Wszyscy jesteśmy śladami – Jakub Małecki – „Ślady” [recenzja]

Parę miesięcy temu, pod koniec marca tego roku, razem z Sylwią recenzowaliśmy we wspólnym Wielogłosie wznowienie Wigilijnych psów Łukasza Orbitowskiego. Całkiem nie najgorszy zbiór opowiadań spisanych na początku literackiej kariery pana Łukasza zmusił mnie do szczerego wyznania winy, które pozwolę sobie teraz zacytować (jakkolwiek idiotycznym jest cytowanie samego siebie): Ja zacznę od skruchy. Czytam już ładnych parę lat, dziesiątki (nie powiem “setki”, bo źle zabrzmi) powieści za mną, a okazuje się, że Wigilijne psy to dopiero trzecia przeczytana przeze mnie książka napisana przez Polaka! Możecie mnie wybuczeć i wytykać palcami, jednak nic na to nie poradzę, rażą mnie… polskie imiona, nie wiem, po prostu nie umiem się wczuć, kiedy bohaterem pełnej napięcia historii ma być jakiś tam Stachu z Bździszewa. Nie i tyle. Minęło nieco ponad pół roku a ja… sięgnąłem po czwartą w życiu książkę napisaną przez rodaka. Sporo szumu wokół tego Małeckiego. Same „ochy” i „achy”, AUTOR GŁOŚNEGO DYGOTU wołające z okładki, fala pozytywnych opinii płynących z Internetu. Co mi szkodzi? – pomyślałem. Dam mu szansę. Co się okazało? Ano to, że nawet „Stachu z Bździszewa” potrafi zachwycić i przykuć uwagę. Ślady to jedna z najlepszych książek, jaką w tym roku przeczytałem, a Jakub Małecki może zapisać sobie na koncie dobry uczynek – przekonał mnie do rodzimych autorów.

Początek świata często wygląda podobnie.

Tadeusz zginął na wojnie. Bożenka, w wyniku zawalenia się kolejnej kamienicy w powojennej Warszawie, straciła matkę. Później została światowej klasy modelką i celebrytką. Syn Bożeny – Klaudiusz – gdzieś się w tym całym życiu pogubił, jest więcej niż pewne, że zniszczy go alkohol. Pawełek nie jest Pawełkiem, tak naprawdę to Eustachy, ale dziadek, który pragnie pokazać wnukowi zamieszkujące wydmy smoki, woła go „Pawełek” więc się przyzwyczaił. Oskarowi jakiś debil oblał kiedyś twarz kwasem. Kwas miał być dla jego ojca. Teraz Oskar ma pół twarzy. Chwaścior kuleje, lubi spać w pokrzywach, bo podobno nie parzą; czasem przejdzie się po wsi i coś zagra, żeby ciszę zabić. Raz go przywiązali do kawałka drzewa i podpalić chcieli, bo herezje głosił. Chciał też z gazety facet wywiad z nim przeprowadzić, ale razem z Bogną przepędzili dziennikarzynę gdzie pieprz rośnie. Święta Eugenia trochę zbzikowała z rozpaczy po stracie męża i syna. Codziennie wychodzi na ulicę, na której zginęli najważniejsi chłopcy jej życia i zbiera truchła martwych, rozjechanych zwierzaków, po czym zakopuje je w ogródku. No i Olo, bo prawie o nim zapomniałem, jedzie pociągiem na pogrzeb do Byczyny. Gdzie? Sam nie wie, bo to chyba jakaś zabita dechami pipidówa. Jedzie tym pociągiem z kieszonkowym wydaniem Manna (choć wolałby poczytać Grę o tron, Mann jest nudny jak flaki z olejem) i go wkurza ta parka, co się do wagonu dosiadła. Ona zezowata, on mógł być kiedyś jak Eastwood, ale teraz wygląda jak zostawione zbyt długo na parapecie jabłko. Olo najchętniej zasłoniłby się tym Mannem, odgrodził, żeby nie dopuścić do zbędnej dyskusji, ale weź się tu zasłoń pocketem.

Co łączy wszystkich tych i wielu niewymienionych jeszcze bohaterów omawianej książki? Właściwie i wszystko, i nic. Dwa słowa: życie i śmierć. Jedno słowo: ślady.

Życie z powieścią nie ma nic wspólnego – stwierdza Graboletta. – Ono nie układa się w jedną całość. Byłaś kiedyś inną Bożenką i będziesz kiedyś innymi Bożenkami. Historie, które opowiadamy sobie przy winie, tak jak teraz, nie łączą się ze sobą ani nic z nich nie wynika. Życie jest bardziej jak zbiór opowiadań. Poszarpane, nieprzewidywalne. Uwierz mi, mojego czy twojego życia nikomu by się nie chciało czytać.

Pierwszym, co warto podkreślić omawiając tę konkretną lekturę, jest forma, w jakiej została ona napisana. Forma, która zresztą mnie osobiście zachwyca, bo w podobnym styl napisana jest jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek czytałem. Jak więc napisane zostały Ślady? To dziewiętnaście opowiadań, które na dobrą sprawę można by czytać w dowolnej kolejności, choć nie polecam tego robić, ponieważ, jak się okazuje, tworzą one spójną całość, a kolejne historie w mniejszym lub większym stopniu wiążą się ze sobą nawzajem. Pod tym względem, choć to pewnie niezbyt trafne porównanie, Ślady przypominają mi genialne Kroniki marsjańskie Raya Bradbury’ego. Oczywiście są to dwa zupełnie inne światy zarówno ze względu na miejsce akcji (w jednym jest to Mars, w drugim na przykład Kwilno), jak i ogólny przekaz. Coś jest jednak na rzeczy, a tym czymś jest w obu przypadkach zamysł i koncepcja. Poznajemy danego bohatera, lecimy piętnaście stron, koniec. W drugim tekście poznajemy kolejną postać, lecimy dwanaście stron, koniec. W trzecim opowiadaniu na scenę wkracza trzeci bohater, lecimy siedemna… ale zaraz, zaraz… czy przypadkiem ta panna z trzeciej historyjki nie jest aby wnuczką gościa z pierwszych stron książki? No właśnie, jest. To oczywiście przykład z głowy, tak naprawdę niekoniecznie w trzecim tekście dostajemy historię wnuczki bohatera pierwszego opowiadania, ale chyba wiadomo już, co miałem na myśli, pisząc o podobnym zamyśle. U Małeckiego więcej jednak jest powiązań i choć na pierwszy rzut oka wydają się być mniej zauważalne, to gdy przyjrzymy się dokładniej, okaże się, że losy jednych postaci bezpośrednio zależą od losów innych.

Największe brawa jednak należą się za umiejętność opowiadania przy pomocy pewnej symboliki o poważnych sprawach, których zazwyczaj większość z nas nie rozważa ot tak sobie. Czym są ślady? Momentami, czynami, gestami, którymi w ciągu własnego życia odcisnęliśmy się w życiu innych ludzi? Czym jest życie? Czym jest śmierć? Czym jest świat? To ogół wszystkiego, co nas otacza, czy może my sami jako jednostki jesteśmy swoim własnym światem? Dużo pytań zadaje Małecki i o dziwo nie unika odpowiedzi, a żadne z nich nie są łatwe. Generalnie, choć nie brakuje błyskotliwego poczucia humoru autora, smutny jest to zbiór opowiadań (powieść?). Według mnie to zaleta, aczkolwiek istnieje taka możliwość, że kogoś mogą Ślady wpędzić w depresję.

Co do wad… na siłę mógłbym dwie wymienić, choć bardziej piszę na zasadzie „co przyszłym czytelnikom mogłoby się ewentualnie nie spodobać”. Pierwsza rzecz to forma opowiadań. Fakt, że szybciej wylatują z głowy; ja akurat bardzo sobie opowiadania cenię, ale nie każdy musi. Drugą sprawą jest to, że niektórzy mogą uznać tę publikację za przekombinowaną lub za przerost formy nad treścią.

Niełatwo zrecenzować taką książkę, niełatwo oddać jej emocje; pozycje takie jak Ślady trzeba przeczytać samemu i samemu też wysnuć wnioski. Jedni będą zachwyceni, inni powiedzą, że to nic nadzwyczajnego. Jak zawsze. Cała ta opinia, kiedy czytam ją teraz od początku, jest chyba aż nazbyt pozytywna. Żeby było więc jasne – Ślady nie zbawią świata, nie są też nie wiadomo jakim literackim szczytem, jednak warto się z nimi zapoznać. Małecki zadaje pytania, a nam chce się poznawać dalsze historie, chce się szukać odpowiedzi.

Świat kończy się, a potem pędzi dalej.


Fot.: Wydawnictwo SQN

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *