Wielogłosem o…: „Ida” [Oscary 2015]

W oscarowej edycji wielogłosów nie pominęliśmy „Idy” celowo. Nasi redaktorzy długo zwlekali z obejrzeniem filmu Pawła Pawlikowskiego, bo oscarowe szanse dla Polski często sprawiają zawód. Jednak dzień przed galą wręczenia filmowych nagród Sylwia Sekret i Mateusz Cyra zasiedli, pełni obaw, do czarno-białej historii o siostrze Annie i jej ciotce. Zachwyciły ich zdjęcia i sposób realizacji. Co jeszcze zróciło ich uwagę? Czy „Idę” warto obejrzeć, pomijając jej historyczność dla polskiej kinematografii? Zapraszamy do lektury wielogłosu.

WRAŻENIA OGÓLNE

Sylwia Sekret: „Ida” miała być kolejną polską produkcją, która zaostrzy apetyt na Oscara, by kolejny raz zawieść się i znów tylko marzyć o statuetce Amerykańskiej Akademii Filmowej dla polskiego filmu. Ku zaskoczeniu wielu z nas obraz Pawła Pawlikowskiego zgarnął Oscara – i ja jak najbardziej się z takim werdyktem zgadzam. Nie widziałam co prawda pozostałych filmów nominowanych w tej kategorii, ale „Ida” to film wyjątkowy pod wieloma względami, choć bałam się, że jego ukryte emocje nie zostaną docenione.

Mateusz Cyra: Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się żadnych fajerwerków po „Idzie”. Jakoś przeważnie te nasze filmy nominowane do Oscarów mnie nie porywają. Niby są w porządku, niby poruszają istotne kwestie, jednak nigdy nie ma w nich dla mnie tego efektu „łał”. Dlatego też zwlekałem z obejrzeniem filmu Pawła Pawlikowskiego właściwie do dnia wręczenia statuetek. I wiem, że był to błąd, bo „Ida” to film niezwykle udany. I choć podobnie jak Sylwia – nie widziałem żadnego z pozostałych filmów nominowanych w kategorii film nieanglojęzyczny, wreszcie obejrzałem polski film, który rzeczywiście zostawia w człowieku emocje po seansie.

i1

PLUSY I MINUSY FILMU

Sylwia: Największym plusem filmu jest jego wyjątkowość, zwłaszcza na tle hollywoodzkich produkcji, a także zdjęcia Ryszarda Lenczewskiego i Łukasza Żala. Mówiąc o wyjątkowości, mam tu na myśli emocje, które twórcy pozostawili niemal w całości interpretacji widza. W „Idzie” prawie wszystko jest niewypowiedziane, ledwo zaznaczone; zaakcentowane tak, aby oglądający mógł poczuć wszystko, od początku do końca, w sobie. Wiele wspaniałych, wybitnych filmów stosuje metodę odwrotną i Amerykanie to lubią – kiedy wszystko podane jest na tacy, kiedy zostaje nam powiedziane, co i dlaczego powinniśmy czuć, kogo darzyć sympatią a kogo nienawiścią. Film Pawlikowskiego pod tym właśnie względem jest wyjątkowy. Również aktorsko taka milcząca historia była – paradoksalnie – niezwykle trudna do odegrania. Trzebuchowska (debiutująca przed kamerą) i Kulesza musiały zagrać tak, aby z jednej strony nie wyłamać się z konwencji, w jakiej został napisany cały film, z drugiej strony jednak uważać, aby nie popaść w skrajność i wyzbyć się tych emocji zupełnie. To wszystko się moim zdaniem udało.

Co do minusów filmu mogę powiedzieć tylko jedno – głos Wandy i Idy był często po prostu niesłyszalny. Niektóre kwestie niełatwo było zrozumieć, co odrobinę zakłóciło odbiór filmu.

Mateusz: Mam praktycznie identyczne zdanie, co Sylwia. Największym atutem „Idy” są jej zdjęcia. W końcu nie bez powodu to jedyny film spoza Stanów Zjednoczonych, który dostał nominację w kategorii właśnie w kategorii zdjęcia. W filmie Pawlikowskiego za pomocą zdjęć opowiedziane jest prawie wszystko.

Niestety, nie każdy zrozumie takie zabiegi. Nie każdy też ma podobną wrażliwość, żeby odbierać emocje przedstawione w filmie za pomocą obrazów oraz dźwięków, a nie wypowiadanych przez bohaterów słów bądź ich zachowań. Minusem na pewno jest dźwięk, a mianowicie to, że dialogi w filmie są niezwykle ciche. Wymaga to od widza nie lada skupienia. Ale z drugiej strony może o to chodziło.

Sylwia: Bardzo możliwe, że o to chodziło, jednak nadal zakłócało to nieco odbiór „Idy”.

 

NAJLEPSZA SCENA

Sylwia: Wybór niezwykle trudny, o ile w ogóle możliwy. „Ida” jest nie tylko wyważona i stonowana, ale także równa, przemyślana od początku do końca. Film nie ma wzlotów czy upadków, nie ma scen, które wybijają się na tle innych. Jeśli takowe są, to ze względu na coraz piękniejsze zdjęcia, niczym pocztówki, stare fotografie, od których nie sposób oderwać oczu.

Mateusz: Tutaj również nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się z Sylwią, chociaż ja jestem w stanie wyłuskać choćby kilka scen, które zapadły mi w pamięci. Do takich z pewnością zaliczę tę, w której tytułowa bohaterka stoi przed lustrem i ściąga welon. Nie ma w niej żadnego słowa, kadr należy chyba do jednego z najbardziej „normalnych”, jednak jest w tej scenie jakaś niewypowiedziana głębia emocji.

 

NAJGORSZA SCENA

Sylwia: Podobnie jak w przypadku najlepszej sceny – w „Idzie” nie ma gorszych scen. Film po prostu trzyma równy poziom. Zresztą ze względu na to o czym opowiada, podział na lepsze i gorsze sceny jest bezcelowy. Nagrodzony Oscarem obraz Pawlikowskiego to intymna historia, a oglądanie jej można porównać do przeglądania albumu ze starymi zdjęciami – choć na niektórych fotografiach ktoś będzie miał zamknięte oczy, gdzieś został ucięty czubek głowy – każde z nich jest ważne, ponieważ jest częścią zatrzymanej w kadrze, wyjątkowej i prywatnej historii.

Mateusz: Tutaj nie mam nic do powiedzenia. Jak dla mnie ten film nie ma jakiejś znacząco odbiegającej od pozostałych sceny, którą można by określić mianem „najgorszej”.

i2

EWENTUALNE DZIURY FABULARNE

Sylwia: Wspomniałam już, że „Ida” to  film od początku do końca przemyślany, nie ma więc w nim miejsca na jakieś logiczne dziury czy wątpliwości widza zrodzone z błędu twórców filmu. Zostaje nam przedstawiona pełna historia i jedyne, co możemy – to w zaciszu własnego domu poddać ocenie zachowania Idy i Wandy.

Mateusz: Długo zastanawiałem się nad ewentualnymi dziurami fabularnymi, które może mieć „Ida”. Jest to jednak film opowiadający na tyle intymną historię, stworzoną w tak poetycki sposób, że nie sposób do czegoś się dowalić. Jasne, znajdą się malkontenci, którzy będą się czepiać, że film jest taki, siaki i owaki, i którzy znajdą milion powodów, dla których ten film nie powinien w ogóle nawet i powstać, jednak dla mnie będą to zwyczajni „czepialscy”.

 

SPRAWY TECHNICZNE

Sylwia: Zdjęcia w „Idzie” są po prostu rewelacyjne. Nie tylko każde z nich stanowi odrębne dzieło, które urzeka, czaruje i nie pozwala oderwać oczu, ale również razem tworzą wspaniały, choć smutny obraz. Osobiście najbardziej w pamięć zapadły mi dwa ujęcia [uwaga na spoilery]. Pierwsze, kiedy przed wyjściem na potańcówkę Wanda maluje się przed lustrem – ujęcia oka, wypukłej gałki ocznej w lewym, dolnym rogu kadru jest niepowtarzalne, w żadnym filmie nie widziałam czegoś takiego. Drugim natomiast będzie uchwycenie Idy i Lisa, po stosunku – jest to jedno ujęcie, ale utrwalone tak, że mogłoby opowiadać tysiąc historii, z różnymi zakończeniami. Po prostu piękne.

Zdjęcia fantastycznie współgrały również z całą opowieścią. Ujęcia bohaterek jedynie do ramion, z górującym nad nimi niebem czy dachami budynków – ten film niemal krzyczy o świecie, który nas przytłacza i jednocześnie podkreśla, że dookoła jest tyle przestrzeni i tylko od nas zależy, jak ją wykorzystamy. Niesamowicie zrobiony film, naprawdę.

Mateusz: Sylwia o zdjęciach powiedziała już wszystko i – znowu – odebrała mi pole do recenzenckiego popisu ;).

Zapomniała jednak o muzyce, która w tym filmie w wielu chwilach jest równie istotna, co zdjęcia. Powiedziałbym wręcz, że jazzowe wstawki idealnie współgrają z poetycką surowością zdjęć, tworząc dzięki temu obraz kompletny, który i bez dialogów wyszedłby obronną ręką.

Sylwia: Musiałam zostawić Ci coś do dodania :).

i3

AKTORSTWO

Sylwia: To że Agata Trzebuchowska zadebiutowała w filmie „Ida”, wszyscy już wiemy. Filmowa Ida oznajmiła jednakże, że była to jednorazowa przygoda z aktorstwem, z którym nie wiąże swojej przyszłości. Może to i dobrze? Nie, żeby Trzebuchowska zagrała źle – jak na pierwsze spotkanie z kamerą filmową poszło jej bardzo dobrze, ale teraz zostałaby obsypana rolami i a nuż wybrałaby źle? A po co psuć obraz dziewczyny, która przed podjęciem ważnej życiowej decyzji pragnie dowiedzieć się czegoś o swojej rodzinie.

Agata Kulesza już nie raz pokazywała, że jest świetną aktorką. Postać Wandy Gruz była jednak nieco innym wyzwaniem niż poprzednie role aktorki znanej chociażby z tytułowej roli w filmie „Róża”. U Pawlikowskiego trzeba było umiejętnie operować ciszą, mimiką grać tak, aby nie okazując emocji jako postać, przekazać je widzom jako aktorka. Kulesza wypadła moim zdaniem znakomicie, choć ubolewam trochę nad tym, że nie było jednej, choćby krótkiej sceny, w której aktorka mogła zabłysnąć wulkanem emocji. Kiedy jednak myślę nad tym dłużej, dochodzę do wniosku, że choć jedna scena wyłamująca się ze statyczności całego obrazu, mogłaby zepsuć machinę „Idy”. Może więc lepiej, że stało się tak, jak się stało, a Agata Kulesza była na tyle przekonująca (scena w wannie – bez słów, bez gestów, a tak wiele emocji), że nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli.

Mateusz: Gdzieś kiedyś w przed oscarowym zamieszaniu słyszałem, że Kulesza była nawet brana pod uwagę do nominacji jako aktorka drugoplanowa. A to mówi więcej niż opinie setek recenzentów. Aktorstwo w „Idzie” jest stonowane, niejako wkomponowane w czerń i biel filmu. Nie ma tu miejsca na fajerwerki, żaden z aktorów nie ma też tutaj pola do popisu, dzięki któremu mógłby zaprezentować pełną skalę swoich umiejętności. Wiem, że wiele osób narzeka na zbyt jednostajne i odarte z emocji aktorstwo zarówno Kuleszy jak i Trzebuchowskiej. No bo jak to? Taka historia, tyle sytuacji, w których aż prosiłoby się o emocje przedstawione słowami, mimiką bądź gestem. Jednak „Ida” nie jest tego typu filmem.

 

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Sylwia: Siostra Anna, czyli Ida Lebenstein to młoda kobieta, która wkrótce ma złożyć śluby zakonne. To przełożona skłania ją do tego, aby przed tym ważnym wydarzeniem odwiedziła swoją jedyną żyjącą krewną – ciotkę Wandę. Dziewczyna rusza więc na spotkanie z siostrą swojej matki i od niej, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie, dowiaduje się, że jest Żydówką, a jej rodzice zostali zamordowani. Przemiana Anny w Idę to nie tylko kwestia imienia – widać ją w spojrzeniu, w nieznacznie uniesionych kącikach. Anna nie zna życia poza zakonem, nie jest również sierotą, to po prostu dziewczyna, która nigdy nie miała rodziców. Ida natomiast to poznająca swoje ciało kobieta, która pragnie odzyskać resztki tożsamości pochowane gdzieś w nieoznakowanym grobie jej rodziców.

Wanda Gruz to natomiast twarda sztuka. Pani prokurator, widocznie uzależniona od alkoholu, z bolesną tajemnicą, która od środka dzień po dniu ją zabija – małymi pchnięciami niewidzialnego noża. Na zewnątrz jest jednak szorstka, surowa. W domyśle pozostaje jej początkowy brak zainteresowania, a może nawet niechęć do siostrzenicy, jeśli jednak jest tak, jak widz może przypuszczać – jest to w równym stopniu okrutne, co pozwalające na zrozumienie i współczucie.

W stosunkowo krótkim filmie Pawlikowski pokazał nad wyraz dużo – postaci zarówno Wandy, jak i Idy są niezwykle złożone i paradoksalnie, ostatecznie to chyba ta druga okazuje się być silniejszą. Postać, w którą wcieliła się Agata Kulesza to kobieta, na której kraj i system odcisnęły wyraźne piętno, jednak prywatna historia, która mogła wydarzyć się tak naprawdę w każdym kraju, zrujnowała jej wewnętrzny świat. Obie kobiety to mocne, pobudzające widza do współodczuwania postaci.

i4

DECYZJA AKADEMII

Sylwia: Ogromnie cieszę się, że „Ida” wygrała w tym najważniejszym starciu z „Lewiatanem’ i zgarnęła tę najbardziej prestiżową filmową statuetkę. Przed ceremonią obawiałam się tego, o czym wspomniałam na samym początku – że obraz Pawła Pawlikowskiego to film zbyt niejednoznaczny i zbyt (na pozór) cichy emocjonalnie, aby wygrać. Wydawało mi się, że Amerykanie nie docenią tej cennej przestrzeni, jaką twórcy pozostawili między postacią a widzem. A jednak się udało. A jednak docenili – wspaniale.

Mam natomiast przeokrutny żal do Akademii, że „Ida” obeszła się smakiem podczas wręczania nagród za zdjęcia. Bo chociaż „Birdman” sposobem, w jaki został zrealizowany, ze swoimi długimi ujęciami zasługuje na ogromny podziw, to moim faworytem – nie tylko ze względu na to, że to polski film – była „Ida”. Dawno bowiem zdjęcia filmowe nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak praca Lenczewskiego i Żala.

Mateusz: Podczas oglądania 87. ceremonii wręczenia Oscarów byłem niesamowicie zdumiony. No bo ile to już razy Polski film dostawał nominacje, a ze statuetką kończył film z innego kraju? Na to pytanie nie muszę chyba odpowiadać, bo każdy, kto interesuje się kinematografią, to wie. Kiedy jednak Nicole Kidman otworzyła kopertę i powiedziała „Ida” – przynajmniej dla mnie była to spora niespodzianka. Oczywiście bardzo pozytywna. Innych tegorocznych nominowanych w tej kategorii filmów nie widziałem, jednak wiem, że „Ida” jest na tyle innowacyjna, że z pewnością Akademia wiedziała, co robi. O tym też świadczyć może fakt, że film z Polski jako jedyny film nieanglojęzyczny był nominowany w kategorii „Najlepsze zdjęcia”. Tutaj niestety przegrał z rewelacyjnym „Birdmanem”, chociaż moim zdaniem to „Ida” bardziej zasługiwała na statuetkę w tej kategorii.

 

PODSUMOWANIE

Sylwia: No cóż, lament Polaków jest niesprawiedliwy i zwyczajnie przykry, choć był do przewidzenia. Pomijając już kwestię o przedstawianej historii na tle… historii, o tym, że (według wielu – niestety) „Ida” to film ukazujący złych i brzydkich Polaków (a tacy, jak wiemy, przecież nie istnieją), powiedzieć należy głośno, że obraz Pawlikowskiego to historia  i n t y m n a. To portret rodzinny, a nie nagonka na naród. To wycinek z życia, które mogło przeminąć wszędzie – w każdym kraju, na tle jakiejkolwiek wojny. Poza tym „Ida” to fikcja, a w fikcji może się zdarzyć wszystko. Choć założę się, że gdyby dać kamerę tym wszystkim „patriotom” powstałby hołd dla Polski, jaka nie istnieje i nigdy nie istniała – Chrystusa narodów.

Jeśli tylko ktoś spyta, powiem, że „Ida” jak najbardziej zasłużyła na Oscara. Powiem więcej – to nie jest film do obejrzenia raz, ponieważ wbrew pozorom, ma aż za dużo do przekazania. Historia jest mocna i głęboka, a stonowany scenariusz mimo wszystko trzyma w jakimś niewysłowionym napięciu. Poza tym – te zdjęcia! Dla tych zdjęć warto obejrzeć „Idę” nawet i sto razy.

Mateusz: Pięknie napisane, nie mam nic do dodania. „Idę” trzeba poznać, choćby ze względu na te zdjęcia. Bo sama historia może nie należy do porywających, ale sposób jej przedstawienia jest taki, że zapada człowiekowi w pamięci.

i5

Ocena Mateusza: 8/10

Ocena Sylwii: 8/10

Fot.: solopan.com.pl

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *