Koniec warty

Wielogłosem o…: „Koniec warty”

Stephen King, określany mianem Króla Horroru (mimo że tak naprawdę sprawdził się niejednokrotnie w wielu innych gatunkach), wydaje przynajmniej jeden lub dwa nowe tytuły każdego roku. Na koncie ma już ponad siedemdziesiąt pozycji, jednak każda premiera jest dla fanów wydarzeniem. Jeszcze bowiem żadne z jego dzieł nie schodziło poniżej pewnego poziomu, a każdą pozycję sygnowaną nazwiskiem Kinga czytało się z wielkim zaciekawieniem, napawając się jego niesamowitą zdolnością gawędziarstwa. Wcześniejsze zdanie nieprzypadkowo napisane jest w czasie przeszłym, gdyż najnowsza propozycja pisarza z Maine, Koniec warty, stanowiąca zwieńczenie trylogii będącej zarazem pierwszymi krokami pisarza w gatunku kryminału, zmienia nieco stan rzeczy. Książka reklamowana jest jako spektakularna, jednak zupełnie inne zdanie ma trójka naszych redaktorów, którzy strasznie zawiedli się na kontynuacji Pana MercedesaZnalezione nie kradzione, a był to zawód tym bardziej dotkliwy, jako że zarówno Sylwia, Michał jak i Przemek zaliczają się do grona fanów Stephena Kinga.

WRAŻENIA OGÓLNE

Sylwia Sekret: Niedobrze, niedobrze, niedobrze… Miałam spore oczekiwania co do ostatniej części trylogii o Panu Mercedesie, ponieważ Znalezione nie kradzione było historią dużo lepszą od pierwszej części i miałam nadzieję, że ta tendencja się utrzyma. Tymczasem zawiodłam się – i to bardzo. Koniec warty nie jest spektakularnym zamknięciem trylogii o diabolicznym Panu Mercedesie, jak reklamuje książkę wydawca. Jest książką przeciętną, żeby nie powiedzieć, że słabą. Nie ma w niej praktycznie nic, za co polubiłam twórczość Kinga. Jak na książkę tego pisarza, czytałam ją horrendalnie długo, nie mogąc skończyć. Nie. Przykro mi, ale nie.

Michał Bębenek: Nigdy nie przypuszczałem, że przyjdzie mi coś takiego napisać na temat książki Stephena Kinga, ale zgadzam się z Tobą, Sylwia, w całej rozciągłości. Koniec warty był zaledwie przeciętną powieścią i słabym zakończeniem trylogii, z niewywołującym kompletnie żadnych emocji przewidywalnym finałem. Co więcej, najwyraźniej nie jestem odosobniony w tej opinii, więc ewidentnie coś poszło nie tak. Bill Hodges od samego początku nie należał do grona moich ulubionych postaci literackich, więc kompletnie nie przejąłem się jego losem. To samo zresztą mogę powiedzieć o pozostałych “głównych” postaciach, od Holly i Jerome’a, aż po pseudoprzerażającego Brady’ego Hartsfielda. Pan Mercedes jeszcze jakoś się sprawdził z tym zestawem postaci, a Znalezione nie kradzione, spokojnie obroniłoby się jako zupełnie osobna historia, nie mająca nic wspólnego z Hodgesem i spółką. Nie trudno się więc domyślić, że Koniec warty, powracający do tych bohaterów ze zdwojoną siłą, okazał się książką całkowicie niepotrzebną. Na szczęście jest to zwieńczenie trylogii i może teraz King zrehabilituje się jakąś lepszą powieścią, która pozwoli zapomnieć o tym potknięciu.

Przemek Kowalski: Ojojojoj, to nie będzie wesoły i przychylny Wielogłos, ponieważ nie sposób się z Wami nie zgodzić. Gdyby nie Stephen King – nie współtworzyłbym dziś tego tekstu, bo to właśnie pisarz z Maine zaszczepił we mnie miłość do książek i to on zajmuje pierwsze miejsce na mojej liście „Znani ludzie, którzy zmienili moje życie”; trzeba jednak być choć odrobinę obiektywnym. Nawet w przypadku Króla. Sprawdziłem bibliografię i, o ile dobrze policzyłem, Stephen King wydał łącznie 71 powieści, zbiorów opowiadań itd. Pięciu nie czytałem, jednak w ciemno zakładam, że to dzieła lepsze niż to omawiane tutaj. Policzyłem więc raz jeszcze, zaznaczając, które wydały mi się słabsze niż Koniec warty. Wyszło mi dokładnie pięć. Pięć! Co stawia ostatni tom trylogii o Billu Hodgesie na 66 miejscu w dorobku Stephena. „Brawo”! Plusy w tej powieści widzę dwa, ale nie będę się teraz z nimi wyrywał, bo zabraknie mi tekstu do następnej kategorii, jeśli jednak miałbym podsumować Koniec warty jednym słowem, to aż samo ciśnie się na usta… SŁABIZNA!

PLUSY I MINUSY POWIEŚCI

Sylwia: No cóż, zacznijmy od dobrej wiadomości, a dopiero później przejdziemy do złych. Jest jakiś plus! Zaletą książki – przynajmniej dla mnie – jest to, że moje przypuszczenia odnośnie tytułu, co do zakończenia całego cyklu się sprawdziły, i dobrze – Koniec warty miał się skończył właśnie tak, chociaż co do sposobu przedstawienia tego zakończenia mam już spore obiekcje.

No właśnie – styl Kinga… mam wrażenie, że w Końcu warty ten specyficzny dla twórcy styl, który nawet z fabularnego przeciętniaka robił wciągającą lekturę, gdzieś się zagubił. Przebija się momentami, czuć jego oddech na plecach i słychać echo, ale brakuje jego kwintesencji. Ale szczegóły oczywiście co do tego wymienię w odpowiedniej kategorii.

Bohaterowie to kolejny minus. Pan Mercedes niestety był dla mnie nie diaboliczny, ale śmieszny i żałosny, Holly nie przekonała mnie, tak jak nie przekonała mnie w poprzednich częściach, Jerome wcale nie jest śmieszny… Jedynie Bill jeszcze jakoś się trzyma. No i nie spełniły się moje wielkie nadzieje co do tego, że wrócą nasi kochani, młodzi bohaterowie ze Znalezione nie kradzione. Akurat za nimi tęskniłam, ale jak widać – pisarz nie.

Największym minusem jest jednak fabuła, która po prostu nudzi, w dodatku mam wrażenie, że wkradł się chaos do sposobu narracji – King przedstawia nam coś z perspektywy Pana Mercedesa, co ma nam rozjaśnić umysł i pokazać, jak działał, ale chyba zapomniał, że robił to już wcześniej, tylko z innej perspektywy. W powieści w zasadzie bardzo niewiele się dzieje, nie trzyma w napięciu i nie ciekawi. Podczas lektury nie towarzyszyły mi prawie żadne emocje, co w ogóle nie powinno mieć miejsca.

A jak u Was, chłopaki?

Michał: Całkiem nieźle, słońce świeci, od morza wieje odświeżająca bryza… A, pytasz o książkę? Po raz kolejny się zgadzam. Teoretycznie King wprowadzający paranormalne wątki, w które raczej trudno uwierzyć w prawdziwym życiu, to nic nowego i do tej pory zawsze łykałem to jak młody pelikan, niezależnie od tego, czy chodziło o wampiry, które opanowały małe miasteczko, zabójczego klauna z kanałów, czy tajemniczą mgłę pełną stworów z najgorszych koszmarów. Jednak w przypadku Końca warty, będącego kontynuacją serii, która do tej pory pisana była jako realistyczny kryminał, nagłe zdolności paranormalne Brady’ego okazały się zupełnie nie do przełknięcia. A jeszcze ten pomysł z przejmowaniem kontroli nad umysłami poprzez demo z przestarzałej konsoli do gier… Panie King, czyś pan coś znowu, za przeproszeniem, ćpał? I rzeczywiście, Sylwia, masz rację z tym, że gdzieś zatraciło się to charakterystyczne dla Kinga gawędziarstwo, przez co udało mu się stworzyć grupę zupełnie niewiarygodnych i nudnych postaci, z równie niewiarygodnym i nudnym przeciwnikiem. Znalezione nie kradzione miało ten plus, że wprowadzało zupełnie nowy wątek i nowych bohaterów, z ograniczonym udziałem Hodgesa i spółki. Koniec warty mógłby być dobrą książką, gdyby kontynuował tę koncepcję i fabuła zawiązałaby się wokół kolejnej, zupełnie nowej sprawy, którą zajmują się Uczciwi znalazcy. King jednak uznał, że lepiej będzie wrócić do tego samego, co było w części pierwszej, i niestety błędnie założył, że będzie to dobry pomysł.

To tyle minusów, a czy są jakieś plusy? Na pewno największym jest fakt, że nie będzie już czwartej części tej historii. Może Ty, Przemek widzisz jakieś inne?

Przemek: Kurczę, tak się cieszyłem, że mam aż dwa plusy, a tymczasem jeden już wytrąciliście mi z rąk :(. Chodzi oczywiście o fakt, że NA CAŁE SZCZĘŚCIE ta historia wreszcie dobiegła końca! Czuje się trochę oszukany, bo o ile Pan Mercedes był przeciętniakiem, o tyle Znalezione nie kradzione postawiło poprzeczkę zdecydowanie wyżej („zdecydowanie” oczywiście porównując wyłącznie te dwie książki). I kiedy można było przypuszczać, że zamykający trylogię Koniec warty podniesie ocenę całości, zwłaszcza że King postanowił uderzyć w lubiane przez siebie paranormalne klimaty, dostajemy obuchem w łeb, gdy zdajemy sobie sprawę, że część trzecia jest jeszcze słabsza niż pierwsza. No ale dobrze, żeby nie było smutno, moim drugim plusem jest – i tu się nieco różnimy – poczucie, że dobrze mi się tę powieść czytało. Albo raczej dla sprostowania – nie tyle „dobrze”, co szybko (co Broń Boże nie znaczy, że była wciągająca). W przeciwieństwie do Was wyczułem to gawędziarstwo, jednak co z tego, skoro całość była po prostu nijaka i naciągana. Rybki w przenośnej, przestarzałej grze? Serio, Stephen? Serio? Nie zapominam również o odpychających bohaterach. WSZYSTKICH! Autentycznie ani jedna postać nie wzbudza sympatii. Hodges jest śmieszny, a jego los w ogóle nikogo nie obchodzi, Holly irytująca, a ten który miał okazję zabłysnąć, czyli „ten zły” – Brady, ehhh, po prostu ehhh. Mimo tego, że, jak wspomniałem, czytało mi się sprawnie, nie da się ukryć, że książka była chaotyczna, nie wzbudzała emocji i jeszcze na domiar złego zabrakło choć jednego twista. Historia skończyła się tak, jak można było przewidzieć od samego początku, a na dodatek zakończenie to nikogo nie interesuje.

NAJBARDZIEJ ZAPADAJĄCY W PAMIĘCI FRAGMENT

Sylwia: Najbardziej może nie zapadającym w pamięci, ale obiecującym fragmentem był dla mnie sam początek, kiedy tradycyjnie już pisarz przenosi nas znowu na targi pracy do szarego kwietnia 2009 roku i przedstawia tę tragedię z perspektywy kolejnych osób, a później przechodzi do opowieści o samobójstwie matki jednej z ofiar tamtego dnia i samej ofiary właśnie. Ten początek rodził nadzieję, że King przynajmniej utrzyma poziom pierwszej części, jednak niestety później jest tylko gorzej.

Michał: Scena, w której Bill, w retrospekcji z dzieciństwa, wspomina zjazd na rowerze z okrzykiem Hej ho, Silver! I robi to, w ogóle się nie jąkając. A nie, to nie ta książka. Wybaczcie, z tej desperacji moja pamięć wróciła do nieco bardziej szczęśliwych czasów. Niestety, ale z Końca warty najbardziej zapadły mi w pamięci tylko fragmenty niedorzeczne i absurdalne (i to w taki zupełnie nieśmieszny sposób).

Przemek: Myślałem chwilę, próbowałem wyłowić jakieś zapadające w pamięć fragmenty. Generalnie takich nie ma, jednak żeby głupio nie wyszło, wymienię dwa, problem jednak w tym, że oba obiecujące King zmarnował. Pierwszy jest taki sam jak w przypadku Sylwii – sam początek i powrót do masakry Mercedesem. Już po cichu liczyłem, że panowie z karetki zostaną wpleceni na dłuższą chwilę do całej historii i odegrają większą rolę; liczyłem na to, że wreszcie pojawią się ciekawi bohaterowie. Nie pojawili się. Drugim fragmentem jest ten, w którym Barbara przechadza się po murzyńskim getcie z myślami samobójczymi. I tutaj – UWAGA NA SPOILER (choć w sumie nie znaczący). Trzymałem kciuki za to, żeby rzeczywiście się zabiła, może to wniosłoby trochę ożywienia, może dzięki temu główni bohaterowie też staliby się ciekawsi. Nie zabiła się. I tu kolejny minus i zarzut w kierunku Króla – ta książka była po prostu zbyt miękka!!! Gdzie król horroru? Gdzie trupy? Wszystko tu było ugrzecznione i ani nie było temu blisko do thrillera, ani do kryminału, ani do czegokolwiek.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Sylwia: Nic się nie zmieniło, jak już wspomniałam, w kwestii Holly Gibney. Po prostu irytuje mnie ta postać jak jasna cholera. Wydaje mi się – przypuszczam i głęboko wierzę – że King chciał stworzyć postać nietuzinkową – dorosłą kobietę, która choć ogromnie inteligentna, niekiedy ma umysł dziecka, która boryka się z wieloma problemami i fobiami, z chorobliwą nieśmiałością… W teorii Holly zdaje się być bohaterką, która będzie budziła sympatię. I naprawdę powinna, zwłaszcza u mnie, bo są momenty, kiedy naprawdę mamy trochę wspólnego, ale w praktyce… ta kobieta była niewypałem. Nie pasuje mi do powieści i przez wszystkie trzy części nic nie byłam z tym w stanie zrobić.

Najgorzej jednak wypada sam “diaboliczny” Pan Mercedes. Jako czarny charakter przedstawia się bardzo źle – nijako i, jak już wspomniałam, żałośnie. W zasadzie nic nie wnosi do powieści, a jego rozważania, przemyślenia i hipnozy, a ostatecznie także przejęcia ciał innych osób były naprawdę nudne. W zasadzie nie wiem, jak Kingowi udało się sprawić, że to było takie nijakie, tym bardziej że sam pomysł na fabułę nie był zły. Ewidentnie coś nie zagrało.

Michał: Holly wspina się na wyżyny swojej karykaturalnej neurotyczności, a Jerome z kolei osiąga podobny poziom w nijakości. Główny protagonista, czyli Hodges, zmaga się z chorobą, która skutecznie stępia jego zmysły i intuicję, podczas gdy jego nemezis – Brady Hartsfield, wręcz przeciwnie, zyskuje bardzo potężne zdolności, a jego umysł działa lepiej niż kiedykolwiek. Szkoda tylko, że obie te postaci są rozpisane w ten sposób, że to, co się z nimi dzieje, nie wywołuje praktycznie żadnych emocji. Nie spoilerując za bardzo, nawet epilog nie wywołał we mnie uczuć, które autor zapewne założył, że wywoła. Zamiast tego odczułem ulgę, że to już koniec.

Przemek: Tu nawet nie ma czego dodawać, więc pozwólcie że Was zacytuję: Holly wspina się na wyżyny swojej karykaturalnej neurotyczności, a Jerome z kolei osiąga podobny poziom w nijakości, Najgorzej jednak wypada sam “diaboliczny” Pan Mercedes. Jako czarny charakter przedstawia się bardzo źle – nijako i, jak już wspomniałam, żałośnie. Nic dodać, nic ująć. No może poza tym, że Pana Mercedesa w moim odczuciu przebija jednak nasz Det. Em. Bill Hodges. Czytając książki (w sumie po to one są), wyobrażamy sobie poszczególnych bohaterów, jak wyglądają, jak działają itd. Potrafiliście sobie wyobrazić Hodgesa? Poważnie chory 70-letni detektyw ścigający gościa o parapsychicznych zdolnościach? Sam King w powieści nie raz zaznaczył, że facet ledwo chodził!! Nie wiem nawet, jak go określić, poziom żenady level hard.

STYL, JĘZYK

Sylwia: No właśnie – tu pojawia się problem, bo King przyzwyczaił nas do tego, że jaka by nie była jego książka – zawsze wybroni się stylem. Stylem, który był wciągający, pełen błyskotliwych zdań i refleksji, gibki i giętki, plastyczny i świetnie działający na wyobraźnię. Tutaj tego zabrakło. Koniec warty czytało mi się przez to topornie i ciężko; niektóre zdania w ogóle nie przypominały Kinga, były zbyt byle jakie i proste jak na pisarza z Maine. Najgorzej jednak przedstawiały się niektóre dialogi (zwłaszcza, kiedy jednym z rozmówców była Holly) i wszystkie te fragmenty, które miały wzbudzić w czytelniku wzruszenie lub coś w tym stylu. Te momenty wypadały czasami wręcz tandetnie, choć sama nie mogę uwierzyć, że to piszę. Macie podobnie, czy jednak przesadzam?

Michał: Niestety, ale mam podobnie. I bardzo mi przykro z tego powodu, bo zupełnie nie wiem, co się stało. Przecież King potrafił w porywający sposób pisać nawet o wieszaniu prania, a w swojej najnowszej powieści teoretycznie miał spore pole do popisu. Ale co tu dużo mówić, nie popisał się.

Przemek: Choć jak już pisałem, ja poradziłem sobie z Końcem warty dość szybko, nie sposób się z Wami nie zgodzić. Wszystko to było zbyt proste i rzeczywiście najbardziej kulały dialogi. U Kinga! Sylwia trafiła w punkt z tym, że zabrakło emocji czyli tego, co Król znakomicie potrafi oddać dzięki swojemu słowotokowi. Tam, gdzie mieliśmy się przestraszyć, tylko prychaliśmy ze śmiechu lub kręciliśmy głowami; tam, gdzie mieliśmy się wzruszyć, przewracaliśmy kartkę dalej, bo w ogóle nas to nie ruszało. Aż ciężko uwierzyć w to, jak w tej powieści King sam pozbawił się swoich największych zalet.  

ZAKOŃCZENIE TRYLOGII

Sylwia: W ostatniej części cyklu o Panu Mercedesie wszystko się wyjaśnia, zostaje zakończone bez jakichkolwiek nadziei na dalszy ciąg. I dobrze, za to plus. Jednak fabularnie zakończenie trylogii wypada kiepsko – miało być spektakularnie, a wyszło poniżej przeciętnej. Fani trzymających w napięciu powieści Kinga nie będą raczej zadowoleni. I paradoksalnie nie chodzi o to, czego obawiali się czytelnicy, a więc o to, że do ostatnie części trylogii, która miała być serią wyłącznie kryminalną, King wplecie wątki paranormalne. Nie to bowiem zepsuło zakończenie. Zepsuł ją brak czegoś, a nie nadmiar. Zabrakło błysku, uczuć, emocji. Zabrakło Kinga w Kingu tak bardzo, że był to najstraszniejszy wątek tek historii.

Michał: Cóż mogę dodać, nie powtarzając po Tobie niczym papuga? Samo zdanie “zakończenie trylogii” to najlepsze, co mogło spotkać tę serię.

Przemek: Jak już pisałem – nie był to ani kryminał, ani thriller, ani horror. Ta książka nie sprawdziła się nawet jako przeciętna obyczajówka. Najbardziej boli to, że gdybyśmy tu mówili o powieści początkującego pisarza, na pewne rzeczy można by jeszcze przymknąć oko. Omawiamy jednak książkę jednego z najpopularniejszych pisarzy na świecie, spod pióra którego wyszło już kilkadziesiąt dzieł i nagle dostajemy takiego nijakiego klopsa. Oj, to zdecydowanie boli najbardziej. Mam nadzieję, że King wreszcie się obudzi i po „tym czymś” wróci na dobre tory, bo naprawdę żal patrzeć na to, co tu się wydarzyło. Jedyny pozytyw to, jak już wspomnieliście to, że ta warta wreszcie dobiegła końca.

WYDANIE

Sylwia: No cóż, można powiedzieć, że zarówno tytuł, jak i okładka są jednymi z niewielu plusów tej powieści. Albatros znów nie kombinował z okładką, jedynie odrobinę zmienił oryginalną i w efekcie dostajemy, tak jak w przypadku poprzednich części, nie tylko cieszącą oko oprawę, ale także grafikę ściśle związaną z treścią.

Michał: A ja się trochę przyczepię do wydania. Wizualnie, co prawda, nie mam żadnych zastrzeżeń, ale jeśli chodzi o miękką oprawę, to tradycyjnie cierpi na przypadłość wszystkich wydanych w ostatnich latach “miękkich” książek Kinga. Czytanie, że tak powiem, na pełnym rozwarciu, skutkuje brzydką zmarszczką na grzbiecie. Osobiście należę do tego pedantycznego i perfekcjonistycznego gatunku czytelników, którzy muszą mieć na półce książki w jak najlepszym możliwym stanie. Wobec tego kompletnie nie trafia do mnie argument, że książka zniszczona, to książka czytana. Można książkę czytać i jej nie zniszczyć, a w przypadku Końca warty musiałem się bardzo pilnować, żeby tego nie zrobić (i wcale nie chodzi mi o ciskanie nią o ścianę w ataku frustracji).

Przemek: Ja bym po prostu powiedział: „książka jak książka”. Okładka ładna, nawiązująca do treści, to z pewnością plus. Szkoda tylko, że ponownie skopiowana. Odnoście marszczenia, Michał ma rację, choć mnie to jakoś specjalnie nie przeszkadzało (fakt, że rzeczywiście – później słabiej to wygląda na półce). Dopatrzyłem się jednej literówki, więc do przyjęcia. Tak jak mówiłem – ot, książka jak książka.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Sylwia: Strasznie, przeogromnie mi przykro, że to tak wyszło. Miałam wielkie, naprawdę wielkie, wręcz dickensowskie nadzieje na finał tej historii, cieszyłam się na wprowadzenie czegoś, co wykraczałoby poza zwykły kryminał, w dodatku liczyłam na powrót bohaterów z powieści Znalezione nie kradzione, ale niestety moje oczekiwania nie zostały spełnione w zasadzie na żadnej płaszczyźnie. Chyba najlepiej by wyszło jednak, gdyby Holly nie przyłożyła Brady’emu tą skarpetą, a trzecia część rozgrywała się w zupełnie innej przestrzeni fabularnej. Ale cóż, taki był pomysł Kinga i nie nam to oceniać. Chociaż, zaraz… to przecież głównie czytelnicy tworzą pisarza, więc może jednak…?

Michał: Stephenie Kingu, jesteś moim ulubionym pisarzem, mam w domu wszystkie twoje książki, niektóre nawet w co najmniej dwóch różnych wydaniach. Miałeś swoje wzloty i upadki, ale jednego nigdy nie mogłem powiedzieć o twoich powieściach i zbiorach opowiadań – że były nieciekawe i słabe. Nie mogłem tego powiedzieć aż do dzisiaj, bo Koniec warty po raz pierwszy poważnie zachwiał moją wiarą w twoje zdolności. Uznajmy więc, że to się nie wydarzyło i teraz może już nie eksperymentuj i napisz coś, co zawsze wychodziło ci najlepiej, dobrze?

Przemek: Nigdy nie przyszło mi do głowy, że kiedykolwiek aż tak pojadę po książce jednego z moich dwóch ulubionych pisarzy, a zarazem największego idola. Nie przypuszczałem, że będę uczestniczył w dyskusji takiej jak ta, polegającej na pastwieniu się nad dziełem Króla. Fakty są jednak faktami – to było złe, to było słabe. Nie ma w zasadzie żadnych argumentów, by choć odrobinę wytłumaczyć pisarza, a to, czego obawiali się fani, ciałem się stało. Cały ten pomysł z kryminałem okazał się chybiony i choć kocham Stephena Kinga, mam nadzieję, że ktoś, z kogo zdaniem się liczy, powie mu to. Kryminał (w tym przypadku „kryminał”) nie jest tym, w czym pisarz z Maine czuje się dobrze. King jest mistrzem gawędy przy ognisku (jak lubię nazywać jego historię). Gawędziarstwa było tu jak na lekarstwo, ogniska wcale. Głęboko jednak wierzę w to, że Mistrz jeszcze się nie wypalił, że zostało mu jeszcze trochę paliwa w baku, a coś takiego jak Koniec warty już nigdy się nie powtórzy. Przepraszam za wszystkie te przykre słowa, Stephen. Musiałem.

Fot.: Wydawnictwo Albatros

[buybox-widget category=”book” name=”Koniec warty” info=”Stephen King”]

Koniec warty

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Aktualnie wiekowy student WoFiKi. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *