Fukushima, moja miłość

Znaczący inni – Doris Dörrie – „Fukushima, moja miłość” [recenzja]

Historia kina przepełniona jest filmami drogi, na których akcję składa się podróż bohatera do korzeni własnej tożsamości, a której celem jest dowiedzenie się czegoś o sobie i świecie. Dzika droga, Wszystko za życie, Skowyt – to tylko niektóre przykłady tego rodzaju kina. Czy stosując minimalistyczne środki wyrazu, można powiedzieć o procesie zachodzących w człowieku na skutek podróży zmian coś więcej, aniżeli zostało już powiedziane? W jaki sposób to uczynić? Odpowiedzi na te pytania zna i unaocznia swoim widzom Doris Dörrie w filmie Fukushima, moja miłość, który Głos Kultury objął patronatem medialnym.

Rok 1959. Alain Resnais kręci film – z mojego punktu widzenia totalny –  którym po dziś dzień inspirują się twórcy kina. Hiroshima moja miłość, bo o tym tworze mówię, jest subtelną historią miłości dwojga ludzi powracających wspomnieniami do dramatycznych wydarzeń związanych z II wojną światową. Na gruzach tej niewyobrażalnej tragedii kiełkuje sensualne uczucie rozmiłowujące w sobie ową parę. Rok 2016. Doris Dörrie wprowadza na ekrany kin obraz będący – już w warstwie tytułowej – nawiązaniem do dzieła Resnais’a. Fukushima, moja miłość jest opowieścią o zgoła innym rodzaju relacji międzyludzkich, jednak tak samo jak w japońskiej produkcji, zażyłość rodzi się na ruinach po tragedii powodującej śmierć niewinnych ludzi.

W obu przypadkach mamy do czynienia z procesem powolnego odczarowywania i przemieniania tego, co niewyobrażalnie smutne, w coś nadającego życiu sens. Wbrew wszelkim przeciwnościom losu, jakie napotykają bohaterów, starają się oni zbudować nową jakość życia w teraźniejszości, zakotwiczając się i wciąż powracając do tego, co minione. Proces budowania – czy to związków, czy też materialnej przestrzeni – stanowi dla nich najistotniejszy wymiar pokrzepiający. Zarówno w Hiroshimie…, gdzie dochodzi do stwarzania ze zgliszczy głębokiego i najistotniejszego dla człowieka uczucia, jak i w Fukushimie.., w której na podłożu odbudowywania domu w wymiarze fizycznym, dochodzi do zrodzenia przyjacielskiej relacji między dwiema kobietami. Co jeszcze łączy te dwa filmy powstałe w zupełnie innych dekadach i posługujące się różnymi środkami? Tym elementem jest estetyka. Nie mówię tu jedynie o czarno-białych zdjęciach, choć jest to najbardziej wyraźne podobieństwo. Chodzi mi raczej o umiłowanie minimalizmu, skupienie na formie jako przekaźniku wartości.

Doris Dörrie podjęła się ryzykownego zadania nakręcenia obrazu będącego pochwałą poprzedniej dekady. Jej obraz w sposób dosłowny bazuje na stylistyce i metafizyce japońskiego Czechowa – Yasujirō Ozu. W moim odczuciu, podobnie jak u reżysera Tokijskiej opowieści, warstwa fabularna dzieła Fukushima, moja miłość nie zaskakuje w taki sposób, jak estetyczna. Już pierwsza scena  nawiązuje do dokonań twórców epoki, do której tęskną zarówno twórcy kina, jak i widzowie. Cyrkowe zajęcie bohaterki przywodzi na myśl La stradę Felliniego. Cyrk, komizm i prześmiewczość są w obu przypadkach narzędziami dystansu do zastanej rzeczywistości, ale także odsieczą dla niemożności skomunikowania się zupełnie odmiennych jednostek. Balansowanie na granicy radości i tragedii oraz ukazywanie błazeństwa w tragedii łączy oba wytwory. W Fukushimie... pajacowanie i wygłupianie się jawi się jako ucieczka bohaterki od powagi doczesności. Dystansuje ją od przeszywającej pustki egzystencjalnej i permanentnego zamartwiania się. Na wstępie filmu opowiada o męczących ją pytaniach, jakie wciąż sama sobie zadaje. Wyraża takie zdanie:

(…)niekończący się strumień pytań, które mnie przytłaczają i zadręczają. Nie ma innego wyjścia, jak tylko wciąż się martwić: „co by było gdyby”?

Niejako w kontrze do tych rozmyślań, staje jej powinność klowna. Wprowadzenia tego rodzaju wątków, nie tak wyraźnych i determinujących cały obraz, jak to miało miejsce np. w Tonim Erdmannie, sprawia wrażenie, że reżyserka dzierży w swych dłoniach umiejętność równoważenia skrajności w sposób przemyślany. To bardzo cenny i odosobniony dar.

Obraz drogi, jakim jest najnowsze dzieło laureatki Nagrody Publiczności na zeszłorocznym Berlinale, na warsztat bierze zmagania młodej Niemki starającej odnaleźć siebie w Japonii. Co powoduje, że dziewczyna wyrośnięta w liberalnej kulturze, w której nie istnieją żadne ograniczenia, wyjeżdża akurat do kraju kwitnącej wiśni? Odpowiedzią może być chęć powrotu do tradycyjnego podziału ról, bowiem poznana przez młodą Marie kobieta o imieniu Satomi uczy ją zasad etykiety. Dziewczyna poszukuje wśród zmienności i novum jakiegoś stałego materiału czy idei stanowiącej podstawę i zakorzenienie. Jak to w życiu bywa, nauka staje się obopólnie wzbogacająca. Starsza uczy się od młodszej, będącej członkinią organizacji Clowns4Help, dystansu do życia i radości z prozaicznych chwil. Młodsza zaś odbudowuje zatarte poczucie własnej wartości i wiarę w celowość własnego życia. Wymiana doświadczeń między dwiema odmiennymi pod wieloma względami kobietami, jest nauką o jedności w różnorodności, będącą – jeśli się nie mylę – naczelnym przekazem reżyserki, tuż obok powagi błazeństwa. Obraz niemieckiej reżyserki, pomimo patetycznego przesłania, skrywa w sobie warstwę humoru, o który trzeba zabiegać w granicznych momentach życia, aby nie zwariować.

W wyniku trzęsienia ziemi i tsunami Satomi traci dom i córkę. Klęska i strata zakotwiczają się w niej głęboko, aż do momentu poznania przybysza z dalekich krain. Marie jest dla Japonki impulsem do zmian, ale także ostoją, przyczynkiem do grzebania w przeszłości, dzięki której może ją przetrawić. Wspólnie zaczynają odbudowywać zniszczony dom. Ten sugestywny proces oczyszczania przestrzeni przenosi się z poziomu fizycznego na ten psychologiczny. Należy zadać sobie pytanie: dlaczego dojrzała kobieta potrzebuje młodej cudzoziemki do odbudowania swojego miejsca na ziemi? Po pierwsze – zgodnie z założeniami Romana Ingardena – dlatego, że przestrzeń realna, materialna, nawet jeśli jest wypełniona przedmiotami, cechuje się nieciągłością. Reżyserka zadaje widzowi pytanie o to, co znaczy ludzkie życie i ile jest warte, bez przedmiotów nawiązujących do przeszłości oraz bez bliskich, z którymi ten czas miniony się przeżyło. Przecież człowiek, jako istota społeczna, dąży najbardziej do stwarzania relacji w celu niwelowania owej nieciągłości. Po drugie, proces zmazywania nieczystości, usuwania brudu i kreowania przestrzeni ze zgliszczy, jakiego podejmują się razem kobiety, jest symptomatycznym sygnałem budowania i odbudowywania tożsamości. Obie grzebią w przeszłości, przeobrażają ją sobie, na nowo wymyślają i dogadują z nią. W tym sensie wymiatanie kurzu powoduje uprzątanie umysłu ze złych doświadczeń. Mary Douglas – brytyjska antropolożka – podejmowała w swojej najsłynniejszej książce tematykę podziału czystości i skalania, jako tematu wspólnego dla wszystkich społeczeństw. W pozycji pt. Czystość i zmaza. Analiza pojęć nieczystości i tabu dowodziła, jak istotny jest wpływ tych dwóch kategorii na ludzkie życie. Porządkowanie, według Douglas, jest procesem kreatywnego stwarzania zmierzającym do harmonii zarówno fizycznej, naocznej, jak i duchowej. Ontologia świata materialnego generuje stan ducha i na odwrót, dlatego podejmowanie przez Doris Dörrie wątku wspólnego oczyszczania jest wielce symptomatyczne. Wskazuje na uniwersalność tego procesu i wspólnotę przeżyć ludzkich. Poprzez pogłębiającą się bliskość dwóch obcych sobie kobiet, reżyserka pyta o to, co znaczy człowiek bez bliskich, bez przedmiotów i przeszłości. Kim jest jednostka bez znaczących innych? Co zrobiłbyś ze swoim życiem, gdyby tragedia Fukushimy dotyczyła Ciebie, gdyby Twój świat z przeszłości przestał istnieć? Odpowiedzi na te pytania będą mogli sobie Państwo spróbować udzielić, oglądając obraz Fukushima, moja miłość dystrybuowany przez Aurorę Films, który z nieukrywaną przyjemnością objęliśmy patronatem medialnym.

Fot.: Aurora Films

Fukushima, moja miłość

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Szwabowicz

Socjolożka z wykształcenia, bibliotekarka z przypadku, joginka z wyboru. Pieśniarka zespołu śpiewu tradycyjnego Źdźbło. Pasjonatka world music i ruchomych obrazów, w szczególności francuskiej Nowej Fali i twórczości Pedra Almódovara. Absolwentka studium z zakresu filmoznawstwa organizowanego przez Polski Instytut Sztuki Filmowej i Uniwersytet SWPS w Warszawie. Członkini Scope100 (edycja 2016) - projektu online stworzonego przez firmę dystrybucyjną Gutek Film z myślą o widzach, dla których kino jest życiową pasją. Uczestnicy projektu zadecydują, które filmy pokazywane do tej pory jedynie na zagranicznych festiwalach, trafią do polskiej dystrybucji. Kontakt: mag.nowinska@gmail.com

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *