Moja droga do franciszkańskiego zakonu nie była wcale taka oczywista. Jako młody chłopak bardzo lubiłem zabawowe życie. Byłem – jak to mówią – chłopcem chętnym „do bitki i do wypitki”. Soboty spędzałem na stokach narciarskich, trenując slalomy, a wieczorem chodziłem na dyskotekę. Lubiłem alkohol i tańce (…) podobały mi się dziewczyny (…). Kilka razy umówiłem się na randki, ale z żadną nie udało mi się „chodzić na poważnie”. Tak o początku swojej drogi do wiary, a potem do Ugandy, mówi Bogusław Dąbrowski. Dziś w zakonie jest już ponad trzydzieści lat, a połowę z nich spędził w Ugandzie stawiając budynki, ucząc, kochając i żyjąc z ludźmi, którzy przyjęli go jak swojego. Droga ta wcale do łatwych nie należała. Niejednokrotnie misjonarze przybywając na nowy ląd, palili dokumenty, by zlikwidować jakąkolwiek możliwość powrotu. Spalić paszport to opowieść jak z Bogusława narodził się Kalungi, czyli dobry i ładny brat.
Powtórzyć trzeba za Thomasem Eliotem, że sercem kultury jest religia. Doskonale widać to na przykładzie Ugandy. Afrykańczycy od dawien dawna oddają kult bóstwom i przodkom poprzez różne rytuały (w tym składając w ofierze zwierzęta, dając więc to, co dla nich najcenniejsze) . Według tradycji lud Baganda dzieli ich na trzy kategorie: boga najwyższego, bóstwa (ponad dwa tuziny) i duchy przodków. Mimo licznych czarowników plemię jest przekonane, że wyznaje wiarę w jednego Boga. Co na to szamani? Wciąż mają ręce pełne pracy, nawet nocą. Wróżą z muszelek, przepowiadają przyszłość, leczą ziołami oraz odczyniają uroki. To jednak nie wszystko – wchodzą również w trans za pomocą ziół halucynogennych. Co jest motywacją do tego typu działalności? Chęć bycia poważaną osobą i oczywiście pieniądze.
Prawda jest taka, że jedyne czego należy obawiać się, będąc w Afryce, to wojny, rebelianci, głód, dzikie zwierzęta i choroby. W pierwszym roku pobytu w Afryce Kalungi zachorował na malarię dziesięć razy. Przechodząc przez cmentarzyk, wpadł do wykopanego grobu; wydostał się, na szczęście. Jednak prawdziwy kryzys dopadł go na przełomie 2004/2005 roku. Słuszne wydaje się stwierdzenie, że załamania i kryzysy są w życiu potrzebne, bo dają okazję do osobistego rozwoju. Jakie rzeczy złożyły się na utratę sensu jego pracy? Było ich wiele: tropikalny klimat, nowe jedzenie, tyfus, malaria, toaleta w buszu, mieszkanie w klasie szkoły podstawowej, brak prądu i łączności telefonicznej, inna kultura, słaba znajomość miejscowego języka – to jedynie wierzchołek góry lodowej. Nie da się jednak uciec od samego siebie, a Afryka była już jego życiem, czy tego chciał czy nie. I tak wyprawa w Księżycowe Góry Rwenzori stała się rekolekcjami, która wprowadziła równowagę na dalsze lata pracy duszpasterskiej.
Dziś mając świadomość, że dyscyplina pomaga okiełznać energię i wykorzystać ją do dobrych celów, stworzył drużynę piłkarską zbudowaną z chłopców w wieku od 10 do 15 lat. Nazywa ich Kalungi Boys (dobrzy chłopcy), a oni mówią do niego Tata Kalungi. Dla niektórych stał się autorytetem i prawdziwym (choć nie rodzonym) ojcem. Część dzieci bowiem albo nie miała okazji poznać swojego rodziciela albo go straciła. Czego poza sportem może ich uczyć ojciec Bogusław? Że życie składa się z pracy i zabawy i na wszystko warto znaleźć czas. I dzięki temu doświadczeniu może wzrastać w swoim duchowym rodzicielstwie. Tym samym serce, które ofiaruje się bezinteresownie, wraca i nadaje sens i szczęcie dniu codziennemu.
Fot.: Zysk i s-ka