Witamy w kolejnej odsłonie cyklu Aktualnie na słuchawkach. Dziś podzielimy się z Wami naszym zdaniem o najnowszych płytach The Veils, Black Honey, The War and Treaty oraz The Lathums. Wszystkie płyty miały premiery w marcu 2023 roku.
Nasz zespół redakcyjny odpowiedzialny za Aktualnie na słuchawkach to Patryk Wolski i Mateusz Cyra. Patryk jest miłośnikiem rocka, głównie pociągają go odłamy hard i stoner. Mateusz z kolei to niepoprawny Stan Eminema, miłośnik lirycznego rapu oraz amator jazzu i muzyki filmowej. Naszym wspólnym mianownikiem jest naprawdę szeroko pojęty indie rock oraz muzyka folk. Możecie spodziewać się zatem sporej różnorodności muzycznej.
Pamiętajcie też, że na samym dole przypinamy playlistę Aktualnie na słuchawkach 03/23 dostępną na Spotify, na której umieściliśmy naszym zdaniem najfajniejsze piosenki z marca 2023 roku.
The War and Treaty
Lover's Game
Data premiery: 10 marca 2023
Najsilniejszy punkt: Lover’s Game, Ain’t No Harming Me, That’s How Love Is Made, Have You A Heart
Najsłabszy punkt: brak
Gatunek: blues, soul, country
Kojarzy mi się z: The Staple Singers, Sharon Jones and the Dap-Kings
Ocena: 10/10
Patryk Wolski
The War and Treaty – cóż to za duet! Przyznam, że wymagało to kilku odsłuchań, żeby w pełni docenić tę płytę, gdzieś po drodze o niej zapomniałem i nawet przestałem ją brać pod uwagę w naszym rankingu, ale w końcu postanowiłem cofnąć się do pierwszych albumów, które przesłuchałem w tym miesiącu. I jak ja się cieszę, że wróciłem do słuchania Lover’s Game – bo teraz nie mogę przestać. Ileż tu dojrzałych emocji towarzyszących utworom, które skupiają się głównie na najważniejszym w naszym życiu uczuciu – miłości. I wcale mnie nie zdziwiła informacja, że artyści na tej płycie są małżeństwem. Między nimi czuć ogromną chemię, ich nakładające się na siebie wokale są tak potężne zarówno w samym dźwięku, jak i słowach, że ciary to nieustanny efekt uboczny słuchania tego albumu. Drobna uwaga: otwierający tę płytę utwór tytułowy Lover’s Game może Was zmylić, bo to żywiołowy kawałek sugerujący, że będziemy tu mieli do czynienia z blues rockiem. Nie dajcie się zwieść – kolejne utwory to już czyste połączenie bluesa, soulu i americany. Tanya Trotter szczególnie mocno nawiązuje tutaj do klasyków kobiecego soulu i chyba jej skala głosu zrobiła na mnie najbardziej piorunujące wrażenie. To, co robi w cudownym Have You A Heart (moim zdaniem utwór pod kątem emocji zasługuje na Oscara, Nobla czy co tam sobie wybierzecie), przechodzi ludzkie pojęcie. Czasami można odnieść wrażenie, że przy niej głos Michaela Trottera Jr. jest mało istotny, ale jego niski, spokojny głos dodaje dodatkowej głębi utworom. Cudo, cudo i jeszcze raz cudo. Zakochałem się w miłosnych opowieściach The War and Treaty na zabój.
The Veils
…And Out of the Void Came Love
Data premiery: 3 marca 2023
Najsilniejszy punkt: Time, No Limit of Stars, Someday My Love Will Come
Najsłabszy punkt: Epoch
Gatunek: Progressive folk
Kojarzy mi się z: Nick Cave & The Bad Seeds
Ocena: 7/10
Mateusz Cyra
Czas na wyznanie: The Veils poznałem przez przypadek. Ich fenomenalny utwór Vicious Traditions z debiutanckiego albumu The Runaway Found znalazł się w finałowej scenie filmu Mr. Brooks (2007) i do dziś ta scena ma na mnie tak silne oddziaływanie, że przechodzą mnie ciarki na samo wspomnienie. Siedząc w kinie, zbierając szczękę z podłogi, wiedziałem, że muszę znaleźć ten zespół. A pragnę przypomnieć, że były to czasy przed Spotify, Tidalem czy – jakże przydatną dziś aplikacją – Shazam. Żeby odszukać, kto jest wykonawcą tego utworu, poszedłem ponownie na ten film do kina, zostałem do napisów końcowych i pstrykałem zdjęcia, gdy napisy doszły do sekcji utworów muzycznych. Od tamtej pory pokochałem The Veils całym sercem i dziś śmiało mogę powiedzieć, że ten zespół to moje muzyczne top pięć. Przejdźmy jednak do ich najnowszego dziecka. Niestety, ale w tym momencie uważam, że jest to ich najsłabsze dzieło, ale mam cichą nadzieję, że po prostu to nieco trudniejszy brzmieniowo album, w który muszę się bardziej wgryźć, żeby w pełni docenić to, co zrobił na tej płycie Finn Andrews i jego ekipa. Tym bardziej że czekałem na tę płytę aż siedem długich lat! Nie wiem, może to też dlatego, że ten konkretny album ma w sobie coś takiego, że mocno pobrzmiewają tu echa twórczości Nicka Cave’a & The Bad Seeds, a na jego twórczość muszę mieć po prostu ochotę. Z tego tytułu jest to też album ekstremalnie smutny, bardzo poetycki, z motywami samopoznania, odkupienia, straty i miłości. Chcą, abyś poczuł słowa i zrozumiał, że te rymujące się zdania są znaczące i świetliste. Piosenki Finna Andrewsa, jak zawsze, są wyjątkowe, pełne żywego, kwiecistego języka, który nie jest w żaden sposób pretensjonalny, ale jest wejściem do malowniczej i niezwykłej krainy. Melancholijny przekaz Finna dobrze pasuje do trzymającego w napięciu tonu południowo-folkowego rocka, z którego są znani. Jak widzicie – zauważam tu rzeczy, za które pokochałem Veilsów ponad piętnaście lat temu, i gdzieś tam czuję tkwiący na płycie potencjał. Może po prostu to nie wina płyty samej w sobie, tylko jakieś moje muzyczne niedopasowanie i za kilka miesięcy, gdy wrócę do tych słów, będę się irytował na samego siebie, jak mogłem tak błądzić w swojej ocenie tego arcydzieła. Kto wie. Dziś odczuwam leciutki zawód i liczę, że następny album przyjdzie szybciej niż ten.
The Lathums
From Nothing To A Little Bit More
Data premiery: 3 marca 2023
Najsilniejszy punkt: Struggle, Rise and Fall, Land and Sky, Undeserving
Najsłabszy punkt: brak
Gatunek: indie rock
Kojarzy mi się z:Circa Waves, The Vaccines
Ocena: 10/10
Patryk Wolski
W przeciwieństwie do wcześniej omawianej przeze mnie płyty państwa Trotter, album The Lathums to był złoty strzał – trafił w moje muzyczne serduszko od razu i wziął jako dobrowolnego jeńca natychmiastowo. Okej, można powiedzieć, że zadziałał tu też urok brytyjskiego akcentu, ale nie przesadzajmy, najważniejsza jednak jest muzyka, a ta oczarowała mnie swoją zmiennością i instrumentalną wirtuozerią. Pomimo że From Nothing To A Little Bit More to dopiero ich drugi album, to The Lathums zdają się w pełni używać potencjału zarówno gitar, jak i perkusji – a w przypadku świeżych zespołów, które dopiero wyszły z garażu, czasami nie jest to oczywiste. Wokal Alexa Moore’a świetnie się komponuje z resztą zespołu, czasami cudownie wypadając z tonu instrumentów, riffy gitarowe wpadają od razu do głowy (Przykłady? Proszę bardzo: Land and Sky, Say My Name). Ale nie to ostatecznie zadecydowało, że daję im dychę na zachętę. W ich utworach przebija się dużo skołtunionych emocji wokół dojrzewania, wchodzenia w życie młodego człowieka, który gubi się w dzisiejszym świecie. Mówi o tym tytuł płyty, mówią o tym tytuły utworów: Struggle, Sad Face Baby, Crying Out, Undeserving. Ich płyta to głos pokolenia, który do tej pory żył w bańce wygody, komfortu i luzu, a teraz się okazuje, że trzeba zorganizować sobie życie, na co niestety coraz więcej młodych osób nie jest przygotowanych. Płyta The Lathums trafiła w moje emocje, gdyż sam zmagam się z podobnymi trudnościami i niektóre utwory – zwłaszcza Undeserving – w punkt trafiają w moje lęki i zmartwienia.
Black Honey
A Fistful Of Peaches
Data premiery: 17 marca 2023
Najsilniejszy punkt: Heavy, Out of my mind, Nobody Knows
Najsłabszy punkt: Nie ma tu niczego słabego.
Gatunek: indie rock, indie pop
Kojarzy mi się z: Wolf Alice
Ocena: 8/10
Mateusz Cyra
Czas na wyznanie: dwa lata temu ich album Written & Directed prawie dostał się do tego cyklu, jednak grupa Black Honey przegrała wtedy z moimi innymi wyborami. Tym razem miałem bliźniaczą sytuację – już miałem olać A Fistful of Peaches kosztem zespołu Nickel Creek, ale mając z tyłu głowy, że będzie to już drugi raz, postanowiłem jednak postawić na Black Honey. I nie żałuję, bo z każdym kolejnym przesłuchaniem tej płyty odkrywam jakieś nowe rzeczy, które gdzieś tam mi uciekły wcześniej. Bardzo lubię delikatny, ale piekielnie charakterny głos Izzy B. Phillips, który czasem zdaje się wręcz kłócić z gitarowym brzmieniem, ale nic bardziej mylnego – ta mieszanka ma właśnie tak wybrzmiewać i to ona nadaje zespołowi niepowtarzalnego charakteru, bo z łączenia pozornie niepasujących do siebie muzycznych puzzli stworzyli coś unikatowego. Wciąż niezdecydowani? Black Honey dość mocno romansują z grungem, ale i popem. Mamy podnoszące na duchu teksty, uspokajające wokale, ciężkie gitary i chwytliwe popowe piosenki. Twórczość Black Honey to w głównej mierze opowieść o sile kobiet w dzisiejszym świecie, oda do młodszej wersji samej siebie oraz otwarta refleksja na temat zdrowia psychicznego. Black Honey nie poddają się mainstreamowi i zdecydowanie nie psują się jako artyści łatwo. Praca, jaką włożyli w swój album A Fistful Of Peaches, jest niezwykła, a gdy mija każda piosenka, zdajesz sobie sprawę, że wszystko pięknie do siebie pasuje. Złośliwi pewnie powiedzą, że moglibyśmy uświadczyć większej różnorodności, ale mi taka muzyczna spójność odpowiada. Tym bardziej że dzieje się tutaj naprawdę dużo.