The OA

Wielogłosem o…: „The OA”

Co Netflix, to jednak Netflix! Amerykańska platforma dzięki odświeżaniu kultowych (Pełna chata) oraz tworzeniu zupełnie świeżych (niezręcznie wymieniać tytuły, żeby któregoś nie pominąć) seriali, w przeciągu kilkudziesięciu miesięcy zawojowała rynek produkcji małego ekranu, stając się jednym z jego gigantów. Czego nie dotkną, zamieniają w złoto. Obojętnie czy łączą siły z Marvelem, wypuszczają oryginalne perełki pokroju Stranger Things, czy, ot tak, praktycznie bez większej reklamy startują z serialem, o którym przed premierą niewiele wiadomo, a sam jego opis nie wyjaśnia w zasadzie nic. Właśnie tego typu produkcją jest The OA. Jak reklamuje Netflix swoje najnowsze dzieło? Proszę bardzo: Siedem lat po zniknięciu z domu młoda kobieta powraca. Ma teraz jednak tajemnicze zdolności i rekrutuje pięcioro nieznajomych do pewnej tajnej misji. Bez rozgłosu, bez pompowania balonika pojawia się więc to The OA i co? I staje się kolejnym hitem! Jak to się dzieje, że po raz kolejny stacja trafia w gusta widzów? Dlaczego dwoje naszych redaktorów kończy ten Wielogłos pochwałami, wyczekując kolejnego sezonu? A przede wszystkim: jak to jest urodzić się w innym stuleciu w mroźnej Rosji, oślepnąć, następnie podróżować między różnymi wymiarami, by w obecnych czasach odzyskać wzrok i nauczać obcych ludzi symbolicznych ruchów w celu odnalezienia zaginionych przyjaciół? O tym – i nie tylko – dowiecie się z poniższego tekstu, do lektury którego zapraszają Sylwia i Przemek.

WRAŻENIA OGÓLNE

Sylwia Sekret:  Decyzja o oglądaniu nowej produkcji Netflixa była bardzo spontaniczna i w zasadzie w ogóle nie wiedziałam, co będę oglądać. Ponieważ nie obchodzę świąt, podczs gdy niemal wszyscy szykowali się do Wigilii i kolejnych dni świąt, podczas gdy odpakowywali prezenty i wcinali świąteczne specjały, ja wraz z dwojgiem bliskich mi ludzi szukaliśmy czegoś, co będzie przerwą od rozmów i wszelkich gier planszowych. Padło na The OA, o czym zdecydowało w zasadzie to, że opis był tak tajemniczy i tak niewiele mówił o serialu, że zaintrygowało to nas. No i wsiąknęliśmy. Produkcja współtworzona przez odtwórzynię głównej roli okazała się  nie tylko oryginalna, ale w jakiś sposób magiczna. Nie dało się przestać tego oglądać.

Przemek Kowalski: W odróżnieniu od Sylwii w trakcie Świąt rozpakowywałem prezenty i obżerałem się pierogami, rybą po grecku i wszystkimi tymi pysznościami, dlatego też po sam serial sięgnąłem dopiero po Nowym Roku (inna sprawa, że obejrzałem całość w dwa dni). Co skłoniło mnie do sprawdzenia The OA? Między innymi to co przedmówczynię, czyli ciekawy, tajemniczy opis. Generalnie lubię obejrzeć dobry serial i interesuje się tematem, przeglądając w Internecie strony związane z produkcjami małego ekranu i to właśnie na nich tytuł The OA przewinął mi się parę razy. Na dobrą sprawę nie widziałem, czego się spodziewać, włączając pierwszy odcinek wiedziałem jedynie, że to produkcja Netflixa (co już samo w sobie dobrze wróżyło) no i … spodobał mi się plakat promujący ;). Tak to się zaczęło i jak wspomniałem – skończyło po dwóch dniach. Mam co prawda kilka zastrzeżeń, ale ogólnie przyznaję, że wciągnęło i rzeczywiście jest w The OA jakaś magia.

PLUSY I MINUSY SERIALU

Sylwia: Chyba największym plusem jest owa tajemniczość, o której wspomniałam na samym początku. Nie wiąże się ona jedynie z enigmatycznym opisem serialu, ale także z tym, że twórcy bardzo skąpo zdradzają informacje o tym, o o co w ogóle chodzi i co się dzieje wokół bohaterów. Oczywiście z czasem się to wyjaśnia, ale prawda jest taka, że pierwsze epizody wplątują widza w jeszcze większą konsternację, zaskoczenie i niewiedzę – zamiast wyjaśniać, gmatwają wszystko, co jednak skutkuje tym, że odpalamy odcinek po odcinku. Na wysokim poziomie stoi również aktorstwo, o którym opowiemy później, ale także ewidentnym – dla mnie – plusem serialu jest to, że choć główna bohaterka jest niezwykle oryginalna i w zasadzie to wokół niej wszystko się skupia, nie zapomniano również o pozostałych postaciach. Choć można było potraktować je po macoszemu i pewnie nikt nie miałby tego za złe ludziom, którzy odpowiadają za ten obraz, to jednak bardzo wyraźnie zostały one nakreślone i jest spora nadzieja, że w kolejnym sezonei ich problemy będą rozwijane, a my dowiemy się o nich więcej. Cała bowiem piątka skupiona wokół Prairie jest interesująca, ma swoje charaktery i problemy – nikt z nich nie jest nijaki, a nam chce się je poznawać dalej, mimo że sama główna postać serialu jest już wystarczająco intrygująca.

Nie sposób nie wspomnieć także o samym pomyśle, który może nie jest wybitnie oryginalny, ale jednak wybija się na tle wielu produkcji serialowych, którymi od lat jesteśmy zalewani.

Przemek: Największym plusem serialu jest tajemniczość. Oglądamy to The OA, oglądamy, ale w zasadzie nie wiadomo do końca, o co w tym wszystkim chodzi. Powiem więcej – UWAGA NA SPOILER – nie wiadomo tego nawet po ostatniej scenie ostatniego odcinka. Twórcy nie wystawiają przysłowiowej kawy na ławę, zamiast tego krok po kroczku prowadzą widza przez ten – co by nie mówić – pokręcony świat. Teorii na temat tego, czego właściwie byliśmy świadkami przez te 8 odcinków już teraz znajdziecie w sieci dziesiątki i właśnie dzięki takiemu prowadzeniu fabuły nie można się było od dzieła Netflixa oderwać.

Na plus z pewnością zaliczyć można jeszcze grę aktorską Brit Marling wcielającą się w Prairie Johnson lub jak kto woli – The OA. Ogólnie całkiem niezły casting ktoś przeprowadził, tak odnosząc się do całości obsady, jednak Marling zdecydowanie wybija się ponad pozostałych aktorów.

Co zapisałbym po stronie minusów? Pierwszą rzeczą jest zdecydowanie słabsza środkowa część serialu. Po wielkim „wow” na początku zaczyna się momentami robić nudnawo. Na szczęście finał sporo rekompensuje. Ponadto wydaje mi się, że mimo wszystko za dużo było tu symboliki. Oczywiście do czegoś wszystko to prowadziło jednak momentami odnosiłem wrażenie, że scenarzyści pisali niektóre sceny na zasadzie: „Aaa dowalmy jeszcze to, będzie dziwaczniej, to się wyróżnimy”. Były chwile kiedy The OA w mojej ocenie ocierało się o kicz. Fakt, że summa summarum oceniam serial na takie 7,5/10, czyli dość wysoko, nie zmienia to jednak faktu, że miewałem chwile zwątpienia.

Sylwia: Ja tam nie odczułam przesytu symboliki, co więcej, w ogóle nie uważam żeby było jej jakoś bardzo dużo – biorąc oczywiście pod uwagę, czym jest ten serial i jaką tematykę porusza. Po stronie minusów natomiast zapisałabym jedynie nieścisłości, które pojawiają się na przestrzeni bodaj całego sezonu i mam nadzieję, że w kolejnym twórcy unikną podobnych wpadek.

NAJLEPSZY ODCINEK/ SCENA

Sylwia: Jak zawsze pod koniec serialu nie jestem w stanie wyodrębnić poszczególnych odcinków i za każdym razem obiecuję sobie, że będę robić na ten temat notatki po każdym obejrzanym epizodzie, ale cóż – słomiany zapał. W każdym razie na pewno wyróżnię pierwsze dwa (a być moze nawet i trzy) odcinki, które były niezwykle oryginalne (pewnie jeszcze nie raz wymienię to słowo), spowodowały niezły zamęt w głowie i całe setki teorii, o co w ogóle może chodzić, kim jest Prairie i co jej się przytrafiło. Środek sezonu był niewielkim obniżeniem poziomu, natomiast ostatni odcinek również zasługuje moim zdaniem na wyróżnienie – wzbudził niesamowite emocje, z czym zresztą wiąże się najlepsza scena, o której powiem za chwilę. Tymczasem oddaję Ci głos, Przemku.

Przemek: Nie sposób nie zgodzić się z Sylwią, która wymieniła połowę odcinków pierwszego sezonu ;). Ma jednak rację, bo odcinki od 1 do 3, jak i ostatni epizod, ósmy, były najmocniejszymi w całym serialu. Na który postawiłbym z rewolwerem przystawionym do głowy? Myślę, że na pierwszy – Homecoming. U mnie to trochę tak jak z Westworld – kiedy włączałem serial nie wiedziałem czego się spodziewać i nagle BACH! Trafiło jak grom z jasnego nieba! To ile wątków przewinęło się przez Homecoming zasługuje na jakąś osobną nagrodę telewizyjną, a już motyw hmmmm, żeby za dużo nie spoilerować powiem tylko – motyw rosyjski, rozłożył mnie na łopatki!

Na pewno wypada pochwalić jeszcze ostatni epizod, w którym twórcy powiedzmy, że próbują nam coś wyjaśnić. Bardzo dobry odcinek, który fajnie zamknął sezon, jak i nadrobił nieco kilka poprzednich – niezbyt udanych.

Sylwia: A wracając do sceny. Może to będzie dla kogoś zbyt oczywiste, a może dla kogoś innego dziwne, ale dla mnie najlepszą sceną jest jedna z końcowych scen całego seoznu, pochodząca z ostatniego epizodu zatytułowanego Invisible Self. Tu oczywiście bez SPOILERÓW się nie obejdzie, więc OSTRZEGAMY. Jeśli oglądaliście, to wiecie już na pewno, którą scenę mam na myśli – oczywiście tę, w której uzbrojony osobnik wchodzi na ogromną stołówkę w szkole, a przyjaciele Prairie (myślę, że możemy tak ich nazwać), początkowo przerażeni i schowani pod ławkami, gdy napastnik jest już w środku, wstają i zaczynają wykonywać wspólnie ruchy, których nauczyła ich kobieta. Uznaję tę scenę za najlepszą przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że wzbudziła we mnie ogromne emocje i wcale nie będąc na siłę patetyczną, niesamowicie mnie wzruszyła, wręcz oczarowała i nie mogłam oderwwać oczu od Steve’a, Frencha, nauczycielki i reszty. Drugim powodem jest to, że o ile wcześniej, każdorazowo wykonywane ruchy budziły we mnie sprzeczne uczucia, momentami wydając się kiczowatymi, to dopiero tutaj przestały takie być – było w nich coś pięknego, pierwotnego, silnego. Tak, dla mnie to była najlepsza scena z całego serialu i cieszę się, że twórcy zostawili ją na sam koniec sezonu.

Przemek: No i tutaj niestety po raz pierwszy się nie zgadzamy ;). Sam motyw tańca, który podobno jest jakoś powiązany z buddyzmem (o czym dowiedziałem się po obejrzeniu wszystkich odcinków) był dla mnie właśnie jednym z tych elementów, które powodowały, że dla mnie The OA momentami ocierało się o kicz. Miało to (taniec) uzasadnienie i ok, ale jakoś śmiesznie to wyglądało. Przynajmniej ja tak to odbierałem. Oczywiście każdy może mieć swoje odczucia dlatego w żadnym wypadku nie neguję tego, że akurat jedna z ostatnich scen przypadła Ci, Sylwio, do gustu, mnie ona jednak niespecjalnie ruszyła.

A ta najlepsza moim zdaniem? Trudno wybrać. Na pewno emocjonująca była scena z przekazywaniem listu między Homerem a Prairie (jeśli się nie mylę w odcinku drugim). Podobały mi się również wszystkie MEGA SPOILER… w „zaświatach” (że tak to nazwę). Moment uwięzienia głównej bohaterki to także jedna z mocniejszych scen. Bardzo trudny wybór, chociaż gdy tak teraz piszę, to jakoś najbardziej w pamięci wyryła mi się chyba scena „podróży” do Rosji w odcinku pierwszym, ta pokazana z lotu ptaka. Może nie było w niej nic wielce porywającego, ale właśnie sceny takie jak ta dodawały serialowi wspomnianej przez nas wcześniej magii.

Sylwia: I ten motwy w Rosji z czołówką pod koniec epizodu – świetne :). Wracając jednak do tych ruchów. Tylko właśnie – moim zdaniem – sęk nie w tym, czy coś ładnie, czy kiczowato wygląda, ale w tym, o co w tym chodzi i po co się to robi. Moim zdaniem serial fajnie pokazuje, że coś, co jest mega ważne, ma wielką moc, wcale nie musi być piękne i wzbudzać podziw – może wyglądać dla niektórych śmiesznie czy karykaturalnie, ale przecież nie to się liczy, prawda? Trochę jak z seksem – pomijając wszystkie te wsytylizowane sceny erotyczne w filmach czy serialach, gdyby tak spojrzeć z boku na te dziwne ludzkie ruchy – wątpię żeby wyglądało to ładnie czy “smacznie” – a nie dość, że czemuś służy, to jeszcze sprawia frajdę ;). No właśnie, nie mówiąc już o tym, że owe tajemnicze ruchy symbolizować mają w jakiś sposób pierwotność, wiążą się z siłą, z walką o życie, przypominać mają – tak mi się wydaje – zarówno pierwsze, niekontrolowane ruchy człowieka, jak i te ostatnie, często będące konwulsyjnymi drgawkami, kiedy umysł nie panuje już nad ciałem – trudno żeby było to ładne.

Przemek: Ale przyznasz chyba, że gdy zaczęli “tańczyć” na początku, to lekko zaczęłaś kręcić głową bardziej z niedowierzania niż zachwytu? ;).

Sylwia: Oczywiście, że tak – dlatego nie omieszkałam wspomnieć o tym parę akapitów wyżej.

NAJGORSZY ODCINEK/ SCENA

Sylwia: Tak jak wspomniałam już wcześniej – nie wskażę tu konkretnego odcinka, ale podtrzymuję zdanie wcześniejsze – środek serialu był odrobinę gorszy, nieznacznie, ale jednak. Nie zmienia to jednak faktu, że całość robi bardzo pozytywne wrażenie, a emocje i odkrywanie tajemnic są mocno stopniowane, co wyszło tylko na plus serialowi.

Przemek: Po raz kolejny Sylwia ma rację. Nie da się ukryć, że środkowa część sezonu była momentami nudnawa i trochę się to wszystko dłużyło. Który odcinek był najsłabszy? Nie wiem, ale z pewnością któryś z tych 4-6.

Sylwia: Niestety w tym momencie nie przychodzi mi do głowy żadna scena, którą z czystym sumieniem mogłabym uznać za najgorszą. Na początku były nimi sceny, w których pojawiały się “ruchy”, ale po ostatniej scenie, w której się pojawiają, nie jestem pewna, czy podtrzymuję swoje zdanie w tej kwestii.

Przemek: I znowu zgoda. Z tą różnicą, że mnie sceny tańca irytowały do końca. Generalnie właśnie w środkowej fazie serialu można było niektóre sceny wyciąć lub skrócić.

EWENTUALNE DZIURY FABULARNE

Sylwia: Prawda jest taka, że w tym serialu, w którym mowa o życiu po życiu, przenikaniu się światów i wymiarów, niełatwo debatować o nieścisłościach logicznych z tym tematem związanych. Jednak za bardzo duży błąd, który spokojnie, myślę, że można uznać za dziurę fabularną, jest kolor oczu głównej bohaterki. Zarówno w retropsekcjach, kiedy widzimu Prairie jako małą dziewczynkę, jak i kiedy obserwujemy jej dorosłe, teraźniejsze życie, kolor jej oczu zmienia się kilka razy – raz jest niebieski, raz brązowy. Jest to nieścisłość i niekonsekwencja rażąca o tyle, że imię kobiety wzięło się właśnie od jej – rzekomo – niebieskich oczu! Jak można więc było pozwolić sobie na taki błąd? Bardzo, bardzo nieładnie… Jest jeszcze drobiazg związany z warkoczem Prairie – kiedy wraca z niedoszłego spotkania z ojcem jej warkocz podczas jazdy (metrem, pociągiem, autobusem? – nie pamiętam) znajduje się na innym ramieniu niż chwilę wcześniej, kiedy dziewczyna szła ulicą. I nie, nie jest to wkestia przerzucenia warkocza na drugą stronę, ponieważ nie jest on pleciony prosto, a właśnie na bok, co uniemożliwia jego przełożenie na drugą stronę.

Między innymi w tej scenie bardzo wyraźnie widać, że mała Prairie (nazwana tak, bo kolor jej oczu przypomina błękit nieba nad prerią) ma brązowe oczy.

Dziwią również dwie rzeczy związane z pobytem Prairie w jej więzieniu. Pierwszą z nich jest to, ze ona i inni porwani wyryli sobie na plecach coś, co miało ułatwić im wykonywanie tajemniczych ruchów. Ale jak byli w stanie wyryć sobie sami na plecach coś tak skomplikowanego, nie mając ani nikogo do pomocy, ani lustra? Kolejną rzeczą jest to, że w pewnym momencie długość włosów Prairie radykalnie się zmienia, co owszem, w normalnych warunkach można byłoby wytłumaczyć zwykłą wizytą u fryzjera, decyzją o zmianie wyglądu, ale gdy kobieta przebywa w zamknięciu, pilnowana przez naukowca porywacza, to czy tak radykalna zmiania nie powinna zostać wytłumaczona?

Pewnie w tcyh ostatnich przypadkach, to już jest zwykłe czepialstwo, ale wiedzcie, że wymienione przeze mnie nieścisłości w ogóle nie odebrały mi radości z oglądania serialu.

Przemek: The OA to kolejny po m.in. Mr Robot czy Westworld serial, w którym ze względu na jego specyfikę trudno doszukać się jakichś logicznych nieścisłości, choć i ja na dwie rzeczy zwróciłem uwagę. Pierwszą są wspomniane przez Sylwię wzory na plecach. Jak to zrobili? Czym? To rzeczywiście wpadka, i to z gatunku tych sporych, no chyba że twórcy zechcą nam to wyjaśnić w przyszłości, w co akurat wątpię. Druga sprawa również dotyczy więzienia, w którym przebywała Prairie, a mam na myśli odsłuch w poszczególnych „celach”. Sam już nie wiem, czy odsłuch ten był, czy nie ponieważ w dalszej części sezonu więźniowie już z niczym się nie kryli, ale przynajmniej z początku wyglądało to dziwnie: Wszystko urządzone wzorcowo (mówię o całym podziemiu i „celach”) jest podgląd, wszystko nagrywane… a nie ma audio? No i tu przy okazji nasunęła mi się inna kwestia związana z wyróżnioną przeze mnie wcześniej sceną z przekazywaniem listu. Wszystko było nagrywane więc jakoś brakuje logiki w tej całej konspiracji z podawaniem listu skoro na dobrą sprawę pan naukowiec mógł chyba cofnąć sobie zapis, żeby sprawdzić, co jego króliki doświadczalne robiły w ciągu dnia. Czyż nie?

Nie zwróciłem z kolei uwagi na warkocz oraz oczy, ale wierzę Ci, Sylwio, na słowo i trzeba przyznać, że to kolejna niemała wpadka, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że za produkcję odpowiedzialny był Netflix.

Sylwia: No właśnie już pal sześć z tym warkoczem, ale oczy? Oczy, od koloru którego – przypominam – wzięło się imię bohaterki? Mam nadzieję, ze drugi sezon uniknie tych wpadek. Co do tego listu i podglądu. Myślę, że mężczyzna nie miał potrzeby ich nagrywać, a przynajmniej do czasu, kiedy zaczęli wykonywać ruchy. Wcześniej, jak mniemam, mił tylko obraz na żywo, taki kontrolny, na wszeki wypadek. Ale może się mylę :). Podobnie z odsłuchem – nie był mu niezbędny, bo to, do czego byli mu potrzebni jego więźniowie, jego króliki doświadczalne, działo się na górze, a nie w tej „szklarni”. Dopiero przybycie Prairie, a zwłaszcza odzyskanie przez nią wzroku sprawiło, że więźniowie zaczęli coś wspólnie kombinować i dopiero wtedy Hap miał powód, by zacząć ich obserwować.

Przemek: Może i masz rację, jednak trochę dziwne, że tak to zmyślnie wszystko skonstruował i nie chciał podsłuchiwać czy nagrywać swoich królików doświadczalnych? Wiedzieć co między sobą mówią? No, ale dobra, jego sprawa.

SPRAWY TECHNICZNE

Przemek: W tej kwestii nie ma się raczej do czego przyczepić. Bądźmy też szczerzy – taki gigant jak Netflix nie wypuściłby wizualnego gniota. Co zasługuje na specjalne wyróżnienie? Według mnie kolorystyka scen, w których Prairie była w zaświatach. Naprawdę robiło wrażenie i dawało efekt przeniesienia do innego wymiaru. No i z mojej strony to tyle, bo skoro warstwa wizualna, jak i ścieżka dźwiękowa, dawały radę, to co tu więcej dodawać?

Sylwia: Na wyszczególnienie zasługuje muzyka, która bardzo fajnie podkreśla co bardziej emocjonujące sceny. Fajne jest też to, że cały serial jest oparty o dość stonowane, pastelowe barwy, co kontrastuje z kolorami, które Prairie spotyka po śmierci. Czy poza tym jestem w stanie wskazać coś szczególnego? Praca kamery raczej nie wyróżniała się niczym specjalnym, nie zwróciłam uwagi na wybitne zdjęcia. Po prostu wszystko było w porządku.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Sylwia: Tak jak wspomniałam, ciekawych postaci, z ciekawą historią i godnych wymienienia i omówienia jest sporo. Są przyjaciele Prairie, jest ona sama, są jej rodzice, którzy przeżyli ogromny dramat, jest również porywacz, który wierzy, że działa w dobrej wierze. Od groma jest tych osobistości. Ja skupię się więc na dwóch z nich, o których krótko opowiem. Pierwszą z nich niech będzie Steve, którzy przechodzi ogromną przemianę w pierwszym sezonie. Nie jest ona jeszcze zupełna, ale gdyby była całkowita – byłaby jednocześnie niewiarygodna. Steve to młody, zbuntowany chłopak, który cały swój bunt i strach wyraża gniewem i fizyczną agresją. Nie stroni od bicia (poważnego bicia) młodszych i słabszych, nie krępuje go także przemmoc wobec płci pięknej (pamiętna scena z poszczuciem Prairie psem). Jest zapatrzony w siebie, na co zwraca mu uwagę jego seksualna partnerka, kiedy podczas stosunku, skupia się on wyłącznie na swoim odbiciu w lustrze. Z czasem jednak Steve, pod wpływem Prairie i spotkań, jakie ta aranżuje, a take jej opowieści, zaczyna się zmieniać. A raczej przewagę uzyskuje w nim ten bojący się i niegodzący się na wiele rzeczy chłopak. Kiedy pozwala sobie na wyrażanie tych uczuć, takich jak smutek czy właśnie lęk, nie potrzebuje już pokładów agresji, które do tej pory były jedynym znanym mu wyrażaniem czegokolwiek i obrony przed światem. Jego największą zmianę obserwujemy chyba w momencie, kiedy chłopak wraca do domu, a jego ojciec oznajmia mu, że ktos wrzucił do sieci filmik, na którym widać, jak Steve groźnie rani innego ucznia. “Stary” Steve wszcząłby awanturę lub w ogóle by go to nie obeszło, tymczasem “nowy” przyjmuje z pokorą, ale i ze strachem to , co się stało – zamiast kłócić się z ojcem i tłumaczyć, że :”gówniarz sobie na to zasłużył”, prawie jak dorosły mówi ojcu, że jak tylko weźmie prysznic, to siądą i o tym na spokojnie porozmawiają.

Kolejną postacią, o której chcę opowiedzieć, jest kobieta, która ma ze Stevem wiele wspólnego. Jest to oczywiście nauczycielka, Betty, która również przechodzi niezwykłą przemianę. Jest to bardzo ciepła postać, chyba najcieplejsza w całym serialu. Kiedy ją jednak poznajemy, jest typową nauczycielką, dla której problemy z uczniami są tym, co zamiata się pod dywan lub się ich pozbywa, a nie rozwiązuje. Wizyta Prairie, choć związana z oszustwem, zmienia jej podejście, a ona sama szybko zżywa się z czwórką chłopców, których spotyka w opuszczonym domu. Bardzo wzruszająca była scena – również z ostatniego odcinka – kiedy wychodząc już ze szkoły (po zwolnieniu), natyka się na dyrektora, który daje jej do zrozumienia, żeby jak najszybciej uciekała z budynku, w którym panuje zagrożenie. Jednak kobieta, zamiast uciekać, rzuca pudełko ze swoimi rzeczami i ze słowami: Moje dzieci! biegnie w stronę stołówki. Biegnie, by ratować, pomóc lub chociaż wesprzeć w ostatnich chwilach w zasadzie obcych dla siebie ludzi. To zresztą niejedyny raz, kiedy okazuje ona swoje wielkie serce. Bardzo fajna postać, która wyłoniła się ze zwykłej, schematycznej i nielubianej nauczycielki. Mam nadzieję, że jej postać zostanie rozwinięta w kolejnym sezonie.

Przemek: Idąc śladami Sylwii i ja skupię się na dwóch postaciach, a będą nimi główna bohaterka oraz jeden z jej współwięźniów – Homer.

No i to jest idealny przykład tego, jak specyficznym i tajemniczym serialem jest The OA, ponieważ pod lupę biorę właśnie dwoje z trojga najważniejszych postaci… a właściwie niewiele da się o nich powiedzieć. Kim jest Prairie? Wariatką z bujną wyobraźnią? Mocno poszkodowaną przez los kobietą? A może… nie napiszę tego, kim jeszcze mogłaby być, bo musiałbym bezczelnie rozwinąć tytuł serialu. Po raz pierwszy widzimy główna bohaterkę w chwili, gdy skacze z mostu, następnie – w szpitalu – okazuje się, że kiedy 7 lat wcześniej uciekała z domu, była niewidoma, natomiast „teraz” widzi. Mało tego, posiada dziwne nadprzyrodzone zdolności. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kilkuletni pobyt w podziemnym więzieniu, eksperymenty związane z tematem życia po życiu no i cofnięcie się o kilka dekad do Rosji, czyli miejsca i czasu, w którym – zdaniem Prairie – wychowała się. Trzeba przyznać, że sporo tego. Co jest fikcją? Co jest prawdą? A może wszystko jest zmyślone? Na to pytanie nie otrzymujemy odpowiedzi, co w sumie jeszcze bardziej pobudza wyobraźnię widzów, będąc przy okazji sprytną furtką dla twórców w kontekście kolejnych sezonów.

Najlepszym kumplem Prairie jest Homer. Co o nim wiemy? Również niezbyt wiele. Wiadomo, że przed uwięzieniem czekał na narodziny dziecka oraz że uprawiał football amerykański, co przyczyniło się do jego pierwszej śmierci (heh, jak dziwnie się to pisze). Jako drugi (po Prairie) opanował kolejny z ruchów tańca, a także wielokrotnie podjął ryzyko świadomej śmierci, początkowo w celu sprawdzenia możliwości ucieczki dla zamkniętej pod ziemią grupy. Co stało się z Homerem po tym, gdy Prairie opuściła więzienie? Nie wiadomo. Na pewno jednak uwagę zwraca scena, w której przeglądający się w lustrze French (chłopak z grupy Prairie po powrocie do domu) widzi w odbiciu twarz… właśnie Homera. Czy to wskazówka, że obie historie dzieją się w jakichś równoległych wymiarach, a obaj panowie są swoimi odpowiednikami? Być może.

AKTORSTWO

Sylwia: Cała obsada spisała się moim zdaniem bardzo dobrze, powodując, że wiele scen, które mogłyby wydawać się kiczowate czy tandetne, wcale takie, dzięki ich grze i wczuciu się w postać, nie były. Świetnie zagrała oczywiście wcielająca się w Prairie, Brit Marling. Niemal w każdej scenie widać, że ona nie tylko przyjęła rolę w serialu. Czuć, że miała w nim swój większy udział, że tworzyła go i była jego pomysłodawczynią, bo tak mocno wczuwa się w swoją postać, gra całą sobą i wkłada w to – tak, właśnie – serce. Myślę również, że sporą rolę odegrała tu jej niebanalna i zmienna uroda, która świetnie wpisała się w tę nietuzinkową postać. Prairie w niektórych momentach wygląda pięknie, by w innych ujęciach emanować urodą niemal męską, mało kobiecą. W każdej scenie jednak jest niezwykle przyciągająca wzrok, intrygująca – a właśnie taka powinna być ta postać. Na wyróżnienie zasługuje także aktorka wcielająca się w przybraną matkę Prairie, czyli Alice Krige. Wbrew pozorom miałą bardzo żywiołową rolę, która stała w opozycji do spokojnego ojca granego przez Scotta Wilsona (czyli po prostu Hershela z The Walking Dead). Chłopcy wcielający się w sprzymierzeńców głównej bohaterki także nieźle się spisali, choć w moim odczuciu nie przebili Phyllis Smith, czyli nauczycielki, która swoją rolą świetnie odegrała kobietę, która dopiero uczy się wychodzić z granej całe życie roli szarej myszki i smutnej ofiary – życia, systemu, pracy. Nie wiem natomiast, czy zachwyciła mnie gra Emory’ego Cohena, który zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie w filmie Brooklyn. Tutaj… cały czas nie wiem, czy w stu procentach przekonał mnie do swojej, tak ważnej przecież dla fabuły, postaci Homera.

Przemek: Tak jak pisze Sylwia (i trochę wyżej pisałem już ja przy Plusach i Minusach) na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim Prairie, czyli Brit Marling. Przejmuje każdą scenę, w której się pojawia i rzeczywiście – potwierdzam słowa przedmówczyni – duża w tym zasługa jej nietuzinkowej urody. Taki trochę z niej kameleon: raz mimiką wzbudza litość, w kolejnym ujęciu wygląda jak księżniczka, następnie z kolei dość męsko. Bardzo poprawnie oddała emocje, które targają Prairie, zwłaszcza w tych scenach, gdy odgrywała rolę niewidomej. Co tu dużo mówić, aktorsko pani Marling wzięła serial na swoje barki i wywiązała się z zadania znakomicie.

Reszta obsady? Nie podzielę może entuzjazmu Sylwii, ponieważ według mnie nikt poza Marling jakoś wielce się nie wyróżnił (ewentualnie jeszcze wcielającą się w rolę Betty, Phyllis Smith) co nie znaczy, że nie doceniam pozostałych aktorów. Spisali się przyzwoicie i nie ma się do czego doczepić, jednak nie powiedziałbym, że aktorsko jakoś mnie powalili na kolana.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Przemek: The OA to całkiem pozytywne zaskoczenie i na pewno będę wyczekiwał kolejnego sezonu (zakładając, że ów powstanie) chociażby po to, by poznać kilka odpowiedzi, których nie doczekaliśmy się w sezonie pierwszym. Ma w sobie jakiś urok ten serial, posiada magię i nie pozwala oderwać się od ekranu przede wszystkim ze względu na poruszanie ciekawego tematu. Nie pieję co prawda z zachwytu, ponieważ środkowy fragment pierwszej odsłony nieco zwolnił, ale tak czy inaczej warto było dać The OA szansę. Niezmiernie cieszy mnie fakt, że produkcje małego ekranu idą w kierunku dzieł nietuzinkowych, chcą widza zaskoczyć i zmusić go do myślenia. Dlatego pomimo niewielkich wpadek: brawo, brawo i jeszcze raz brawo – tak dla twórców, jak i Netflix,a za te osiem niezwykle wciągających odcinków.

Sylwia: The OA to bez dwóch zdań serial nietuzinkowy. Świadczą o tym chociażby liczne opinie ludzi, którzy nie mogą się zdecydować, czy serial bardziej im się podobał, czy raczej nie. Ja nie mam wątpliwości, co do uczuć, jakimi darzę ten projekt. Serial w dużej mierze stworzony przez Brit Marling wciąga, hipnotyzuje i wybija się na tle wielu innych produkcji. jest nietuzinkowy, enigmatyczny i momentami dziwaczny. W żadnej chwili nie posądzałabym go natomiast o kiczowatość, choćby z tego względu, że porusza temat, który wciąż jest niezbadany, nie nam więc oceniać wszelkie dotyczące go teorie i ich wizualizcje. The OA ma w sobie jakąs magię, którą ja kupuję. Czekam niecierpliwie na drugi sezon – zwłaszcza po tak emocjonującym finale. Tym bardziej że wiele kwestii nie zostało przecież rozwiązanych! Przede wszystkim liczę na to, że twórcy wyjaśnią, dlaczego w pierwszym odcinku Prairie skoczyła z mostu? Mam takie maleńkie obawy, że ten epizod może zostać jednak pominięty w kolejnym sezonie – oby nie!

Fot.: Netflix

The OA

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Najbardziej wkurzało mnie w tym serialu to, że momentami mnie irytował, a i tak dalej chciałem go oglądać…I na końcu w sumie nie żałowałem ale jest dziwny tak jak większość seriali Netflixa, z którymi miałem styczność.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *