mothers in furs

Wiersze śmierci – Mothers In Furs – „Jisei No Ku” [recenzja]

Frapująca nazwa zespołu, przyciągająca oko szata graficzna i zaiste niecodzienna w świecie hałasu inspiracja wierszami Williama Blake’a. Już mając takie wiadomości o zespole Mothers In Furs, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że krakowianie na swojej debiutanckiej epce zaproponują oryginalną muzykę, która ujawni światu, jak wielki tkwi w nich potencjał. Mam wrażenie, że EP Jisei No Ku to dopiero początek czegoś wielkiego.

Cały czas słuchając płytki, zachodziłem w głowę, jakim cudem to jedynie debiutanci. Jakby mi ktoś nastawił tę muzykę, nie uświadamiając wcześniej, kto generuje takie dźwięki, zapewne zastanawiałbym się usilie, kto z weteranów sceny pokusił się o takie nagrania i dlaczego u licha dopiero teraz zostały one udostępnione szerokiej publiczności. Nie, to nie to, że umniejszam krakowskiemu trio, wręcz przeciwnie. Słuchając debiutanckich nagrań, przyzwyczaiłem się do tego, że kapele stawiają swoje pierwsze kroki, więc te początkowe, kompozytorskie i studyjne próby nie są wolne od błędów, pomyłek, potknięć, co zresztą jest absolutnie zrozumiałe.

Ale nie u Mothers in Furs. Chłopcy weszli do studia, wyciągnęli swoje kompozycje i nagrali je, pokazując, że nic nie różni ich od starych wyjadaczy. Szczególnie, że muzycy funkcjonują w trudnej stylistyce, jaką jest swoista hybryda psychodelii, noise’u i post punk rocka. Zresztą sami muzycy nie pomagają słuchaczowi, ponieważ nie proponują prostych piosenek. Kompozycje Mothers In Furs lubią zwieść nas na manowce, nie dają się wtłoczyć w ramy schematu zwrotka – refren.

Już otwierający płytę utwór The Tyger nam to pokazuje, gdy po post punkowym riffowaniu pojawia się lekko psychodeliczne solo gitary, które z czasem zamienia się w konkretne, noise’owe łojenie. Podobnie ma się rzecz z trackiem numer cztery, czyli Why Was I Born with a Different Face, w którym krakowskie trio w pełni ulega psychodelicznym wariacjom, ale trzeba przyznać, że mocny, szarpiący za przegub bas, trzyma wszystko w ryzach. Mothers in Furs potrafią też zahipnotyzować słuchacza, jak w The Land of Dreams, gdzie pierwsze skrzypce gra wokal niejakiej Matyki, która raz uwodzi słuchacza swoim głosem, a raz potrafi spowodować ciarki na ciele. Mothers In Furs, jakby tego było mało, lubią wymieszać noise’owe dźwięki z amerykańskim, południowym bluesem, co można usłyszeć w Katie Cruel.

Jisei no ku, czyli kończąca płytkę, najdłuższa i co ciekawe instrumentalna kompozycja powoli się rozkręca, ale jak usłyszymy wiodący, brudny, przefuzzowany riff to chyba wiadomo już, dlaczego o tym zespole robi się coraz głośniej. Kawałek cały czas trzyma w napięciu, często zmieniające się motywy są idealne rozmieszczone w przestrzeni całej kompozycji i znowu – tutaj wszystko w ryzach trzyma bas Krzy Wskiego, który jest trochę takim cichym bohaterem tej płytki, chociaż zespół niejednokrotnie daje wybrzmieć tylko i wyłącznie jego gitarze basowej.

Bardzo ciekawi mnie, co panowie pokażą na dalszej ścieżce kariery. Jisei no ku to pokaz nieprzeciętnych możliwości Mothers In Furs i pytanie tylko, gdzie jest ich szczyt?

Fot.: Mothers In Furs

mothers in furs

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *