Po bandzie, bez trzymanki, do samego końca – „The League”, sezon 7 [recenzja]

Najbardziej niegrzeczne dziecko amerykańskiej telewizji, którego liczba widzów nad Wisłą mieści się prawdopodobnie w przedziale 20-200 osób; serial, w którym słowo „tabu” zostaje zmielone i zjedzone jeszcze przed śniadaniem – The League zakończył właśnie pastwić się nad kolejnymi grupami społecznymi. Geje, nauczyciele, projektanci mody, lekarze, trenerzy szkolnych drużyn sportowych, księża, sklepowe ekspedientki i wielu innych – możecie powoli wychodzić z szaf, Wirtualna liga (polski tytuł), już nigdy z Was nie zadrwi, nie wytknie palcem, gdyż – i piszę to prawie ze łzami w oczach – dobiegł końca siódmy sezon fantastycznej produkcji FXX, a co za tym idzie – niestety – zakończył się również sam serial. Serial często ocierający się o granice dobrego smaku i absurdu, bezczelny, chamski, jednak co najważniejsze – ze wszech miar zabawny! Żegnaj Jenny, żegnaj Taco, Pete, Ruxin, Andre i Kevin. Żegnajcie ze świadomością, że odwaliliście kawał świetnej roboty!

Jak wspomniałem – liczba fanów perełki zza Oceanu, jaką jest The League, w naszym kraju jest niewielka. Powód? Ciężko powiedzieć, prawdopodobnie tematyka i mylne pojęcie o tym, o czym ten serial opowiada. No bo, powiedzmy sobie szczerze, jakiego przeciętnego polskiego widza zainteresuje coś, czego skrótowy opis (powiedzmy, w programie telewizyjnym) brzmi tak: Serial opowiada o losach szóstki przyjaciół, których największą pasją jest gra w Fantasy Football League. Podczas rozgrywek, uczestnicy gry tworzą wirtualne drużyny z rzeczywistych zawodników, którzy grając w prawdziwych meczach, zdobywają punkty dla tych właśnie drużyn. Brzmi słabo? Ano, brzmi i to nawet mega słabo! Jednak nic bardziej mylnego! Tak, sport, którego zasady w Polsce zna jedynie garstka osób (do których się NIE zaliczam), jest tu rzeczywiście tłem, jednak… tylko tłem! Co prawda rywalizacja w Lidze wyzwala w bohaterach to co najgorsze, a lawiny kpin z siebie nawzajem nie da się powstrzymać, jednak nie sam football jest tu sednem, jest nim – UWAGA – przyjaźń i codziennie relacje między poszczególnymi postaciami.

liga2

The League tak naprawdę opiera się na najbardziej standardowym komediowym schemacie – grupka kumpli spotyka się, by pogadać o bzdurach (tak, tak – Friends, How I met your mother itd.), tyle tylko, że bzdury wychodzące z ust przyjaciół z Chicago są „odrobinę” mocniejsze. Przez sześć poprzednich sezonów drwiono już chyba z każdego, a sytuacje, które w innych sitcomach byłyby nie do pomyślenia i bulwersowały widzów, można by mnożyć. Draft (wybór zawodników do Ligi) urządzony na pogrzebie znajomego, wyłudzanie współczucia na udawanego raka piersi, przypadkowe upieczenie i zjedzenie chomika (!!) to tylko niektóre (w dodatku nie te najostrzejsze) przykłady. Tabu? Wolne żarty! To słowo w słowniku Wirtualnej ligi nie istnieje! Myli się jednak ten, kto po powyższych słowach ma przed oczami wizje bandę aspołecznych, klnących jak szewcy degeneratów, co to, to nie! W skład Ligi wchodzą między innymi uznany chirurg plastyczny, szef wielkiej międzynarodowej korporacji czy prawnik. Plus „kura domowa” i etatowy palacz marihuany, ale to nieważne. Wszyscy oni prowadzą normalne życie, chodzą do pracy (w której, jak widać, się sprawdzają), odbierają dzieci ze szkoły, wychodzą do restauracji, czy – będąc bardziej na czasie – ubierają choinkę. Inną sprawą jest to, że przydarzają im się absurdalne przygody, a kiedy mowa o wygraniu pucharu (stworzonego przez samych zawodników) za zwycięstwo w wirtualnej lidze, gotowi są dla niego zrobić dosłownie wszystko w tym, między innymi upokorzyć własnego męża czy donieść do pracy na kolegę, byle tylko w jakikolwiek sposób osłabić „rywala”. Summa summarum, każdy członek ligowej szóstki wie jednak, że może na pozostałą piątkę liczyć. Dla formalności, szóstkę te tworzą mało znani aktorzy, których role w innych produkcjach są zazwyczaj epizodyczne. Warto także dodać, że sam serial jest mocno improwizowany, a żarty, które widzimy na ekranie często powstały pod wpływem impulsu czy reakcji na daną sytuację przed kamerą.

i

Wirtualna liga to serial, który mocno podzielił amerykańską widownię, jedni w dniu dzisiejszym płaczą po kątach i domagają się pełnometrażowego filmu, inni dziękują FXX, że wreszcie zdejmuje The League z anteny. Powód? Pozwolę sobie zacytować jeden z komentarzy z oficjalnego profilu serialu: I used to love this show, but it has gone beyond funny to disgusting. Każdy może mieć swoje zdanie, jednak mnie daleko do nazywania tej produkcji „obrzydliwą”, jestem jednak w stanie zrozumieć, że komuś kierunek, który w pewnym momencie obrało The League, niekoniecznie musiał się spodobać. Wymienione wcześniej draft na pogrzebie czy zjedzenie (nieumyślne!) chomika miały miejsce w ostatnich dwóch sezonach, wcześniej była to komedia ostra jednak bez tzw. „przegięć”, które w ostatniej odsłonie były już czymś naturalnym. Doszło nawet do tego, że jeden z odcinków przez większość czasu był animowany, ponieważ pokazanie „normalnie” tego, co miało w nim miejsce, po prostu nie przeszłoby cenzury. Czego jednak można się było spodziewać, kiedy na chwilę do obsady dołączył Seth Rogen, znany z takich filmów jak Zack i Miri kręcą porno, Wpadka czy Wywiad ze Słońcem Narodu.

12232835_10153729768917272_4688359769379388027_o

Tak więc szyderstw i żartów, które nie rozbawią każdego, jest w zamykającym serial sezonie co niemiara. Szósta odsłona zakończyła się – dosłownie – wybuchowo. Jednak to było nic w porównaniu z tym, co otrzymaliśmy w sezonie siódmym, którego już sam początek zapowiadał, że twórcy nie zamierzają zwalniać tempa, a wręcz przeciwnie – chcą je podkręcić, no bo w jakim innym serialu przyrządza się naleśniki w domowym Toi Toiu? Kto normalny ma w domu Toi Toia? Żarty naprawdę stoją na różnym poziomie, bo wbrew temu co napisane jest wyżej, jest w The League miejsce na cięte, jednak głębsze riposty, co prawda zaraz po nich może się na ekranie ukazać scena seksu z arbuzem (tak, dobrze czytacie – seksu z arbuzem, takim owocem), jednak najważniejsze jest to, że odcinki wciąż bawią! Dysfunkcyjna rodzinka MacArthurów i jej problemy rozkładają na łopatki, czujący się lepszy od reszty paczki Ruxin, wymierza celne riposty z prędkością karabinu maszynowego, wyśmiewany przez pozostałych Andre… nadal jest wyśmiewany, a nam – widzom – nie jest go nawet odrobinę szkoda! Jednak największą gwiazdą ostatniej serii jest zdecydowanie Taco, czyli grany przez Jonathana Lajoie „etatowy palacz marihuany”, będący najbardziej poboczną postacią grupy; potrafi pojawić się w danym odcinku na zaledwie 5 minut, ale uwierzcie, że będzie to 5 minut tak prześmiesznego absurdu, że aż ciężko uwierzyć, że kwestie wypowiadane przez Taco ktoś zdecydował się wyemitować w telewizji ;).

taco

Wisienką na torcie można z kolei nazwać finał finałów, czyli zamykający wszystko 45-minutowy odcinek trzynasty. Było tu w zasadzie wszystko, za co widzowie pokochali The League. Ostre żarty, Shiva (zapomniałem wcześniej dodać, że Shiva to imię jednej z drugoplanowych postaci, na cześć której nazwane zostało trofeum, o które walczą serialowi przyjaciele), nieoczekiwane zwroty akcji, brak jakichkolwiek hamulców, a także ostatnia scena, tak bardzo The League’owa, jak tylko można sobie wyobrazić! Wirtualna liga to serial, który nigdy nie zapisze się wielkimi zgłoskami w historii produkcji małego ekranu, w Polsce nigdy nie zyska rzeszy fanów, jednak każdy kto ceni sarkastyczne, ironiczne poczucie humoru, ze szczyptą bezczelności, powinien się w tym serialu zakochać, jak i zakochałem się ja, pomimo nieznajomości zasad footballu amerykańskiego. Bawiłem się siedem sezonów i jest to jeden z niewielu seriali, których autentycznie będzie mi w ramówce brakować; żegnaj Ligo, już tęsknię.

liga

Fot.: FXX

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *