rozen

Aktualnie na słuchawkach #11: Rozen, Manchester Orchestra, Nick Waterhouse, Rhiannon Giddens with Francesco Turrisi

Witamy w kolejnej odsłonie cyklu Aktualnie na słuchawkach, w którym będziemy dzielić się przemyśleniami na temat czterech płyt, wystawimy im oceny, wskażemy naszym zdaniem najmocniejsze oraz najsłabsze utwory i podzielimy się z Wami teledyskiem (jeśli będzie dostępny). Słuchanie kolejnych płyt na potrzeby tego cyklu to dla nas poszerzenie horyzontów, wyjście ze strefy komfortu, eksploracja nieznanych muzycznie terytoriów i przede wszystkim dobra zabawa. W nowej odsłonie Aktualnie na słuchawkach omawiamy wyłącznie nowości muzyczne z poprzedniego miesiąca. Dlatego też dziś przeczytacie (i, miejmy nadzieję, posłuchacie) o nowościach kwietnia, za miesiąc nowościach maja, później czerwca itd. Nasze teksty będą się ukazywać za każdym razem w ostatnim tygodniu miesiąca, niestety dzisiejsza odsłona zaliczyła niekontrolowane opóźnienie i ukazuje się o tydzień później. Da nam to łącznie 48 recenzji płyt rocznie. W każdym miesiącu postaramy się umieścić w zestawieniu przynajmniej jedną płytę mainstreamową oraz wyłuskać takie albumy, po które naszym zdaniem warto sięgnąć, mimo niskiej lub nawet znikomej rozpoznawalności muzyków, którzy ją stworzyli. Dodatkowo postaramy się napisać, z jakim artystą bądź albumem kojarzy nam się omawiany wykonawca lub jego płyta. W tym miesiącu przedstawimy Wam między innymi zespół Rozen.

Nasz zespół redakcyjny odpowiedzialny za Aktualnie na słuchawkach to Patryk Wolski i Mateusz Cyra. Patryk jest miłośnikiem rocka, głównie pociągają go odłamy hard i stoner. Mateusz z kolei to niepoprawny Stan Eminema, miłośnik lirycznego rapu oraz amator jazzu i  muzyki filmowej. Naszym wspólnym mianownikiem jest naprawdę szeroko pojęty indie rock oraz muzyka folk. Możecie spodziewać się zatem sporej różnorodności muzycznej.  

Pamiętajcie też, że na samym dole przypinamy playlistę Aktualnie na słuchawkach 04/21 dostępną na Spotify, w której umieściliśmy naszym zdaniem najfajniejsze piosenki z kwietnia 2021 roku. 


Patryk Wolski:

Wykonawca: Rhiannon Giddens with Francesco Turrisi

Tytuł: They’re Calling Me Home

Data premiery: 9 kwietnia 2021

Najsilniejszy punkt: Black as Crow, O Death, Waterbound

Najsłabszy punkt: Nenna Nenna

Gatunek: folk, blues

Ocena: 8/10

Rhiannon Giddens jest aktywna na scenie muzycznej już od wielu lat; znana jest zarówno jako członek zespołu Carolina Chocolate Drops, jak i z działalności solowej. Artystka łączy muzykę kojarzoną z południowymi stanami USA (blues, country) wraz z celtyckimi nutami wprost ze Starego Kontynentu. I brzmi to fantastycznie, chociaż na papierze wydaje się absurdalne. Również muszę zaznaczyć co często już się w naszym cyklu zdarza że Rhiannon Giddens wcześniej nie znałem, chociaż reprezentuje gatunek muzyczny, który lubię. Co więc tak mnie w najnowszej płycie artystki zafascynowało? Przede wszystkim możliwości wokalne Rhiannon Giddens zrobiły na mnie piorunujące wrażenie, bo wokalistka potrafi zaśpiewać zarówno delikatnie (Si Dolce e’l Tormento), jak i z ogromnym pazurem (O Death). A przy tym album jest bardzo kameralny, bo zazwyczaj słyszymy wokal oraz jeden lub dwa instrumenty, dzięki czemu większą uwagę można skupić na poszczególnych dźwiękach. Tu usłyszymy skrzypce, tam banjo czy klasyczną gitarę zarówno Rhiannon Giddens, jak i towarzyszący jej Francesco Turrisi świetnie dobrali instrumenty do wokalu. Jest melancholijnie i czarująco na tyle, że płyta They’re Calling Me Home jest dla mnie czymś w rodzaju podróży do innego czasu i do innej przestrzeni. Teksty piosenek również przenoszą nas w czasie, gdyż wydają się brzmieć jak codzienne rozterki prostych ludzi – wspomniane już Waterbound zawiera częste w bluesie odniesienie do skutków działania przyrody (w tym wypadku powodzi). Dla fanów muzyki folk utożsamianej z kulturą USA jest to pozycja obowiązkowa.

Rhiannon Giddens - Waterbound (with Francesco Turrisi)


rozenWykonawca: Nick Waterhouse

Tytuł: Promenade Blue

Data premiery: 9 kwietnia 2021

Najsilniejszy punkt: The Spanish Look, Medicine, Minor Time

Najsłabszy punkt: Promene Bleu

Gatunek: rockabilly, blues, jazz, soul

Ocena: 7/10

Kolejne moje odkrycie kwietnia również kręci się wokół bluesa, ale styl Nicka Waterhouse’a jest zupełnie inny od muzyki Rhiannon Giddens. O ile wyżej wspomniana They’re Calling Me Home przybliża do ponownego spotkania z naturą, o tyle Promenade Blue to klimat małej, zadymionej sali w niewielkim klubie jazzowym z pierwszej połowy ubiegłego wieku. Nick Waterhouse przenosi nas do czasów, gdy rock’n’roll dopiero raczkował, a Elvis nie był jeszcze królem, jednak zmiany w muzyce popularnej były już za rogiem. Jako gracz tego typu muzykę kojarzę przede wszystkim z serii Fallout, w której korzystano z dorobku takich grup jak The Ink Spots. W utworach Nicka Waterhouse’a wyczuwalna jest ta urocza surowość dźwięku, którą kojarzę właśnie ze starymi nagraniami sprzed paru dekad. Głos wokalisty wydaje się na tyle niski, na tyle „ciężki”, że wnika w słuchawki i momentalnie wkręca się w ucho. Ogromnego uroku dodają wokalowi często występujące chórki i wokalizy (np. The Spanish Look). Oczywiście płycie Promenade Blue można zarzucić, że jest wtórna i jedynie powiela oklepane motywy ze złotej ery jazzu i soulu i z tym też trudno się nie zgodzić. Wiele utworów brzmi podobnie do tego, co już kiedyś mieliśmy okazję słyszeć, i dla zagorzałych wielbicieli tych gatunków Nick Waterhouse może nie oferować niczego wyjątkowego. Jako że ja nie siedzę w tej muzyce, a sprawia mi ona od czasu do czasu przyjemność, Promenade Blue polubiłem, aczkolwiek euforii podczas słuchania nie doświadczam. Warta uwagi jako odpoczynek od mocniejszych brzmień.

Nick Waterhouse - Medicine (Official Video)


Mateusz Cyra:

rozenWykonawca: Rozen

Tytuł: Rozen

Data premiery: 16 kwietnia 2021

Najsilniejszy punkt: Tylko cisza, Nie wyjadę, Cień, Lepszy ląd

Najsłabszy punkt: brak

Gatunek: Folk

Kojarzy mi się z: The Lumineers, Mumford & Sons, Kwiat Jabłoni

Ocena: 9/10

Standardowo już zacznę od wyznania: nie lubię polskiej muzyki. Mam jakąś wewnętrzną niechęć do dokonań naszych rodzimych grajków. Pewnie winę za to ponoszą komercyjne stacje radiowe, które z lubością powtarzają w kółko ten sam chłam, od którego więdną uszy, a mnie od tych „przebojów” i skrajnie głupich tekstów robi się zwyczajnie niedobrze. Oczywiście jest garstka zespołów, które cenię i których twórczość zdołała przebić się przez moją zaporę, ale ze mną jest tak, że samo dojście do tej zapory zajmuje wystarczająco dużo czasu i większość zwyczajnie polega. Dlatego też moja lista krajowych wykonawców niemal w ogóle się nie powiększa. Tym wstępem chciałem podkreślić, jak wielkim wydarzeniem było umieszczenie polskiej płyty w tym cyklu. Rozen dokonał niemożliwego i nie tyle, że dotarł do mojej zapory, ile po prostu ją staranował. Ta debiutancka płyta przez blisko dziesięć dni nie schodziła z moich słuchawek i zacząłem stopniowo wplatać inne płyty, gdy czułem, że zaraz skończy się miesiąc, a terminy i zaległości mają coraz dłuższe cienie i po prostu muszę zająć się innymi artystami. Co tu dużo mówić kocham tę płytę. Wryła się w moje serce, umysł, codzienność. I już ze mną zostanie. Tym bardziej że Rozen dopiero się rozkręca i widzę w nich olbrzymi potencjał na coś, czego w naszym kraju nie ma. Zresztą już teraz bardzo ładnie wpasowali się w pustą przestrzeń muzyki szerzej znanej na świecie jako folk-rock/indie-folk, który ludziom kojarzy się z takimi zespołami, jak Mumford & Sons czy The Lumineers. I z ręką na sercu można powiedzieć, że Rozen dotrzymuje kroku obu wspomnianym (i bardzo przeze mnie cenionym) kapelom, prezentując iście międzynarodowe brzmienie. Głos Andrzeja Rozena jest absolutnie piękny, niezwykle ciepły i kojący, a jego liczne zaśpiewy po prostu porywają. Równie piękna jest warstwa instrumentalna nie bez powodu mówi się, że w prostocie tkwi siła. Rozen nie sili się na nie wiadomo jak wielowarstwowe brzmienie i eksperymenty brzmieniowe jest wręcz przeciwnie, prosto, emocjonalnie, od serca. Nie chcę za bardzo się rozpisywać, ponieważ wspólnie z Sylwią planujemy napisać osobny wielogłos o tym spektakularnym debiucie. W tym momencie jest to jedna z najwyżej przeze mnie ocenionych płyt w 2021 roku, a przesłuchałem ich do chwili, w której piszę te słowa, dokładnie 104.  

Rozen - Lepszy Ląd (Official Video)


rozenWykonawca: Manchester Orchestra

Tytuł: The Million Masks Of God

Data premiery: 30 kwietnia 2021

Najsilniejszy punkt: Telepath, Bed Head, Keel Timing

Najsłabszy punkt: brak

Gatunek: indie rock, folk rock

Kojarzy mi się z: Frightened Rabbit, Deer Tick

Ocena: 9/10

Gotowi? No to lecimy z wyznaniem: ta płyta w ogóle nie miała się tu znaleźć. Wpadła mi na słuchawki jako jedna z ostatnich, dosłownie kilka dni temu, dlatego w dalszym ciągu ją „przetrawiam” i wciąż odkrywam coś nowego, ale mimo to udało jej się wyprzedzić dwa inne krążki, które oceniam bardzo wysoko, bo… Manchester Orchestra wygrał z innymi kandydatami tym, co ostatecznie zawsze ma u mnie pierwszeństwo emocjami. A te targają mną za każdym razem, jak słucham tej płyty. Przykład? Kilka dni temu siedziałem ze swoją dwuletnią córką na kanapie i odpaliłem teledysk do Telepath i trzecia zwrotka dosłownie mną pozamiatała. Poryczałem się jak głupi, bo przy dobrych tekstach z miejsca odnoszę je do siebie i swoich bliskich, a gdy żona przechodziła przez salon, czym prędzej przetarłem łzy, żeby nic nie wiedziała. Od razu powiem, że nie znam wcześniejszego dorobku grupy, co  bazując na tym, jak świetna jest The Million Masks Of God, jest dla mnie powodem do wstydu i długiego nadrabiania zaległości. A te sięgają aż do 2006 roku i pięciu albumów. Wróćmy jednak do najnowszego dokonania Manchester Orchestra słuchając tej płyty, mam wrażenie, jakbym dostał dostęp do jakiegoś pamiętnika pełnego obaw, lęków i fobii dojrzałego emocjonalnie mężczyzny, ojca, męża, który pragnie miłości, zrozumienia, akceptacji i stabilności w obliczu śmierci, obaw o przyszłość bliskich i pędzącego świata. The Million Masks of God to nie tyle koncept album, ile po prostu płyta, którą powinno słuchać się od deski do deski, o czym wspominają sami jej twórcy. I to czuć. O ile poszczególne piosenki, wyrwane z kontekstu i tak się bronią i świetnie brzmią, o tyle nabierają pełnej mocy, gdy towarzyszą im pozostałe nagrania z płyty. To dla mnie jeden z tych albumów, które wymagają częstego powtarzania na słuchawkach, ponieważ jest niesamowicie złożony i wielowarstwowy i widzę już, że będę miał wiele smaczków do wyłapania, a ja najzwyczajniej w świecie kocham takie muzyczne dzieła. 

Manchester Orchestra - Telepath (Official Music Video)


Playlista Aktualnie na słuchawkach 04/21

rozen

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *