brooklyn to dzieło, które nie zadowoli każdego, ale Ci, dla których brak pościgów, bijatyk czy błyskotliwych dialogów i niespodziewanych zwrotów akcji, nie oznacza braku akcji i nie wyklucza ciekawej fabuły, powinni być zadowoleni. Jest filmem bardzo ładnym wizualnie, wzruszającym, ciepłym i z pewnością pełnym i skończonym. Warto też wspomnieć, że jak na dzisiejsze standardy, jest to  produkcja niedługa, bo trwająca zaledwie godzinę i czterdzieści pięć minut, a jednak twórcom udało się zmieścić w nim mnóstwo emocji i refleksji na temat tęsknoty, miłości, poświęcenia, zagubienia, szukaniu swojego miejsca, samotności, odnajdywaniu piękna tam, gdzie go nie ma, a także o tym, że wszystko potrzebuje czasu. Tak jak słońce, żeby wzejść.

Brooklyn twarze

 

Ocena Mateusz: 8/10

Fot.: Imperial – Cinepix

Brooklyn

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • DLA MNIE FILM ROKU OBEJRZALEM DZISIAJ BEZ SUGESTII OSKAROWYCH GENIALNY

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *