Wielogłosem o…: „Ślepnąc od świateł”

Po całkowicie odmiennych opiniach dotyczących powieści Jakuba Żulczyka Radio Armageddon, o której najpierw Patryk wypowiadał się w superlatywach, by następnie Mateusz – zapoznawszy się z treścią w formie audiobooka – nie pozostawił na niej suchej nitki, przychodzi czas na konfrontację dwóch spojrzeń, tym razem damskiego i męskiego, na Ślepnąc od świateł. Zarówno Patryk (który zdążył zachłysnąć się – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – prozą Żulczyka), jak i Sylwia (dla której była to pierwsza lektura tego autora) skorzystali z propozycji Audioteki i wkroczyli w brudny, znarkotyzowany i zdegenerowany świat Warszawy właśnie za pomocą audiobooka, czytanego przez świetnego w swej roli Krzysztofa Skoniecznego. Ich wrażenia okazały się uzależnione od innej powieści autora i choć doceniają kunszt i warsztat Żulczyka, to nie ukrywają, że w pewnym momencie przesyt zła, głupoty i beznadziei zaczął ich przytłaczać. Poniżej znajdziecie ich rozmowę o książce – zapraszamy do lektury wielogłosu.

WRAŻENIA OGÓLNE

Sylwia Sekret: I już na starcie pojawia się problem, bo nieco inne wrażenia miałam tuż po przesłuchaniu Ślepnąc od świateł, która to lektura była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Jakuba Żulczyka, a inne, kiedy po niedługim czasie od skończenia lektury, wzięłam się za Radio Armageddon, którego niestety nie zdołałam ukończyć. Być może nie powinno się oceniać książki przez pryzmat innej tego samego autora, ale zdarzają się takie przypadki, że nie da się inaczej. Zresztą – to jest po prostu silniejsze ode mnie i gdybym próbowała tę powieść oceniać w oderwaniu od tej namiastki Radia Armageddon, jaką udało mi się przesłuchać, oszukiwałabym samą siebie. Ślepnąc od świateł nie jest złą powieścią i miała naprawdę spore zadatki na bycie rewelacyjną. W pewnym momencie jednak Jakub Żulczyk przesadził z ilością goryczy, degrengolady, degeneracji, rozpusty, rozpasania, kompletnego dna, beznadziei i wszystkiego, co złe. Idealnym soundtrackiem do tej książki byłby utwór Republiki Synonimy, gdyby jeszcze dorzucić do niej ciut narkotyków i ogólnie złej kondycji całego świata.

Patryk Wolski: Trudno jest mi przejść obok prozy Jakuba Żulczyka obojętnie. Zauroczyłem się w jego bezkompromisowym stylu już od pierwszych stron świetnego Radia Armageddon i chociaż środowisko, które opisuje w swoich powieściach nie do końca odpowiada mojemu gustowi, jest coś przyciągającego uwagę w jego książkach. Spodziewałem się więc, że w Ślepnąc od świateł zostanę zalany podobnymi nieczystościami – i tak rzeczywiście się stało, ponieważ ta powieść to jedno wielkie studium degeneracji wyższych klas społecznych Warszawy, gdzie wszystko jest brudne i zdeprawowane, nie ma tam miejsca na piękno. Tylko że wpadłem w pułapkę własnych fascynacji – w pewnym momencie przejadłem się wyciąganiem życiowego syfu.

ZALETY I WADY  POWIEŚCI

Patryk: Tym razem pozostawiamy już zbuntowanych nastolatków w spokoju, a trafiają nam się grube i nadziane ryby ze stolicy – diler Jacek widzi setki ludzi, którzy napawają go obrzydzeniem wobec całego świata, a związani są ze światem show biznesu oraz nie całkiem legalnych działalności. Można powiedzieć, że lwia część akcji to tylko pretekst do tego, aby narrator wypluwał z siebie jad na spaczone społeczeństwo, którym potrafi już tylko gardzić. Nie ma bezinteresownej pomocy bliźniemu, idealna miłość nie istnieje, wszystko robi się dla kasy, szczęście i nasza wyjątkowość jest tylko złudzeniem.

Sylwia: Akcja Ślepnąc od świateł jest przede wszystkim wartka i gibka. Nawet kiedy z pozoru nic się nie dzieje, Żulczyk wciąga nas w wyuzdany i znarkotyzowany świat otumanionej bylejakością, łatwych pieniędzy i brudnych interesów Warszawy, który – choć czasami jest nam z tego powodu wstyd – wciąga nas w jakiś nieprzyzwoity sposób. Jesteśmy ciekawi tego świata, zwłaszcza że widzimy go przez pryzmat głównego bohatera, który wydaje się być idealnym narratorem – suchym, zdystansowanym, pozbawionym wszelkich emocji, wyzutym z wszelkich uczuć, niemal robotem. Zatem opisuje czytelnikowi to, co widzi i nic ponadto. Nie upiększa, nie dodaje do tego żadnych uniesień czy wzruszeń. Jeśli już, to jedynie cielesne, żeby zacytować znakomitego polskiego poetę:

Z uniesień pozostało mi uniesienie brwi, ze wzruszeń – wzruszenie ramion.

Ten sposób relacjonowania nam tego, co dzieje się w mafijno-celebryckim światku Warszawy, wydaje się idealny, bo nie narzuca interpretacji, pozwala na własną analizę i wysuwanie spostrzeżeń, na ustosunkowanie się do opisywanej rzeczywistości. Choć oczywiście Jackowi, głównemu bohaterowi, zdarzają się chwile zadumy i są to naprawdę bardzo dobre fragmenty książki. Żulczyk ma bardzo ciekawy styl, operuje wieloma środkami stylistycznymi, tylko na pozór mało wyjątkowymi, które ostatecznie uderzają w nas swoją trafnością i świetnym doborem słów i ich zlepieniem w zdanie. To właśnie z jednej z takich chwil zadumy pochodzi zresztą tytuł książki, kiedy Jacek opisuje zbiorowisko ludzi omotanych, oślepionych i przekonanych o własnej wyjątkowości i wielkości, gdy tymczasem jest zupełnie inaczej.

Patryk: Zgadzam się, refleksje Jacka i jego bezpretensjonalna narracja to bardzo mocny punkt Ślepnąc od świateł. Gdyby ponury głos głównego bohatera nie dawał o sobie tak często znać, ta powieść byłaby znacznie krótsza – owszem, od czasu do czasu wątek główny powieści rusza naprzód, ale mija sporo czasu, zanim się porządnie wyklaruje i wiadomo już, że to właśnie o to chodzi. Ma to oczywiście swoje plusy i minusy, o których za chwilę, tylko chyba Sylwia ma jeszcze coś do dodania, jeśli chodzi o pozytywne wrażenia…

Sylwia: A pewnie, że mam! Osobiście podobało mi się także wprowadzenie do powieści postaci celebryty, stałego klienta naszego dilera, który od stóp do głów wzorowany jest na Kubie Wojewódzkim, choć oczywiście autor zmienia dziennikarzowi imię i nazwisko – i nic dziwnego. Zresztą, cała sytuacja opisana w Ślepnąc od świateł związana z tym mężczyzną i tragedią, jaką spowodował na kartach powieści, niepokojąco przypomina autentyczną sprawę, która wydarzyła się już po pierwszym wydaniu książki. Ale… nie roztrząsajmy tego.

Jeśli zaś chodzi o minusy, to głównym moim zarzutem w stronę pisarstwa Żulczyka będzie przesada i przeholowanie. Lubimy czytać o moralnym upadku naszego świata, lubimy słuchać opinii o tym, jak to ludzie są zniszczeni etycznie, jak mało mają światu do zaoferowania, jak to wszędzie roi się od narkomanów, dilerów, mafiozów, celebrytów, których sensem życia jest ćpanie i dupczenie, ale ma to jakiś sens i odpowiedni wydźwięk tylko wtedy, kiedy będzie można to skonfrontować z czymkolwiek normalnym i dobrym. Natomiast u Żulczyka nie ma nic takiego. Wszystko jest paskudne, lepkie, podejrzane, brudne, naćpane, zachlane, zdegenerowane, nastawione na zysk, a raczej na otumanienie. Nie ma nic innego, nie ma światełka. Czytając tę powieść, czytelnik ślepnie od mroku. A raczej od szarości, bo to kolor, który najbliżej określa beznadzieję i bylejakość, wyzucie z wszelkich… w zasadzie ze wszystkiego. W samym Ślepnąc od świateł na początku nie stanowiło to wielkiej wady, a nawet miało jakiś urok, choć oczywiście zdarzało się, że męczyło i zwyczajnie stawało się mało naturalne. Było jednak w jakiś sposób uzasadnione, bo działo się w świecie znudzonych celebrytów, drobnych cwaniaczków, gangsterów, narkotyków i wielkich pieniędzy. Natomiast, kiedy później słuchałam Radia Armageddon, okazało się, że Jakub Żulczyk tego samego schematu użył w świecie nastolatków i okazało się, że tam również wszystko jest złe, paskudne, obrzydliwe, niemoralne, ludzie to bezmózgie stworzenia bez żadnej wartości, a cały świat powinien spłonąć, pochłaniając ostatnią ludzką jednostkę. I, co tu dużo mówić, nieco inaczej spojrzałam także na Ślepnąc od świateł.

Patryk: No i tu dochodzimy do punktu, który możemy nazwać impasem. Po lekturze Radia Armageddon, gdy trochę wody w polskich rzekach upłynęło, stęskniłem się za prozą Żulczyka, więc pierwsze godziny Ślepnąc od świateł były prawdziwie dziecięcą radością, gdy znowu zanurzyłem się w stylistycznych perełkach autora. Morda mi się cieszyła wraz z każdym niebanalnym, czasami chamskim komentarzem Jacka, ale… W pewnym momencie było już tego za dużo. Za dużo wylewania tych samych emocji. Wtedy zacząłem się czuć niezręcznie, jak w towarzystwie osoby, która wiecznie na wszystko narzeka tylko po to, żeby narzekać. Tym bardziej, że odnosiłem wrażenie déjà vu, bowiem słyszałem to już przy okazji lektury Radia Armageddon, gdzie wszystko (i wszyscy) nie warte jest funta wyliniałych kłaków.

A sama akcja, niestety, trochę mnie zawiodła. I znowu odzywa się impas, kiedy to owszem, narracja i ciągłe wtręty narratora jeszcze się podobają (ale do czasu), a samej historii tak naprawdę było dla mnie niewiele. Bardzo długo zastanawiałem się, o co w ogóle chodzi w tej powieści, do czego Jakub Żulczyk zmierza. A chodzi o to, że Jacek wplątał się w sieć powiązań, która w pewnym momencie pękła z hukiem, nie pozwalając mu już swobodnie oddychać i mieć kontrolę nad swoim życiem – jego desperacka próba odzyskania panowania w końcu nabiera tempa w ostatniej części książki; muszę dodać, że był to idealny moment na przełamanie narracyjnego słowotoku, który w pewnym momencie zaczął mnie do Ślepnąc od świateł zniechęcać. Gdy coś się zaczęło dziać, gdy do akcji wkroczyła postać Dara, ponownie wciągnąłem się w audiobook.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Sylwia: Tych postaci u Żulczyka za wiele nie ma, bo wszystkie stanowią niewielkie cząsteczki odbijające się niekiedy od naszego bohatera. Nie ma co ukrywać, że to on pod każdym względem stanowi centralny punkt tej powieści, niesie ją, tworzy i snuje. Jacek jest postacią mimo wszystko zapadającą w pamięć, bo nieczęsto – nawet na kartach książki – poznajemy osobę tak mocno wyzutą ze wszelkich uczuć i emocji. W zasadzie przez większość powieści byłam pewna, że w końcu stanie się coś, co wstrząśnie Jackiem, co poruszy nim, obudzi go, otrzeźwi niczym kubeł zimnej wody, niczym słoik z wodą po kiszonych ogórkach pitą na ciężkim kacu. Jednak im bliżej końca, tym wydawało się bardziej oczywiste, że nie nastąpi nic takiego. Jacek przypomina robota, który widzi, rejestruje, notuje w głowie, ale do tych myśli nie są przypięte niemal żadne emocje. Najsmutniejsze w Jacku jest jednak to – i ostatecznie stanowi to również o jego ludzkim rysie – że wytykając palcem ludzkie przywary, z pogardą patrząc na Warszawę i jej zaślepionych mieszkańców, obnażając ich głupotę, bylejakość i miałkość, wydaje się nie zdawać sobie sprawy z tego, że sam również jest przedstawicielem tej szarej masy. Nie różni się niczym od ludzi, którymi sam pogardza. Czyni to z niego zarówno hipokrytę, jak i godną pożałowania jednostkę, ale finalnie również człowieka. Tylko i aż człowieka.

Godną wspomnienia jest również postać Paziny, która – jeżeli mielibyśmy się już doszukiwać na siłę – byłaby chyba jedynym światełkiem, jedynym powiewem świeżości, jaką dla tej powieści jest normalność. Zakładam jednak, że skoro ja wypowiedziałam się o Jacku, Ty weźmiesz na tapet Pazinę?

Patryk: Szczerze mówiąc – niechętnie. Dla mnie przez praktycznie całą książkę nikt prócz Jacka właściwie nie istniał w Ślepnąc od świateł. Na tyle zaangażowałem się w samą postać naszego zrzędliwego dilera, że postacie w stylu Paziny, Stryja czy jak-jej-tam-było-byłej-Jacka były dla mnie tylko kolejnym manekinem, którego narrator może w swoim stylu nam przedstawić i iść dalej. Jeśli mam wspomnieć o jakiejś postaci, to będzie to Daro, który wprowadził jeszcze więcej mroku i niepewności do powieści, i autentycznie chciałem wiedzieć, co to za jegomość. Fascynująca, porąbana wręcz postać, po której nie można się było spodziewać absolutnie niczego.

Sylwia: Mnie z kolei postać Dara irytowała do granic możliwości, ale zakładam, że taka chyba miała być jego rola.

STYL, JĘZYK

Sylwia: Tutaj nie ma co ukrywać, że Jakub Żulczyk ma bardzo dobry warsztat i samym stylem potrafi przyciągnąć uwagę czytelnika i skupić ją na opowiadanej przez siebie historii. Zakładam zresztą, że gdyby nie wciągający styl, możliwe, że zupełnie ominęłabym Ślepnąc od świateł. Jego szorstki styl, w którym jednak skrywa się jakaś poetyckość, hipnotyzuje, ale co więcej, czytelnik bardzo szybko wpada w ten marszowy rytm, w tę niemal dziennikarską opowieść snutą przez Jacka. Przyzwyczajeni do tej marszruty, do tego bitu, który nagrywa Żulczyk jako podkład swojej historii, wpadamy w opowieść, w ten trans, i gdyby nie pewne uchybienia fabularne, naprawdę niełatwo byłoby się od niej oderwać. Bardzo ciekawe są również niektóre spostrzeżenia, całe zdania będące najczęściej refleksjami Jacka na temat ludzkości – często wychodziły z tego naprawdę fajne cytaty, warte odnotowania. Styl Ślepnąc od świateł jest niczym jego bohater – szorstki, zdystansowany i bez emocji, a jednak widać w nim jakieś zaangażowanie, jakąś głęboko skrywaną wrażliwość, choć to akurat kłóci się z Jackiem. Na pewno jednak sposób napisania tej powieści jest jedną z większych jej zalet.

Patryk: Można śmiało powiedzieć, że powieści Jakuba Żulczyka powinno się czytać dla samego stylu. Ile byśmy nie narzekali na męczącą generalizację beznadziejności, wciąż czyta (i słucha) się jego słowa wyśmienicie. Nie ukrywam, że był to najważniejszy powód, dla którego tak bardzo pragnąłem przeczytać Ślepnąc od świateł. Sylwia właściwie wymieniła wszystkie zalety prozy Żulczyka, ja dodam więc tylko, że dawno nie poczułem takiej różnicy w jakości literackiego pióra, porównując Radio Armageddon czy omawianą tu powieść do innych książek, które zdarzyło mi się ostatnio czytać. Rzadko się zdarza, żeby w przypływie nowości coś nagle stało się dla mnie aż tak bardzo wyraziste.

INTERPRETACJA AUDIOBOOKA

Sylwia: Przyznam, że na początku, może przez pierwszą godzinę, przeszkadzał mi nieco sposób, w jaki Krzysztof Skonieczny czytał tę powieść. Przede wszystkim irytował mnie ten z jednej strony sztywny sposób wyrzucania z siebie zdań niczym z karabinu, niemal bez żadnej interpretacji, bez nacisku na jakiekolwiek słowa, bez akcentu na cokolwiek, z drugiej strony Skonieczny wydawał się czytać tę historię wręcz… opryskliwie, jakby robił to od niechcenia, a wręcz, jakby go to drażniło, jakby nie chciał tego robić. Dopiero po jakimś czasie, kiedy zorientowałam się, z jaką historią i jakim przedstawionym w niej nastawieniem do świata, a także z jakim bohaterem (i narratorem) mam do czynienia, zrozumiałam, że lektor został dobrany wyśmienicie. Nie umiem powiedzieć oczywiście, na ile sprawdził się tu genialny dobór lektora, a na ile jest to praca (z pewnością ciężka) włożona przez Krzysztofa Skoniecznego w stworzenie tego audiobooka, ale wyszło naprawdę bardzo dobrze. Lektor świetnie wczuł się w postać głównego bohatera i zarazem narratora, który jest właśnie taki, jak ton i rys interpretacyjny Skoniecznego – dający do zrozumienia, że Jacek ma wszystko gdzieś, nic go nie obchodzi, a do kolejnych dni podchodzi właśnie tak, jakby relacjonował nic nie warte wydarzenie, do tego znudzony i obrażony na cały świat, że musi to robić.

Patryk: Będę bojkotował wszystkie audiobooki Jakuba Żulczyka, których nie będzie czytał Krzysztof Skonieczny. Nie będę miał litości – jego głos i interpretacja idealnie pasują do tego rodzaju prozy. Zakochałem się już po dziesięciu minutach słuchania – Sylwia pewnie miała problem, bo w odróżnieniu ode mnie nie wiedziała, czego się spodziewać – i byłem pod nieustannym wrażeniem zdolności lektora. Dla mnie to absolutne 11/10 w dowolnej skali, a głos Skoniecznego już zawsze będzie mi towarzyszył w lekturze kolejnych powieści Żulczyka. Jest surowy, cyniczny, wypluwający słowa z godną narratora pogardą i chwała mu za to – zrobił ze Ślepnąc od świateł takie cuda, że aż mam wrażenie, że czytając książkę w wersji papierowej lub w interpretacji innego lektora, mógłbym mieć słabsze odczucia końcowe. Powrócę jeszcze do postaci Dara, o której wspominałem wcześniej – jego dialogi czytane przez Krzysztofa Skoniecznego są GE-NIA-LNE. Dziękuję za uwagę.

Sylwia: Zwłaszcza to wypowiadane przez Dara z mrożącą krew w żyłach pobłażliwością i udawaną sympatią, przeciągnięte: Jaacuuuś… ;). Masz rację, przy tej postaci Skonieczny dał z siebie wszystko i wyszło naprawdę fantastycznie. Również nie wyobrażam sobie innego lektora dla tych brudnych i pełnych beznadziei powieści Żulczyka. Dla porównania zresztą – zaczęłam słuchać Radia Armageddon w wykonaniu Macieja Kowalika i choć jest to fantastyczny aktor i lektor, a jago ciepłego i pełnego sympatii głosu można by słuchać godzinami, kompletnie nie pasował mi do klimatu powieści. Jego głos był po prostu zbyt miły, zbyt ludzki i miękki do prozy autora Instytutu.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Sylwia: Ślepnąc od świateł na pewno spodoba się wszystkim tym, którzy w literaturze szukają gorzkich przemyśleń, narzekań na ogólną kondycję ludzkości i jej ciągłego obrażania. Jakub Żulczyk bardzo dobrze pisze i na pewno ma talent, jednak w jego powieści przytłoczył mnie przesyt beznadziei i negowania wszystkiego, co dobre i cokolwiek warte. Zabrakło jakiegoś kontrapunktu, drugiego brzegu, do którego mógłby przybić czytelnik, by chwilę odpocząć, z dystansem spojrzeć na miejsce, z którego przypłynął, i stwierdzić, że jest w nim sporo prawdy. To nie jest zła powieść i słuchało się jej zarówno dobrze, jak i szybko. Nie żałuję, że poświęciłam na nią czas, ale też wiem, że do niej nie wrócę.

Patryk: Co ja mogę powiedzieć: było fajnie, chociaż odczuwam lekkiego kaca po Ślepnąc od świateł. Zabolała mnie zbyt duża powtarzalność względem Radia Armageddon, gdzie chociaż środowisko było inne, wszystko wyglądało tak samo. Zaczyna mnie aż boleć, że Jakub Żulczyk tak fatalnie postrzega naszą rzeczywistość i korci mnie, aby zadać pytanie, czy on tak na serio? Czy naprawdę wszystko nadaje się na śmietnik, czy to tylko taka poza i przybrana maska krytyka życia. Tym bardziej dodać muszę, że jestem zaintrygowany następnymi poczynaniami pisarza, ponieważ na swoim Facebooku zapowiedział, że jego najnowsza powieść – Pan i władca północy – będzie czymś innym i od Ślepnąc od świateł, i od wszystkich poprzednich książek Jakuba Żulczyka.

audioteka claim PL reserved black

Fot.: Audioteka.pl

Write a Review

Opublikowane przez

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *