12. LGBT Film Festival – relacja [część trzecia]

Głos Kultury po raz kolejny objął patronatem medialnym LGBT Film Festival – tym razem już 12 edycję. Jest to największa w Polsce impreza filmowa prezentująca filmy – tak fabularne, jak i dokumentalne i krótkometrażowe – podejmujące problematykę osób należących do mniejszości seksualnych, która odbywa się znowuż w szczególnych okolicznościach. Mimo że to truizm przywoływany w kontekście każdego wydarzenia kulturalnego, to warto po raz kolejny dodać, że pandemia koronawirusa Sars Cov 2 zmieniła wszystko, ale chyba najbardziej wpłynęła właśnie na szeroko pojętą kulturę/rozrywkę i zmodyfikowała formy konsumpcji sztuki filmowej. Oczywiście festiwal zyskał także inny kontekst, co już wynika z naszej lokalnej polskiej specyfiki społeczno-politycznej, odnoszący się do wciąż aktualnej i niestety mało merytorycznej, a emocjonalnej dyskusji, jaka toczy się wokół praw tej społeczności, a gorącej w szczególności na niwie politycznej z tzw. strefami wolnymi od LGBT. Festiwal jednak to przede wszystkim sztuka filmowa wolna od bieżączki. Tegoroczna edycja festiwalu odbywa się w Warszawie, ale repliki odbędą się także w innych miastach w Polsce. Po zakończeniu części stacjonarnej imprezy – która co prawda zakończyła się w swej stołecznej odsłonie, to jednak trwa w innych miastach Polski – filmy były jeszcze dostępne online do dnia 25 października. 13 edycja natomiast odbędzie się w dniach 22-29 kwietnia 2022 r. 

Łabędzi śpiew, reż.: Todd Stephens; USA

Pokazany na otwarcie festiwalu w tym roku pstrokaty Łabędzi śpiew, nagrodzony na tegorocznej edycji Monte Carlo Comedy Film Festival (aczkolwiek przyznam się, że impreza ta pozostaje dla mnie dość anonimowa), oferował chyba więcej, niż ostatecznie niestety daje w końcowym rozrachunku. Sama fabuła jest schematyczna, a sam tytuł wykłada ją właściwie w całej rozciągłości. Historia emerytowanego fryzjera, który gnijąc w domu opieki, staje przed ostatnią szansą na zawodowo-artystyczny popis, nie grzeszy oryginalnością, ale sam ten fakt w sobie nie jest problemem. Film nie ma rytmu, akcja wlecze się niemiłosiernie, nie prowadząc do żadnego przesilenia, formuła kina drogi zaś, którym ten obraz chyba miał być w założeniu, rozmywa się w potoku bezsensownych i zbędnych scen. Także sama forma mogłaby być bardziej ekstrawagancka, mając na względzie tematykę. Film ratuje tylko osobliwa obsada, bo oprócz ikony złego kina Udo Kiera (który jest też zdeklarowanym gejem; jego rola w tym filmie ocieka manieryzmami przedstawiającymi środowisko LGBT w sposób stereotypowy, ale to już licentia poetica samego aktora), mamy tutaj inną legendę – Lindę Evans (co prawda w jednej właściwie scenie, w pozostałych zaś jako nieboszczka) w Polsce znaną przede wszystkim z pamiętnej roli Crystal w popularnej w latach 90. Dynastii oraz Jennifer Coolidge, która z kolei młodszemu pokoleniu kojarzy się z cyklem American Pie. Mając taki zestaw, reżyser mógł zbudować formalnie coś bardziej wymagającego, a skończyło się na nijakiej komedii.

Dlaczego nie ty, reż.: Evi Romen; Austria/Belgia

Problem z tym filmem, który w tym roku stanowił seans zamknięcia, polega na tym, że nie wiadomo, czym chce być. Czy jest to zatem portret zamkniętej wiejskiej społeczności, która nie akceptuje homoseksualnej tożsamości głównego bohatera – cichegoi, nieśmiałego, zahukanego Maria? Czy też może jest to obraz kondycji tejże społeczności po traumatycznym doświadczeniu, jaką był zamach terrorystyczny, którego na obszarze gejowskiego baru dokonało islamistyczne komando (do tego aspektu odnosi się zresztą sam tytuł)? Czy też wreszcie austriacka fabuła jest studium szaleństwa rzeczonego protagonisty, który z niejasnych motywów nienależycie przedstawionych przez twórcę, zaczyna zachowywać się nieracjonalnie, przystępując do religijnej grupy młodych adeptów Koranu? Każdy z tych trzech wątków zasługiwał na odrębny film, a wówczas takie przedstawienie sprawy byłoby czytelne i klarowne. Tymczasem w debiutanckim obrazie twórca umieścił tyle motywów, że wszystko to staje się nielogiczne i niekonsekwentne.

Zygfryd, reż. Andrzej Domalik; Polska

Słusznie, że w tym roku twórcy przypomnieli klasyczne polskie filmy, w których w sposób mniej lub bardziej wyraźny, pojawił się wątek homoseksualnego zauroczenia. Zygfryd, mało skądinąd znanego tak wcześniej, jak i później Andrzeja Domalika, bywa nieco na wyrost nazywany polską wersją Śmierci w Wenecji. Ta mocno zapomniana ekranizacja opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza sprawdza się chyba znacznie lepiej po pierwsze jako ballada o seksualności w ogóle (nagie zdjęcia z udziałem Marii Pakulnis dziś już nikogo nie szokują, ale w 1986 roku musiały wzbudzać kontrowersje), ale też sugestywny portret prowincjonalnej międzywojennej Polski.

Fot.: LGBT Film Festival;

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *