Zagrajmy w grę – Neil Strauss – „Gra” [recenzja]

Czy kiedykolwiek miałeś ochotę zaprosić na randkę piękną kobietę, ale nie miałeś pojęcia, jak ją poprosić o spotkanie? Czy zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego inni faceci co wieczór brylują w towarzystwie i nie narzekają na swoje życie osobiste, nawet jeśli  urodą  mogą się równać z przeciętniakiem? Jeśli tak, już dziś możesz się tego nauczyć.

Moment. Ten wstępniak powinien brzmieć trochę inaczej. Jeśli jesteś gościem, dla którego priorytetem w życiu jest zaliczanie co noc innej „sztuki”, jeśli głębsze relacje nie mają większego znaczenia, a chcesz tylko móc zbierać numery telefonów i chwalić się tym wśród kumpli, powinieneś przeczytać pracę Straussa, zatytułowaną „Gra”.

Ale od początku. Jak w ogóle doszło do powstania tej pozycji? Wszystko zaczyna się od jednego telefonu. Oto Strauss dostaje propozycję napisania poradnika na podstawie zlepka wieloletnich doświadczeń sztukmistrzów z całego świata. Z czegoś, co było luźno spisanym vademecum podrywaczy, ma stworzyć skodyfikowany system zasad, podręcznik dla osób, które nie radzą sobie w relacjach towarzyskich. Jak pisze sam autor, na początku niechętnie podchodził do tego pomysłu, jako pisarz wolał zająć się prawdziwą literaturą, a nie „poradnikami dla napalonych małolatów”. Jednak świat, który dzięki temu niewinnemu telefonowi poznaje Strauss, okazuje się na tyle fascynujący, że wciąga go niczym ruchome piaski.

W książce Neila Straussa dzieje się naprawdę sporo. Autor daje czytelnikowi szansę na naprawdę dogłębne (za skojarzenia nie odpowiadam) poznanie społeczności uwodzicieli z całego świata.
Początkowo niezbyt pewny siebie opisuje etapy przemiany, jaka w nim zaszła. Od pierwszych postów jakie czytał na forach internetowych, przez uczestnictwo w warsztatach niejakiego Mystery’ego, guru uwodzicieli, aż do zasłużenia na jakże zaszczytne miano AS-mistrza, czyli arcysztukmistrza (człowieka, który znajduje się w 1% najlepszych uwodzicieli na świecie).

Oprócz dwóch głównych postaci książki, czyli Mystery’ego i Style’a, alter ego Neila Straussa, w historii przewija się mnóstwo osób. Mężczyźni, którzy na początku byli nieśmiałymi, sfrustrowanymi ludźmi powoli stają się mistrzami uwodzenia. Kolejni członkowie społeczności otwierają swoje projekty i szkoły podrywu, czyniąc ze swoich podbojów sposób na życie. Co ciekawe, za wyjątkiem dwóch, nie poznajemy prawdziwych imion bohaterów. Czyżby wstydzili się swojego zaangażowania w społeczność?
W tej całej masie różnych ludzi przewijają się i znane nazwiska. Tom Cruise, Courtney Love, Paris Hilton czy Britney Spears. Prawie każda z nich wnosi do reportażu coś ciekawego ze swojego własnego ja. Niezwykle podobała mi się postać Courtney Love, kontrowersyjnej byłej żony Kurta Cobaina, która pokazała tu swoją ludzką stronę – kruchą i wrażliwą.

Napisać, że obraz przedstawiony przez Straussa jest kontrowersyjny, to tak, jakby nie napisać nic.
Sam język używany przez S-mistrzów i pretendentów do tego tytułu wzbudził we mnie niesmak. Nazywanie kobiet „sztukami”, grupy osób „zestawem” czy prób uwodzenia „wypasem” tudzież „plażowaniem” sprawiło, że za każdym razem wracałam do książki niechętnie. Zresztą sam język idealnie charakteryzuje społeczność uwodzicieli. Są to mężczyźni sfrustrowani, którzy (co było dla mnie szokujące) są w stanie odrzucić pewne standardy zachowań i, stosując tanie chwyty, zdobywać kolejne numery telefonów i partnerki łóżkowe. Szacunku do kobiet nie mają żadnego, liczy się dla nich tylko domyk (pomyślne zakończenie spotkania z kobietą; zdobycie numeru telefonu, pocałunek, stosunek seksualny). Większość z nich nie widzi w życiu innego sensu niż conocne plażowanie i wymienianie się sposobami na zdobycie kobiety w internecie. Część z nich jednak w końcu zdaje sobie sprawę z tego, że taki sposób życia, to żaden sposób. Próba zapełnienia pewnej pustki emocjonalnej skutkuje coraz większą paranoją, wręcz obsesją na punkcie imprezowania, rozwijania społeczności.

Choć same poczynania członków społeczności nie budzą mojej aprobaty i często musiałam zmuszać się, żeby do książki wrócić, to w końcowym rozrachunku stwierdzam, że czas poświęcony na przeczytanie jej nie był zmarnowany. Choć sama nigdy nie zastosuję rad zawartych w książce, to zabawnie jest móc rozpracować osobę, która próbuje stosować książkową grypserę. Sztukmistrzowie, uważajcie. Tę książkę pewnie przeczytają też kobiety, więc idealny plan może wziąć w łeb a Wy, zamiast cieszyć się z domyku, możecie spędzić resztę wieczoru, płonąc ze wstydu.

Fot.: swiatksiazki.pl

Write a Review

Opublikowane przez
Tagi
Śledź nas
Patronat

2 Komentarze

  • Wydaje mi się Pani Martyno, że za bardzo skupiła się Pani na środowisku zamiast na treści lektury. Sam bohater nie jest bezrefleksyjnym podrywaczem, chcącym jedynie zaspokoić swoje „niskie żądze”. Uważam recenzje za jawnie spłycającą.

  • Nie doczytała Pani książki. Jej esencja znajduje się na końcu i jest swoistym zanegowaniem sensu „plażowania”:(

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *