wakacje

Wielogłosem o…: „Wakacje”, Stanley Middleton

Kolejny raz wydawnictwo Wiatr od Morza uraczyło nas powieścią ambitną, jakiej często próżno szukać na półkach z najbardziej rozchwytywanymi tytułami. Kolejny raz propozycja znad morza nas nie zawiodła, potegując jedynie nasz głód na smakowitą, niebanalną literaturę. Kolejny raz zebraliśmy się w tym samym gronie, aby podyskutować o dziele wydanym w Polsce bardzo późno, ale jakże się cieszymy, że w ogóle! Wakacje Stanleya Middletona zabrały trójkę naszych redaktorów w niesamowitą podróż ku ulotnym wrażeniom, przebłyskującym tu i ówdzie wspomnieniom, refleksjom o skomplikowanych, międzyludzkich relacjach i sercu, które zawsze wie lepiej, nawet jeśli nie wie nic. Powieść Brytyjczyka, którą objęliśmy patronatem medialnym nie powinna zawieść nikogo, kto ucieka w świat literatury, szukając zachwytów i opisu fantastycznego, choć z pozoru tak prostego i zwyczajnego świata.

WRAŻENIA OGÓLNE

Mateusz Cyra: Wydawnictwo Wiatr od Morza nabrało wiatru w wydawnicze żagle i serwuje czytelnikom najnowszą propozycję – uhonorowaną najważniejszą brytyjską nagrodą, Bookerem – wydaną w 1974 roku powieścią Wakacje, autorstwa Stanley’a Middletona. Zmarły w 2009 roku autor do dziś w naszym kraju pozostawał nieznany. Miejmy nadzieję, że dzięki dzisiejszej premierze ten stan się zmieni, gdyż był to niezwykle płodny pisarz, mający w swoim dorobku ponad 40 powieści i jeśli choćby kilka z tej imponującej liczby jest równie dobra, co omawiane tu Wakacje, to życzyłbym sobie poznać ich więcej.

Sylwia Sekret: Pamiętasz, Mateusz, jakie miałeś wrażenia po lekturze poprzedniej powieści wydanej przez gdańskie wydawnictwo? Jeśli pamiętasz – a na pewno tak jest – przypomnę tym, którzy nie pamiętają lub nie wiedzą. Mateusz, im więcej czasu mijało od odłożenia Sweetland na półkę, tym mocniej doceniał dzieło Crummeya. Ja mam tak z Wakacjami. Sposób narracji zachwycił mnie od samego początku, jednak wciąż towarzyszyło mi wrażenie, że “spodziewałam się czegoś więcej”. Jednak w miarę upływu czasu, doceniam powieść Middletona coraz bardziej, czyli tak, jak na to zasługuje.

Patryk Wolski: Ja również w czasie lektury Wakacji odnosiłem wrażenie, że mógłbym liczyć na więcej, że czegoś ciągle tu brakuje. Ale po zamknięciu ostatniej strony wiedziałem, że miałem do czynienia z powieścią przemyślaną i ułożoną, która nie wymaga dopełnienia.

ZALETY I WADY POWIEŚCI

Mateusz: Zacznę od pewnego wybiegu: Wakacje mają to do siebie, że nie mają wad oraz zalet oczywistych, takich, które wymieni każdy czytelnik. Dla jednych wadą będzie to, że Wakacje nie porywają czytelnika. Mnie to z kolei się podobało, bowiem dość szybko przekonujemy się, że będziemy mieć do czynienia z powieścią inną niż te, z którymi przeciętny zjadacz książek ma do czynienia, a po zakończeniu wyłania się pełny obraz zamysłu, jaki przyświecał pisarzowi przy pisaniu Wakacji – ukazanie skomplikowania międzyludzkiej zażyłości, jaką jest małżeństwo. Jeszcze innym nie spodoba się narracja nieodmiennie kojarząca się ze stereotypem Brytyjczyka – flegmatyczna, stosunkowo chłodna, ironiczna, humorzasta. A mnie znowu – bardzo się to podobało. Jednych może zawieść brak opowiedzenia się za którąkolwiek ze stron przez autora oraz brak jednoznacznej oceny dla ludzkich zachowań, bo prawda jest taka, że czytelnik sam musi wyciągnąć pewne wnioski. Mnie z kolei niezwykle irytowała Meg, żona Edwina Fishera, bo do szału doprowadzają mnie takie postaci, ale z drugiej strony – ona miała właśnie taka być i jej kreacja również jest jednym z elementów, które zapisują się jak najbardziej jako plus Wakacji. Dobrze zatem: czy jest cokolwiek, co nie zyskało mojej aprobaty w tej, niespełna 300-stronicowej powieści? Tak, było to zakończenie, które z jednej strony gdzieś od połowy książki było sygnalizowane i można było się z nim oswoić, ale z drugiej strony zwyczajnie mi się nie podobało i chociaż ma ono fabularny sens, stanowiący wisienkę na torcie przygotowanym przez Middletona, to ja nie zamierzam go bronić.

Sylwia: Dla mnie zaletą było z kolei przede wszystkim to, jak autor snuł swoją powieść, przeskakując z tematu na temat, kreując bohatera, który poddaje się wszystkim drobiazgom, które powodowały u niego zwrot myślowy, powrót w przeszłość lub wybieganie w przyszłość. Wiem, że Tobie Mateusz momentami to przeszkadzało, bo zdarzało Ci się pogubić w chronologii. Dla mnie takie rozwiązanie było jednym ze smaczków powieści, w dodatku uważam, że Brytyjczyk idealnie potrafił w odpowiedniej chwili uzmysłowić czytelnikowi, w którym momencie wspomnień bądź teraźniejszości się akurat znajduje.

Na samym początku uznawałam za wadę to, jak mało działo się w powieści Wakacje. Jednak musiałam dojrzeć do myśli, że to nie jest powieść jedna z wielu, lecz jedna z nielicznych. Kiedy już zdałam sobie z tego sprawę, nie dostrzegam chyba żadnych wad.

Mateusz:  Masz rację, zapomniałem o tym wspomnieć. Kiedy po raz pierwszy pojawił się w Wakacjach przeskok czasowy, byłem zupełnie zdezorientowany. Na tyle, że musiałem po połowie strony wrócić do jej początku, żeby ogarnąć, co właśnie się wydarzyło. Przyznaję, podczas lektury mi to przeszkadzało, chociaż pod koniec się do tego przyzwyczaiłem.

Patryk: O, to widzę że nie tylko mnie zdarzyło się wypaść z rytmu! Są rzeczywiście momenty, kiedy to chwila nieuwagi skutkuje zagubieniem – autor na tyle zręcznie i płynnie przechodził od teraźniejszości do retrospekcji, że czasami nie spostrzegłem się, że wraz z Middletonem zmieniłem kierunek jazdy. Te nagłe przeskoki były jednak ciekawe i przede wszystkim popychające wiedzę czytelnika do przodu – bez nich nie bylibyśmy w stanie powiedzieć, co takiego zaszło między Meg i Edwinem, że ich związek stanął nad przepaścią. Co więcej, retrospekcje dotyczyły również dzieciństwa głównego bohatera, skąd możemy zauważyć, czemu jako dorosły człowiek cechował się uległością, spolegliwością.

Co do samej powieści, to muszę się przyznać, że trochę inaczej wyobrażałem sobie, o czym będą Wakacje. Po opisie wnioskowałem, że najnowsza propozycja od Wiatru od Morza będzie opowiadać o cierpieniu porzuconego męża, który udaje się na letni odpoczynek, aby oddać się melancholii i cierpieniu. Edwin Fisher nie jest jednak gościem, który rwie na sobie szaty i popada w ataki depresji; czasami miałem wręcz wrażenie, że bardzo szybko pogodził się z zaistniałą sytuacją, odczuwając nawet swego rodzaju ulgę. Ale przecież wielokrotnie wracał myślami do żony, którą z pewnością kochał szczerą miłością, nawet jeśli ona często traktowała go oschle. Dziwny z niego typ, więc w sumie do samego końca nie umiałem powiedzieć, czy mu współczuć, czy odczuwać pogardę jego niezdecydowaniu. Bo mimo ogólnego zadowolenia, czytając Wakacje, zdarzyło mi się parę razy zacisnąć zęby z irytacji, ale wynikała ona z zachowań bohaterów powieści aniżeli jej poziomu.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Mateusz: Powieść, której najistotniejszym elementem są właśnie bohaterowie nie może obejść się bez omówienia tychże. Problem tkwi w tym, że nie wiem, od czego zacząć, żeby nie odebrać moim współrozmówcom pola manewru. Skupię się zatem na kilku postaciach, ale o żadnej nie napiszę w sposób szczegółowy.

Sylwia: Zanim zaczniesz, pozwolę sobie wtrącić słówko. Nie zgodzę się z tym, że bohaterowie są najważniejszym elementem powieści – dla mnie bezsprzecznie i bezdyskusyjnie jest nim sposób narracji, ale o tym później. Teraz – z czystym sumieniem –  oddaję Ci głos.

Mateusz: Poczekam na Twoje wyjaśnienie, ale na ten moment się z Tobą nie zgadzam. Do rzeczy jednak: główny bohater, Edwin Fisher, to postać skomplikowana, targana wewnętrznymi rozterkami. Nie powiem, żeby był chorągiewką na wietrze, jednak cechuje go pewna uległość wobec innych, której nie jest w stanie przezwyciężyć i która – mam wrażenie – jest powodem wielu problemów w jego życiu. Jego jestestwo to z kolei plątanina sprzeczności. Z jednej strony, aby uciec od bieżących problemów, ucieka do znajomego miejsca z przeszłości, z drugiej zaś nieustannie zajmuje się sprawą, od której próbował się uwolnić. Tego typu wewnętrznych kolizji jest w Edwinie Fisherze bez liku i, mimo iż momentami irytują, przyciągają uwagę i powodują nasze zaangażowanie.

Małżonka Edwina – Meg Fisher to z kolei persona, którą można określić mianem femme fatale. I chociaż Meg nie wpisuje się w klasyczne ujęcie powyższego określenia, nie sposób nie przyznać, że coś w tym jest. Jest okrutna, ale dla Edwina niepoprawnie atrakcyjna, nie tylko na płaszczyźnie fizycznej. I chociaż nie napędza jej chęć zemsty na kimkolwiek, istotnie przyczynia się do zguby głównego bohatera.  Do tego jest iście rozpieszczona, zachowująca się niczym klasyczna jedynaczka, której rodzice w młodości spełniali wszelkie zachcianki, byleby tylko ich pociecha nie tupnęła nóżką ani nie uroniła choć jednej łzy. Jeśli wcześniej wspominałem, że Edwin jest targany sprzecznościami, to w porównaniu z Meg jest on istnym królem zdecydowania.

Sylwia: A jednak Meg, podobnie jak Edwin, jest postacią skomplikowaną. Jej histerie, spazmatyczne reakcje, wybuchy złości przeradzające się w mgnieniu oka w płacz, a później w obojętność na początku niesłychanie drażnią, irytują, denerwują. Z czasem jednak zaczynamy – a przynajmniej ja zaczęłam – żałować Meg. Dochodziłam też do wniosku, że jej problemy, jej zachowanie raniące innych, a zwłaszcza męża, musi mieć swoje źródło w jakichś problemach z przeszłości i tych aktualnych. Bywały momenty, kiedy u Meg można było dostrzec wstyd, zażenowanie własnym zachowaniem – a to świadczy o tym, że jej samej nie jest ze sobą dobrze. A jak wiemy – najcięższa walka to ta, jaką odbywamy sami ze sobą.

Mateusz: No nie wiem, mnie tam nie przekonała jej naprawdę szczątkowa dobra wola oraz walka z samą sobą. Jak dla mnie Meg była taka, a nie inna, bo tak też jej było wygodnie.

Sylwia: To samo można by w takim razie powiedzieć o uległości i braku asertywności u Edwina – a jednak tłumaczymy to jego dzieciństwem. Czemu więc dla Meg nie robimy tego samego? Może wpływ na to ma fakt, że nawet jej własny ojciec potrafi przyznać, że jego latorośl jest wredną suką? A może nam jest tak wygodniej? :).

Patryk: O Edwinie już rozpędziłem się wcześniej i nie powiem nic nowego oprócz tego, że jest bohaterem niejednoznacznym, a poprzez wspomniane przez Mateusza sprzeczności, stanowi tym większy orzech do zgryzienia. Nie wiadomo, czy poklepać takiego po plecach, czy wykrzyknąć mu prosto w twarz, że jest sentymentalnym osłem. Od stanowczego werdyktu powstrzymywała mnie jedynie myśl, że na jego miejscu pewnie również nie wiedziałbym, jak się zachować. Tę niepewność udało się autorowi uchwycić.

 Meg to oczywiście postać irytująca, lecz powiedzmy sobie jedno – gdyby nie jej odpychający dla nas wszystkich charakter, ta powieść nie miałaby racji bytu. To przeplatane dobre i złe wspomnienia Edwina o żonie sprawiają, że jej postać jest kluczowa. To przez ich snucie nagle orientujemy się, że ten zmęczony sparaliżowanym związkiem mężczyzna wciąż szalenie kocha tę niezrównoważoną kobietę i nie może przestać o niej myśleć. I chociaż życzylibyśmy mu, aby posłał ją w diabły i zaczął wszystko od nowa, to jednak przez narrację przebija się chęć walki o to, co uchwytne już tylko we wspomnieniach.

Sylwia:  Aż chciałoby się zacytować w tym momencie teścia Edwina i powiedzieć: To zawsze coś. Te drobiazgi są wszystkim, co mamy. Te słowa zresztą stanowią fantastyczne podsumowanie drobiazgowości i ulotności tej powieści. Zgadzam się z Tobą natomiast co do natury Meg i jej wpływu na powieść – bez Meg Wakacje musiałyby rozgrywać się na innej płaszczyźne.

Równie ciekawi byli goście z pensjonatu, w którym przebywał Edwin. Przede wszystkim byli niezwykle żywi, realni, a ich zachowania i rozmowy nad wyraz prawdziwe, miało się wrażenie podczas lektury, że uczestniczy się w ich przekomarzankach i popijawach. Świetnie odzwierciedlali zbiorowisko ludzi, którzy poznali się przypadkiem, na jakimś wyjeździe i polubili. Obiecują sobie, że się jeszcze spotkają, ale wszyscy zdają sobie sprawę, że po urlopie, każdy pojedzie w swoją stronę i już nigdy się nie zobaczą.

O samym Edwinie pisać nie będę, bo Ty, Mateusz, już sporo napisałeś, a na pewno jeszcze Patryk się w tym temacie wypowie. Nietuzinkową postacią jest również ojciec Meg – człowiek ewidentnie oczytany, inteligentny, choć czasem wywyższający się, mimo wszystko wydaje się mieć dobre serce. Zapatrzony w swoją córkę, z drugiej strony widzi jej wady i wie, że bywa nieznośna. Przez całą powieść zastanawiałam się, czemu aż tak bardzo zależy mu na tym, aby Edwin i Meg się zeszli? Czyżby obawiał się, że jeśli nie zięć, to żaden inny mężczyzna nie wytrzyma z jego córką, pomimo jej niewątpliwej urody i uroku?

Patryk: Może zabrzmię dziwnie, ale od samej Meg bardziej irytował mnie tylko jej ojciec, Vernon od początku zniesmaczył mnie wciskaniem nosa w cudzą tragedię, gdzie uważał się za jedyną osobę, która jest w stanie opanować ten chaos. Nieustannie nękał swego zięcia, aby podjął działanie i wziął na siebie rolę rozjemcy w sporze, który – moim zdaniem – nie powinien być rozwiązywany pochopnie, na życzenie osoby trzeciej. Poskutkowało to finałem sztucznym i tragicznym – chociaż zakończenie powieści pozostawiło cień niedopowiedzenia, to jest ono dla mnie pełne pesymizmu. Bo w końcu Stanley Middleton konsekwentnie pokazuje nam postaci z jednej strony zaborcze i odpychające, z drugiej pełne bólu i nietrafionych decyzji – ich skutki są więc może i mało efektywne, ale za to życiowo oczywiste. Nie wiem jak moi współrozmówcy, ale dla mnie Wakacje to powieść, która z niesłychaną precyzją pokazuje, że czasami relacji między dwójką ludzi nie da się naprawić, przekreślając przeszłość.

Mateusz: Dla mnie Vernon to bardzo ciepła, choć nieco nieporadna i apodyktyczna postać. W żadnym momencie mnie nie irytował ani, tym bardziej, niesmaczył. Ja z kolei zrozumiałem to troszkę tak, jak zasugerowała Sylwia – naciskał na zięcia, ponieważ zdawał sobie sprawę, że jeśli nie Edwin, to nie będzie nikogo, kto mógłby próbować być z jego córką, ale też widzę w tym coś dalej, bo przecież sam Vernon wielokrotnie wspominał, jak wygląda jego relacja z matką Meg, co moim zdaniem miało ukazać głównemu bohaterowi, że zdarzają się momenty w życiu dwojga ludzi, które stawiają pod znakiem zapytania dalszą przyszłość, ale jeśli tylko chce się zawalczyć, można iść dalej wspólną drogą, choć wcale łatwe to nie będzie. I właśnie to jest fajne w Wakacjach – Middleton pozostawia wolną przestrzeń czytelnikowi, a to, co w nią włożymy, zależy już tylko od nas.

Sylwia: Chyba wszyscy wpadliśmy w pułapkę zastawioną przez autora i omyłkowo cały czas uznajemy, że Vernon to imię ojca Meg, a tymczasem jest to jego nazwisko ;). David Vernon doprowadził do sztucznego zakończenia – zgadzam się, jednak uważam, że spotkanie, do jakiego doszło po rozstaniu, między Meg a Edwinem, wyglądałoby tak bez względu na to kto albo co by do niego doprowadziło.

STYL, JĘZYK

Mateusz: Stanley Middleton w powieści Wakacje posługuje się niebanalnym językiem, który z jednej strony miejscami zaskoczy jakimś wyszukanym słowem, którego normalnie byśmy się w takim, a nie innym zdaniu nie spodziewali, z drugiej strony natomiast autor nie raczy nas językową przeprawą, która w jakiś sposób miałaby nas zmęczyć czy sprawić czytelniczy dyskomfort. Tak więc w kwestii językowej Stanley Middleton pozytywnie mnie zaskoczył. Przejdźmy zatem do stylu, jaki prezentuje ceniony brytyjski autor. Forma literacka jaką przyjmuje, to monotonny, flegmatyczny miejscami zapis, będący niespełna tygodniowym wycinkiem z życia głównego bohatera. Middleton rzecz jasna wychodzi znacznie poza ramy czasu jak i miejsca akcji, stosując liczne retrospekcje, które są niezbędne, by w pełni poznać, zrozumieć, a na końcu docenić główny zamysł Wakacji.

Sylwia: Chciałabym zwrócić Wam uwagę na jedną – w moim mniemaniu niezwykle ważną – rzecz. Stanley Middleton nie używa języka i nie operuje charakterystycznym stylem, by opowiedzieć jakąś historię. Laureat Bookera posługuje się opowiadaną historią, wykorzystuje ją, by wypłynąć na językowe i stylistyczne szerokie wody – tym samym rzucając swojego czytelnika na głęboką wodę. Schemat, który zazwyczaj wykorzystywany jest w literaturze, u Middletona jest odwrócony. Dlatego właśnie wcześniej pisałam, że to styl, sposób narracji jest tutaj najistotniejszym elementem Wakacji. Można nawet powiedzieć, że jest on głównym bohaterem. To ten sposób opowiadania – leniwy, nieśpieszny, ospały, wspomnieniowy, dygresyjny, wakacyjny – kształtuje i wydarzenia, i bohaterów powieści. Gdyby autor opowiedział tę historię inaczej, inny byłby Edwin Fisher, inaczej wyglądałyby jego wakacje, inaczej zakończyłaby się ta opowieść. Bo autorowi chodziło o sposób opowiedzenia, a nie o to, o czym opowiada. Choć oczywiście nie było bez znaczenia.

Patryk: Tak po prawdzie, to o stylu Stanleya Middletona nic nie mogę powiedzieć, chociaż powieść czytało mi się bardzo dobrze. Ale zdarza się tak czasami, że chociaż nie wyłuskamy niczego konkretnego w warstwie stylistycznej, to książka pochłania do reszty. Tak jest i w tym wypadku. Zaskoczył mnie jedynie jeden, drobny fragment powieści, gdy narrator ze spokojnego tonu nagle, z agresją, wypluł z siebie jadowite komentarze; w tym fragmencie tak niepasujące do całości wulgarne słowa jak “cholerny”, brzmiały w ustach autora jak najgorsza obelga.

WYDANIE

Mateusz: Wiatr od Morza przyzwyczaił nas do określonego wyglądu okładek wydawanych przez nich książek. Wakacje Middletona w tym względzie odznaczają się na tle pozostałych, utrzymanych raczej w zbliżonej stylistyce. Pierwszy raz w historii wydawnictwa książkę zdobi intrygujący, minimalistyczny obraz. Ciekawy to zabieg, bowiem jest to jedna z bardziej wyróżniających się okładek tego roku.

Sylwia: Zgadzam się – okładka przyciąga wzrok, a jej intensywne kolory każą zatrzymać go na pociągnięciach pędzla na dłużej. Zastanawia mnie z kolei fakt, że – również pierwszy raz w historii wydawnictwa (nie licząc Anglików na pokładzie, z którymi jednak sprawa wygląda zupełnie inaczej) – książkę tłumaczył nie Michał Alenowicz, lecz Bartosz Lewandowski (który pracował także przy wspomnianych Anglikach…, tłumacząc fragmenty Wiliama Framptona). Zastanawia mnie, czy było to wyłącznie kwestią braku czasu właściciela gdańskiego wydawnictwa, czy może były ku temu inne powody, związane z Wakacjami.

Patryk: Kolorowa, krzykliwa wręcz okładka to spore zaskoczenie, bo Wiatr od Morza przyzwyczaił mnie już do barw stonowanych, nie bijących po oczach. Ale ładnemu to we wszystkim dobrze :).

Sylwia: A nawet ładnie :).

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Sylwia: Wakacje to wspaniała powieść, ale – musicie się ze mną zgodzić – nie dla każdego. Ci, którzy w literaturze szukają wyłącznie akcji, dramatów, ważnych wydarzeń i tego, że kartki będą przewracały się same – mogą docenić prozę Middletona, ale niekoniecznie się w niej rozsmakują. Ja z kolei cieszę się, że Wiatr od Morza kolejny raz obdarza swojego czytelnika zaufaniem i wierzy w to, że ten wysoko mierzy, sięgając ku księgarnianej półce. Po pierwsze wydawnictwo to daje polskiemu czytelnikowi szansę zapoznać się z tytułem – znowu – który już dawno został doceniony za granicą, a po drugie – ufa, że czytelnik ów szuka w literaturze czegoś więcej. Tego “czegoś”, czego czasem nie potrafimy wyrazić słowami. I, uprzedzając złośliwości, mówię od razu, że Rafaello również w tym nie pomoże.

Mateusz: Zgadzam się, Wakacje to taka powieść, która zdecydowanie odrzuci czytelnika, którego lubię określać mianem “przeciętnego zjadacza książek”, czyli takiego, który książki czyta, ale niezbyt często, w dodatku sięgając po topowe, rozrywkowe tytuły, okupujące wysokie pozycje popularnych sklepów. Nikomu nic nie ujmując, ani sobie nie słodząc, stwierdzam mniej więcej to, co Sylwia – Stanley Middleton stworzył dzieło ambitne, skierowane do dojrzałego czytelnika, który ma za sobą wieloletnią przygodę ze słowem pisanym i który lubi od czasu do czasu poddać się urokom powieści, która będzie wymagać od czytelnika odrobinę więcej niż tylko uwagi. To nietuzinkowa, ale bardzo udana powieść, której tak naprawdę nie sposób ocenić (ograniczając się do systemu gwiazdkowego w skali od 1 do 10). W każdym razie Middleton pokazuje, czym jest potęga słów.  

Patryk: Oczywiście, zgodzić się muszę ze stwierdzeniem, że Wakacje nie przemówią do wszystkich, ale myślę, że gdańskie wydawnictwo już zdążyło poprzednimi pozycjami przedstawić profil swojego czytelnika. Książka Stanleya Middletona nie odbiega poziomem i tematyką od innych powieści, w których walka jednostek o własne szczęście jest sprawą kluczową. Edwin Fisher mógł w swoim życiu popełnić kilka błędów – mogło być nim również małżeństwo z Meg – co nie znaczy, że nauczył się z nich wyciągać wnioski. Miłosne porażki to w końcu wyścig, w którym my wszyscy uwielbiamy popełniać głupstwa.

Sylwia: Na szczęście jesteśmy mądrzejsi przy wybieraniu sobie lektur!

Fot.: Wiatr od Morza

wakacje

Write a Review

Opublikowane przez

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *