Mniej więcej rok temu, za sprawą projektu zaostrzającego istniejącą już tzw. ustawę aborcyjną, w mediach i na portalach społecznościowych rozgorzała dyskusja na ten temat. W kraju doszło do fali protestów kobiet niegodzących się na restrykcyjne zmiany proponowane przez autorów ustawy, a kraj podzielił się na trzy obozy – zwolenników projektu nowej ustawy, osób chcących utrzymać istniejący kompromis oraz tych, którzy postulowali (i nadal postulują) złagodzenie obecnej ustawy. Ostatecznie ustawa pozostała w obecnym kształcie, jednak dla wielu osób jest to nadal rozwiązanie nie do przyjęcia. Oczywistym jest, że problem aborcji dotyka nie tylko mieszkanek naszego rodzimego kraju, ale również kobiety na całym świecie. Głos w tej sprawie postanowiła zabrać (jeszcze) niezbyt znana w Polsce reżyserka zza zachodniej granicy. Zapraszam do lektury recenzji filmu 24 tygodnie niemieckiej reżyserki Anne Zohra Berrached, podejmującego tę niełatwą tematykę. Produkcję Głos Kultury objął patronatem medialnym.
Astrid Lorenz (Julia Jentsch) jest spełniającą się w zawodzie komediantki kobietą. Bardzo lubi swoją pracę, na jej występach sala jest zawsze wypełniona po brzegi, a publiczność ją uwielbia. Oprócz tego, Astrid jest również matką dziewięcioletniej Nele i wieloletnią partnerką Markusa (Bjarne Mädel), oczekującą drugiego dziecka. W szóstym miesiącu ciąży kobieta dowiaduje się, że potomek na 98% urodzi się z zespołem Downa. Choć dla Markusa i Astrid jest to szokująca wiadomość, postanawiają przejść przez to razem i zatrzymać dziecko. Gdy para psychicznie przygotowuje siebie i swoją córkę na pojawienie się nowego członka rodziny, jak grom z jasnego nieba spada na nich wiadomość, że dziecko dodatkowo urodzi się z poważną wadą serca i, oprócz kilku operacji tuż po narodzinach, będzie potrzebowało opieki przez całe życie; Astrid zaczyna rozważać różne opcje.
Pierwszym, co przychodzi na myśl po obejrzeniu filmu 24 tygodnie, jest fakt, że obraz jest bardzo wyważony i surowy. Nie krytykuje ani nie wspiera ostatecznej decyzji bohaterki, jest bardziej opowieścią o tym, z czym realnie zmagają się pary w obliczu choroby nienarodzonego dziecka. Stroni od jednoznacznych osądów, pokazując jednocześnie trudności, z jakimi zmaga się nie tylko kobieta postawiona w tak trudnej sytuacji, ale również jej partner. Markus cały czas trwa u boku Astrid, stara się ją wspierać i odnaleźć się w napotkanych okolicznościach, choć dla niego sytuacja również nie jest prosta.
I choć prawo do ostatecznej decyzji reżyserka przyznaje kobiecie, moim zdaniem przez cały film rozważany jest dylemat, do kogo powinno należeć ostatnie zdanie. Na pewno żadna osoba z zewnątr – czy to lekarz, czy rodzina – nie może kazać parze ani zatrzymać dziecka, ani przerwać ciąży, co podkreśla scena w klinice aborcyjnej, kiedy para stoi w pustym korytarzu, rozmawiając i przytulając się, a kamera filmuje ich z oddali. Z jednej strony Markus, jako ojciec dziecka i partner, powinien mieć prawo głosu, z drugiej jednak, ostatecznie to Astrid będzie musiała urodzić dziecko albo poddać się zabiegowi. Ani jedno, ani drugie zapewne nie byłoby dla niej łatwe.
Skoro już wspomniałam o sposobie filmowania, warto zwrócić uwagę na jeden szczegół, który rzuca się w oczy już na samym początku filmu 24 tygodnie. W momencie, kiedy którakolwiek z osób (Astrid, Markus, lekarze, pielęgniarka) wygłasza swoją kwestię, kamera filmuje ją zza pleców interlokutora. Silnie indywidualizuje to wypowiedź każdej z postaci, dając jej i podkreślając prawo do wygłoszenia swojej opinii.
W filmie o takiej tematyce nie mogło zabraknąć scen naturalistycznych. Wielokrotnie widzimy nagość, zdarzają się sceny seksu, a duże kontrowersje może budzić jedna z ostatnich scen, kiedy pokazana jest procedura wykonywania tzw. późnej aborcji, której poddaje się Astrid. Kamera niczego nie ukrywa, brutalnie pokazuje każdy etap przeprowadzenia zabiegu – od zastrzyku, do momentu położenia martwego dziecka na piersi kobiety, aby mogła się z nim pożegnać. Swoją drogą widać tu pewną dziurę fabularną, gdyż przed zabiegiem kobieta mówi położnej, że nie ma zamiaru widzieć dziecka po urodzeniu, że pożegna się z nim wcześniej. W międzyczasie nie jest pokazane, jak kobieta zmienia wcześniejszą decyzję. To taka dygresja, wracając natomiast do meritum – te naturalistyczne sceny w mojej opinii były konieczne, aby historia Astrid i Markusa była pokazana wiarygodnie, bez przeoczenia jakiegokolwiek istotnego elementu.
24 tygodnie to drugi filmu niemieckiej reżyserki. Anne Zohra Berrached zadebiutowała w 2013 roku obrazem Dwie matki, który został średnio przyjęty przez publiczność. Być może jednak to właśnie najnowszy film przebije się do szerszego grona odbiorców, zwłaszcza że ci, którzy go zobaczą, nie będą mieli raczej na co narzekać. Choć film nie jest łatwy w odbiorze, a jego akcja nie pędzi na łeb na szyję, to absolutnie nie umniejsza to jego ważności, bowiem obiektywnie opowiada o sytuacji cały czas aktualnej i przytrafiającej się wielu parom. Polska premiera już jutro, więc jeśli nie macie jeszcze pomysłów na spędzenie popołudnia czy wieczoru, zapraszam do kin.
Fot.: Aurora Films