Wielogłosem o…: „Minionki”

Kiedy 5 lat temu świat po raz pierwszy poznał Minionki za sprawą animacji Jak ukraść Księżyć, mogliśmy jedynie niesmiało przypuszczać, że to właśnie żółte stworki w ogrodniczkach staną się gwiazdami bajki opowiadającej tak naprawdę o złym Gru i odmieniających jego życie sierotkach. Druga część przygód Gru już po samym tytule (przynajmniej w Polsce) zapowiadała, na co twórcy położyli większy nacisk. Dostrzegłszy potencjał tam, gdzie stawia się zazwyczaj statystów,w filmie Minionki rozrabiają umieścili je na pierwszym planie razem z ich panem i jego dziećmi. Natomiast trzecia, najnowsza część, zachowuje tendencję rosnącą i w bajce zatytułowanej po prostu Minionki, dowiadujemy się, skąd się wzięły, komu wcześniej służyły i w końcu – jak poznały Gru. Nasi redaktorzy pełni nadziei po obejrzanym zwiastunie wybrali się na wspólny seans, a teraz postanowili o nim podyskutować. To, że do rozmowy włączył się jeden z Minionków było do przewidzenia. Natomiast spór o fontannę – już niekoniecznie. Poniżej sprawdzicie, o co poszło, i co w rozmowie robi Hitler.

WRAŻENIA OGÓLNE

Sylwia Sekret: Trylogia o śmiesznych żółtych stworzonkach, w której każda kolejna część kładzie większy nacisk na same Minionki, a mniejszy na pozostałe (ludzkie) postaci, jest przyjemna w odbiorze, choć z całą pewnością – zwłaszcza na tle wielu wyśmienitych produkcji tego typu – nie można nazwać jej rewelacyjną. I tak też sprawa ma się z ostatnią (a na pewno trzecią) częścią zatytułowaną Minionki. Bajka zaczyna się naprawdę ciekawie, lecz później twórcy za bardzo skupili się na tym, żeby do bajki upchać jak najwięcej akcji, pościgów, dziwnych maszyn i całego tego efekciarstwa, którego wszędzie ostatnio jest stanowczo za dużo.

minionki3

Patryk Wolski: Szczerze mówiąc, te szalone żółte stworki poznałem dopiero niedawno. Owszem, gdzieś w mediach i różnego rodzaju produktach spożywczych przemknęły mi ich owalne sylwetki i szerokie uśmiechy, ale nie umiałem ich z niczym powiązać. Dopiero Mateusz i Sylwia, kilka dni przed wspólnym wyjściem do kina, oświecili mnie co do ich natury i pochodzenia. Po dwóch filmach, w których Minionki odgrywały rolę dodatkowych atrakcji siejących wszędzie spustoszenie i pobudzających do nieskrępowanego chichotu, cieszyłem się, że tym razem główna rola przypadnie właśnie im. Problem w tym, że wraz z rozwojem historii film zaczyna nudzić widza nijakim scenariuszem, a jemu samemu pozostaje liczyć, że przebiegłe stworki znowu zrobią coś głupiego.

Mateusz Cyra: Dla mnie zarówno najnowsza część, jak i dwie wcześniejsze to taki ewenement, którego fenomenu nie do końca potrafię zrozumieć. Niby każda z części to bajka dla dzieci, a przemocy jest w nich niejednokrotnie więcej niż w produkcjach Cartoon Network i chociaż dziś w większości animacji jest to pewna norma, to w najnowszej części przygód zabawnych żółtych stworków bezsensownego efekciarstwa jest mnóstwo. Gdzieś w obu pierwszych częściach przebijał się do świadomości widza jakiś morał, którego niestety w Minionkach – poza tym, żeby nigdy się nie poddawać – dostrzec nie potrafię. Okej, całą trylogię ogląda się całkiem przyjemnie, ale też nie są to dzieła warte wybrania się na nie do kina, dlatego ja osobiście żałuję pieniędzy wydanych na dosyć przeciętną bajkę, mogącą się pochwalić kilkunastoma elementami humorystycznymi.

dużo minionków

PLUSY I MINUSY FILMU

Sylwia: Do plusów trzeba – bo słowo należy jest tu niewystarczające – zaliczyć pokazanie Minionków jako bytów osobnych i to w rozumieniu dwojakim. Po pierwsze jako stworzeń, które są same w sobie zabawne, a ich historia może okazać się wciągająca nawet, jeśli nie ma obok nich żadnego człowieka, którego mowę widz na sali kinowej zrozumie; a po drugie, wreszcie mieliśmy okazję poznać Minionki nie jako żółta masę, z której trudno wydobyć jednostki czy indywidualności,  ale jako urocze stworki, które moglibyśmy nazwać po imieniu. A przynajmniej trzy z nich.

Minusami filmu będą natomiast, o dziwo, ludzie. Kiedy bowiem człowiek przyzwyczai się już do urokliwego bełkotania Minionków, z którego raz na jakiś czas wyodrębnić można jakieś słowo (Banana!), to zwyczajnie nie ma ochoty słuchać ludzkiego paplania. Zwłaszcza, że ludzie w bajce irytują, nie są ani zabawni, ani ciekawi i, co tu dużo mówić, nudzą. Wyciąć ich z Minionków to jak Polski pozbawić większości dzisiejszych polityków – wszystkim wyszłoby to na zdrowie. No i są oczywiście jeszcze wszelkie drobiazgi, które wpisują się w wymienione przeze mnie wcześniej efekciarstwo. Suknie Scarlett Oharacz – wybuchające, latające i nie wiadomo jakie jeszcze, może prędzej nadawałyby się do kolejnej części Avengersów czy innych postaci o supermocach. A w bajce, która teoretycznie (choć w praktyce wyszło coś zupełnie innego) kierowana była do młodszych, kilkuletnich widzów, nie zdało to egzaminu i twórcy mogli sobie tego zwyczajnie oszczędzić. I nam.

Patryk: Za plus z pewnością należy uznać sposób, w jaki twórcy wybrnęli z werbalnego problemu filmu. Mimo że Minionki bełkoczą po swojemu, wychwycić można czasami kilka słów, które brzmią “po naszemu”. Sylwia słusznie przytacza w szczególności genialne Banana!

Złośliwy Minionek: BANANA!!!!

minionki hydrant

Patryk:…pojawiają się również wręcz słowa z ludzkiego języka. Swoją drogą, im bardziej wsłuchamy się w mowę Minionków, zauważymy, że jest ona właściwie zlepkiem kilku języków – angielskiego, francuskiego i hiszpańskiego.

Sylwia: I włoskiego! Poza tym, zabrzmiało to tak, jakby słowo „banana” nie było z naszego języka ;).

Patryk: Sylwia wspomina również o indywidualności u Minionków, której wcześniej nie mieliśmy okazji ujrzeć; faktycznie, znacznie umila to kontakt z tymi pokracznymi istotami, gdyż wcześniej wydawać mogły się one bezmyślną armią chaotycznych stworzeń, które nie mają w sobie wyższej inteligencji. Tymczasem okazuje się, że każdy z nich ma jakieś pragnienia i marzenia, a także lęki i uczucia.

Jeśli chodzi o minusy, to chyba wszyscy będziemy w tej materii jednogłośni. Ja muszę szczerze przyznać, że mniej więcej od połowy filmu odczuwałem już lekkie znużenie, bo film o Minionkach nagle stał się filmem o Scarlett Oharacz pragnącej zostać władczynią Anglii. Na szczęście oko “kamery” wciąż było wpatrzone w Kevina, Boba i Stuarta, więc film nie uciekł nagle w typową bajkę o dobrych i złych.

Mateusz: Tu się zgodzić z Patrykiem nie mogę, bo dla mnie Minionki to niestety właśnie typowa bajka o tym złym i o tych dobrych, które starają się go powstrzymać, w dodatku ubrana w przesadzoną stylistykę super sprzętu, super wojowników, super wybuchów i super prędkiej akcji. Nie podobało mi się to i na pewno będzie to dla mnie największy minus tej produkcji. Do plusów zaliczyć mogę to, co moi współrozmówcy – Minionki wykonują świetną robotę i są tak urocze i nieporadne, jak były w poprzednich częściach. Ich próby poszukiwania “Pana”, który nadałby sens ich egzystencji to również najlepsze, co jest w tej bajce.

Sylwia: Ale Mateusz, z jednej strony mówisz, że brak tu jakiegokolwiek morału, a z drugiej twierdzisz, że Minionki to typowa bajka o walce dobra ze złem – a z tego zawsze płynie przecież morał. Ja zresztą uważam, że w przypadku tej animacji ciężko mówić o tym, że dobro próbowało powstrzymać zło, bo – umówmy się – przez znaczną część filmu Minionki (uwaga, spoiler!) nadal chciały pracować dla pani Oharacz, nawet gdy ta ewidentnie je oszukała i wykiwała. A więc zło (bo jednak Minionki pragną służyć złym – przynajmniej do przedostatniej części) próbowało wkupić się w łaski innego zła. Dopiero samiutka końcóweczka pokazuje, że ostatecznie Minionki pokonały Scarlett, po czym pobiegły za nowym panem (złodziejem). A więc mniejsze zło pokonało to większe.

minionki i skarlet

NAJLEPSZA SCENA

Sylwia: Najlepsze sceny to na pewno sam wstęp bajki, kiedy poznajemy początki Minionków. To, jak najpierw służyły swojemu panu jeszcze w epoce dinozaurów i to, jak później próbowały pomóc jaskiniowcom. Cała pierwsza część filmu – czyli ta, w której jeszcze nie pojawiają się ludzie, nie licząc wspomnianego wyżej jaskiniowca – jest naprawdę bardzo dobra: i zabawna, i ciekawa, i przyjemnie się na nią patrzyło, próbując rozszyfrować dialogi Minionków. Do tego dorzuciłabym jeszcze scenę (już z ludźmi), która ma miejsce na sali tortur. Po premierze Minionków dużo słyszało się głosów wręcz oburzonych ilością przemocy w bajce dla dzieci. I założę się, że w dużej mierze głosom tym (do kogokolwiek by tam nie należały) chodziło właśnie o tę scenę. Wybieram ją jednak jako jedną z lepszych, bo po pierwsze “odprzeraża” ona (tak jak można odczłowieczyć czy odznaczyć) średniowieczne narzędzia tortur, sprawiając, że można je w jakiś dziwny sposób oswoić i śmiać się z nich, zamiast się bać; po drugie natomiast – odpowiadając poniekąd na zarzuty matek i ojców – umówmy się: większość filmów animowanych, które powstają ostatnimi czasy, dla dzieci się zwyczajnie nie nadaje i widać to zarówno po zwiastunach, jak i, w przypadku bajek będących kontynuacjami, po poprzednich częściach. I ludzie doskonale zdają sobie z tego sprawę. Mało tego – oni oczekują, że w animacji takiej znajdą niewybredne żarty i odniesienia do popkultury, których kilkulatek przecież nie zrozumie. Za dowód niech posłużą statystyki sal kinowych – Na seansie W głowie się nie mieści , na którym byłam, była tylko jedna rodzina z dziećmi poniżej 16 lat; na Minionkach jedno dziecko poniżej tego wieku.

Złośliwy Minionek: BANANA!!!!

Patryk: Zgadzam się – najlepsza część filmu to ta, kiedy widzimy genezę Minionków, gdy przez wieki służyły różnym demonicznym postaciom. Szkoda tylko, że skróconą wersję tego ich “etapu kariery” można zobaczyć w jednym ze zwiastunów. Ja, szczerze mówiąc, liczyłem na więcej takich scen.

Skoro już wywołałaś scenę z salą tortur i towarzyszącą filmowi awanturę o zbytnią agresję, również się wypowiem. Po pierwsze, dziwią mnie rodzice, którzy idąc na trzecią część filmu z Minionkami, nie biorą pod uwagę tego, że już wcześniej zachowywały się one “niegrzecznie” i “niekulturalnie”. Po drugie, ta scena udowadnia sekret Minionków – są one praktycznie niezniszczalne i, jak może zauważyliście, nieśmiertelne. Przez ileś tam milionów lat obserwujemy te same potworki ;).

Mateusz: Dla mnie najlepszymi scenami były z pewnością – podobnie jak u Sylwii i Patryka – perypetie Minionków do chwili, w której postanowiły opuścić swą jaskinię w poszukiwaniu lepszego dla nich jutra. Później niestety film miewał już tylko momenty, bo – jak to często bywa – wszystko zepsuli ludzie.

Sylwia: Jesteśmy więc niesamowicie zgodni. Gdyby film pokazywał same Minionki, byłby to hit, natomiast ludzie…no cóż… sami wiemy, jak to z nimi jest.

NAJGORSZA SCENA

Sylwia: W tej kategorii stanowczo wygrywają dla mnie wszystkie sceny z głównym czarnym charakterem tej części, Scarlett Oharacz. Postać ta była jak dla mnie skonstruowana po prostu beznadziejnie; była z jednej strony nijaka, a z drugiej wulgarna, dziwaczna i okropnie się na nią patrzyło. A już scena finałowej walki między nią a małymi żółtkami była apogeum tego wszystkiego, co w tej bajce najgorsze i najbardziej sknocone. Wszystkie te wybuchy i wzloty. I upadki. I znowu wzloty…

Patryk: Mnie przez chwilę przestraszyła scena, gdy jeden z Minionków musiał ugasić swych przyjaciół i tak się ustawił względem fontanny, że przez chwilę wyglądało to, jakby… ekhem… chciał zapobiec poparzeniom meduzy, jeśli wiecie o czym mówię. Pomimo że okazało się to być tylko żartem twórców, było to jednak niesmaczne.

Sylwia: A ja w ogóle tak tego nie odebrałam. Gdyby Minionek sikał naprawdę – pewnie by tak było. Ale tak? Nie widziałam w tym nic niesmacznego, w przeciwieństwie do sceny, kiedy Minionki po raz pierwszy wchodzą do apartamentu Scarlett. Podczas gdy one stoją z boku, ich nowa Pani mizia się ze swoim mężem – to było bardzo niesmaczne.

minionki oharacz z mężem

Mateusz: Mnie tam udawane sikanie w bajkach nie przeszkadza, tym bardziej, że Shrek, który jest również uznany za film bez ograniczeń wiekowych tego typu niesmaczności ma znacznie więcej. Jednak wracając do najgorszej sceny – podobnie jak Sylwię, mnie kompletnie nie przekonuje to bezsensowne efekciarstwo i eskalowanie przemocy. W związku z tym – całe te “Targi Zła i Złoczyńców” oraz późniejsze działania wielkiej Scarlett Oharacz były dla mnie męczące i w niektórych momentach doprawdy irytujące. Jeśli jednak mam wybrać jedną najgorszą scenę w Minionkach, będzie to finałowa walka Kevina i jego pobratymców z matką chrzestną przestępców.

EWENTUALNE DZIURY FABULARNE

Sylwia: Spójrzmy prawdzie w oczy – idąc do kina na bajkę, czy oglądając ją w domowym zaciszu, nie liczymy na większe pokłady logiki, bo i wcale ich nie potrzebujemy. Oglądamy takie filmy po to, żeby się pośmiać, wyluzować i dać odpocząć umysłowi. Może nawet były w Minionkach jakieś przyprawiające o ból głowy dziury fabularne. Jak chociażby to, że legendarny miecz coś za szybko puścił… Ale kto by się tym przejmował? Tak samo jak nie przejmujemy się tym, że tak naprawdę stworzenia takie jak Minionki… po prostu nie istnieją. Wybaczcie ten życiowy spoiler.

Patryk: Pominięto fazę ewolucji u Minionków z rybiej na gadzią. Królowa Anglii jest za chuda. Nie wyjaśniono, w jaki sposób Minionki zmieniły prymitywne gogle na profesjonalny sprzęt. Tyle błędów, jak można wypuścić taki film?! Papagena?!

Sylwia: A tam za chuda! Miała mnóstwo problemów przez Minionki, a wcześniej zapewne panią Oharacz więc pewnie i apetyt jej nie służył. Lakukaracza?

minionki w wodze

SPRAWY TECHNICZNE

Sylwia: Minionki są zrobione od strony technicznej poprawnie. Twórcy musieli dorzucić trochę wybuchów, żeby pokazać zakres swoich możliwości, w pewnym momencie akcja gna do przodu, muzyka jest przyjemna i współgrająca z lekką, przygodową fabułą. Tym, co chyba najbardziej odpowiada przedziałowi wiekowemu, do którego miała być, a nie jest, kierowana bajka, są kolory. Minionki są wręcz przepełnione żywymi barwami, które aż się proszą o dotykanie, macanie, zapamiętanie, a w końcu spotykanie ich na każdym kroku w postaci zabawek, książeczek, zeszytów, piórników i innych przedmiotów nieożywionych, na których można umieścić wizerunek Minionków.

Patryk: Ja napomknę tylko o tym, że autorzy filmu przemycili do ścieżki dźwiękowej parę kawałków rockowej klasyki, jak np. The Doors czy Queen.

Mateusz: Animacja dopracowana jest w każdym stopniu, jest miła dla oczu, sekwencje walk, mimo iż mogą niektórych męczyć, również wyglądają dobrze i pokazują udolność jej twórców pod tym względem. Scenariusz niestety rozczarowuje, ale wydaje mi się, że takimi prawami rządzi się większość filmów, które są typowymi “skokami na kasę”. Dodam również, że Minionki można obejrzeć w wersji 2D oraz 3D.

Sylwia: A ja dodam sobie jeszcze, że zamykająca (najprawdopodobniej) serię o Minionkach część w końcu zamknęła usta, pióra czy też głowy pełne przedziwnych pomysłów polskim tłumaczom, zmuszając do – zazwyczaj słusznego – pozostania przy oryginalnym tytule. Pierwszą bowiem część postanowili z Despicable me zmienić na Jak ukraść księżyc; drugą część nazwaną przez twórców zwyczajnie Despicable me 2 (czasami najprostsze rozwiązania są najlepsze) przemianowali na Minionki rozrabiają. Cóż im jednak pozostało przy oszczędnym oryginalnym tytule trzeciej części? Ano nic – i bardzo dobrze. W ten sposób z Minions otrzymali polscy widzowie Minionki. W końcu jakaś słuszna decyzja.

minionki w samochodzie z ludźmi

DUBBING

Sylwia: Co do samych Minionków (pod które głos podkładała w oryginalnej wersji jedna osoba, Pierre Coffin; natomiast w polskiej wersji Kevinowi głosu użyczył Paweł Ciołkosz, Stuartowi – Przemysław Stippa, a Bobowi – Grzegorz Kwiecień) – ich głosy i to, jak nimi operują, powstały bezbłędnie. Są zabawne, urocze i przede wszystkim świeże. Udowadniają dodatkowo, że nie trzeba się wcale silić na inteligentne, śmieszne (choć niezrozumiałe przez wszystkich) powiedzonka i dialogi, by wywołać pozytywne poruszenie na sali kinowej. Co do reszty – Katarzyna Kwiatkowska jako Królowa Elżbieta spisała się całkiem nieźle, a jej głos świetnie współgrał z uzębieniem Królowej. Nie podobał mi się natomiast głos Scarlett Oharacz, czyli w polskiej wersji Anny Gajewskiej. Był nijaki, bezosobowy i niezapamiętywalny, co przy czarnym charakterze nie powinno się chyba zdarzyć.

Patryk: Faktycznie, jak teraz o tym myślę, to Elżbieta II miała bardzo korzystny dubbing. Nie wiedziałem za to, że główne trio Minionków miało oddzielne głosy! Nie da się ukryć, że idealne udźwiękowienie Boba, Kevina i Stuarta było priorytetowe – gdyby to zawalono, cały film byłby klapą.

Mateusz: Polski dubbing to od lat jedno z naszych najlepszych osiągnięć w kwestii kinematografii. Osoby odpowiedzialne za dobór głosów pod poszczególne postaci w 90% trafiają w sedno, w efekcie czego praktycznie z każdą kolejną animacją otrzymujemy rewelacyjne kreacje aktorskie. Moim zdaniem Anna Gajewska w roli demonicznej matki chrzestnej złoczyńców sprawdziła się przyzwoicie. Jasne, nie jest to poziom wybitnej Ewy Kolasińskiej i jej Yzmy z Nowych szat króla, ale nie powiedziałbym, że głos Scarlett Oharacz był niezapamiętywalny. Wielkie brawa natomiast dla aktorów podkładających głos pod Minionki. Ja byłem święcie przekonany, że to przykład jednej z niewielu sytuacji, w których zachowano brzmienie oryginału, a tu proszę – miłe zaskoczenie :).

Sylwia: Z panią Ewą Kolasińską i jej wersją Yzmy masz świętą rację. Nic jednak nie poradzę na to, że postawiwszy poprzeczkę tak wysoko, na zawsze chyba skazała mnie na narzekanie względem dubbingu w bajkach – przynajmniej w odniesieniu do czarnych charakterów. Kto widział Nowe szaty króla ten wie, o czym mowa. Ten wie także, że i z “tego złego” można zrobić w bajce istną perełkę. Fioletową perełkę.

yzma 2

PODSUMOWANIE

Sylwia: Minionki na pewno świetnie sprawdzają się jako bajka, która uzupełnia historię i odpowiada na pytanie, które często zadawaliśmy sobie podczas dwóch poprzednich części – Jak Gru poznał Minionki albo: Jak Minionki poznały Gru? Bajka ma słabsze i mocniejsze momenty, w ogólnym rozrachunku nie wypada jednak źle. Kilka scen można by wyciąć, ale same Minionki w swoich ogrodniczkach (już wiemy, skąd je mają!) są przezabawne i uważam, z ręka na sercu, że powinny istnieć naprawdę. Ależ by nam wszystkim było wesoło. A jeszcze jakby zasiadły w rządzie…

Patryk: Oj, ja akurat nie byłbym tego taki pewien, czy istnienie Minionków wyszłoby nam na dobre. W końcu pamiętaj, Sylwio, że ich nadrzędnym celem było przede wszystkim czynienie zła u boku tych najgorszych ;). Więc raczej byśmy się nie pośmiali.

Sylwia: Tak, ale w końcu pamiętaj, Patryku, że Minionki w efekcie zamiast pomagać, zazwyczaj niweczyły plany swoich panów – czasami przez przypadek czyniąc nieplanowane dobro, gdyby więc służyć miały takiemu Hitlerowi… może to on zginąłby w komorze w wyniku działań żółtych stworków, a nie niewyobrażalna liczba istnień ludzkich.

minionki król

Patryk: Film faktycznie zaspokaja ciekawość widzów zastanawiających się, jak doszło do spotkania Gru i Minionków. Znamy też genezę tych urwisów, więc wszystko zostało już powiedziane. Obawiam się za to – i nie wiem, czy moi współrozmówcy się ze mną zgodzą – że ewentualne kolejne części będą coraz gorsze, aż w końcu zechcemy o Minionkach zapomnieć. Bo koniec końców, ich rola polegała na wygłupianiu się, sprawianiu sobie nawzajem psikusów. Kolejne takie filmy mogłyby się już niestety przejeść.

Mateusz: Moim zdaniem kolejnej części już nie będzie, bo i co jeszcze można opowiedzieć w tej historii? Ewentualnie – jeśli twórcy poczują, że ich żółte stworki nadal mogą przynieść im zielone papierki – powstanie film, opowiadający o młodości Gru i jego drodze do stania się jednym z największych złoczyńców. Pokusiłbym się również o stwierdzenie, że Minionki były w pewien sposób wzorowane na postaci Mefistofelesa z Fausta J.W.Goethego i na pamiętnym cytacie “Jam jest tej siły cząstką drobną, co zawsze złego chce i zawsze sprawia dobro”. Bo może i Minionki od zarania dziejów były powodowane tym, aby służyć tym najbardziej złym, ale jak pokazują dwie pierwsze części, w ostatecznym rozrachunku zawsze sprawiały coś dobrego, dlatego skłaniam się ku zdaniu Sylwii. Wracając jednak do podsumowania ostatniej (jak dotąd) części, będącej jednocześnie prequelem całej historii – wypada ona z pewnością słabiej niż Jak ukraść księżyc oraz Minionki rozrabiają. Za bardzo brakowało mi Gru oraz jego trzech uroczych córek. Główny “zły” w Minionkach jest niestety źle skonstruowany oraz do granic możliwości przerysowany, a w historii opowiadającej o życiu żółtej gromady przed “erą Gru” niewykorzystano potencjału, natomiast same najlepsze momenty zostały pokazane zbyt skrótowo. Ze swojej strony dodam na koniec, że jeśli ktoś waha się, czy wybrać się na Minionki do kina, czy poczekać na promocyjne wydanie DVD – zdecydowanie polecam to drugie. Okazuje się, że nie jest to bajka, którą po prostu trzeba obejrzeć. Mimo wszystko nadal lubię te krzykliwe i niezdarne żółte tic-taki.

Złośliwy Minionek: BANANA!!!! BANANA!!!!

minionki banany

Ocena Sylwii: 6/10
Ocena Patryka: 6/10
Ocena Mateusza: 6/10

Fot.: Universal Pictures; wyjątek – zdjęcie nr 8.: Disney Enterprises Inc.(Nowe Szaty Króla)

Write a Review

Opublikowane przez

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *