Wszystko to jeszcze nie wszystko – Glenn Cooper – „Mapa przeznaczenia”[recenzja]

Na pierwszy rzut oka „Mapa przeznaczenia” ma wszystko, co powinno gwarantować sukces. Jest w powieści zagadka jaskini, w której odkryte zostają rysunki sprzed trzydziestu tysięcy lat, jest wątek poniekąd miłosny, jest morderstwo, podejrzani mieszkańcy równie podejrzanej wioski i w końcu wiedza, która może zmienić oblicze ludzkości. Czy jednak Glenn Cooper wykorzystał te elementy poprawnie i udało mu się stworzyć powieść na miarę – jak zapewnia nas okładka książki – książek Dana Browna? Przyjrzyjmy się temu bliżej.

Na początku należy wspomnieć, że powieść dzieje się w aż trzech planach czasowych, a jeśli doliczyć prolog – nawet czterech. Mamy więc rok 1899, który jest wprowadzeniem dla czytelnika, mamy bliżej nieokreśloną teraźniejszość, która wypełnia lwią część książki, ale Cooper przenosi swojego czytelnika również do XII wieku, a nawet jeszcze dalej – 30 000 lat wstecz. Tak naprawdę jednak wszystko zaczyna się, kiedy w klasztorze Ruac we Francji wybucha pożar, w wyniku którego zostaje odkryty tajemniczy manuskrypt. Natomiast głównym bohaterem współczesności, która jednak przeważa w powieści, i w której dzieją się wydarzenia bezpośrednie, jest Luc Simard – archeolog, który wraz ze swoim przyjacielem dzięki mapie wyrysowanej w owym manuskrypcie, odkrywa zakamuflowaną jaskinię. Już pierwszy rzut oka na rysunki pokrywające ściany jaskini wystarcza Lukowi, aby być pewnym tego, że jest to odkrycie wyjątkowe i zapewniające mu nie tylko sławę, ale także ciężką pracę na kilka najbliższych lat. Nie będzie jednak pracował sam – archeolog szybko organizuje grupę badaczy, którzy mają pomóc odkryć mu zagadkę jaskini. Wśród badaczy jest również była ukochana Luka, Sara, specjalistka od botaniki prehistorycznej, zatrudniona ze względu na trzy rośliny wymalowane na ścianach jaskini.

Szybko okazuje się, że jaskinia skrywa o wiele więcej sekretów, niż z początku myślał Luc, a komuś wyraźnie zależy na tym, aby tajemnice te nie ujrzały światła dziennego. Zaczynają ginąć ludzie bezpośrednio związani z pracami w jaskini. Lukowi nie pomaga również fakt, że mieszkańcy wioski nieopodal odkrycia nie są do nich przyjaźnie nastawieni. Mężczyzna będzie musiał  chronić nie tylko tajemniczych malunków, ale także swoich pracowników – zwłaszcza pięknej Sary, do której, jak się okazuje, nadal pała gorącym uczuciem.

Niestety nie wszystko poszło po myśli autora, ponieważ pierwszą połowę powieści czyta się niełatwo i dość topornie. Akcja rozwija się zbyt wolno, a Cooper nie potrafi zaciekawić swoim stylem. Bohaterowie „Mapy przeznaczenia” są płascy i odnoszę wrażenie, że na ich miejscu mogliby się pojawić jacykolwiek inni. Również zagadka będąca osią całej książki nie w pełni do mnie trafiła. Nie zaprzeczę, że pomysł był dobry, tym bardziej, że problematyka powieści – dążenie do nieśmiertelności, potrzeba życia wiecznego – to temat raczej niewyczerpywalny. Glenn Cooper na 440 stronach chciał chyba jednak zmieścić za dużo – nasi przodkowie z paleolitu, średniowieczni zakonnicy i współczesność, która stara się to wszystko poukładać… wyszła mozaika, którą nie każdemu będzie się chciało poskładać. Niektóre wątki są poza tym, dość wyraźnie przesadzone – zwłaszcza te, które dotyczą mieszkańców nieprzyjaznej dla archeologów wioski.

„Mapa przeznaczenia” nie jest jednakże powieścią fatalną czy na wskroś nudną. Ostatnie sto stron wciąga i zaciekawia czytelnika – szkoda jednak, że dzieje się tak dopiero pod koniec powieści. Cooper zbyt wolno poprowadził akcję, zbyt długo czekał na moment kulminacyjny i nie wyszło mu to czekanie na dobre. Na plus natomiast zasługuje zakończenie powieści, które jest – nie chcę zdradzić zbyt wiele – słodko-gorzkie i pozostawiające czytelnika może nie z niedosytem, ale z myślą, że autor słusznie zrobił, nie dążąc do ścisłego i jednoznacznego zakończenia powieści.

Powieść Coopera zapowiadała się – nie ukrywam – na coś więcej; oczekiwałam po niej wciągającej tajemnicy, bohatera, który na długo zapadnie mi w pamięć i tego, czego zabrakło mi chyba najbardziej – klimatu, który dorównałby fantastycznej okładce. Zawiodłam się, ale powiedzieć, że czas spędzony na lekturze „Mapy przeznaczenia” był czasem definitywnie straconym – będzie przesadą. Jestem pewna, że znajdą się zwolennicy powieści, bo sama historia nie jest zła. Co prawda momentami zbyt naiwna, zbyt przesadzona i zmieszczona w zbyt ciasnych ramach, jednak nadal poruszająca się po ciekawej tematyce i nieźle rozpisana na klika planów czasowych. Jeśli więc nie przeszkadza Wam, że akcja rusza z kopyta dopiero pod koniec powieści, a temat archeologii, ciekawych znalezisk i tajemniczej mocy roślin brzmi dla Was interesująco, nie pozostaje Wam nic innego, jak przekonać się o wadach i zaletach pióra Coopera na własnej skórze.

Fot.: wydawnictwoalbatros.com

 

 

 

 

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *