Zmierzając do kina na Wujka Foliarza, w głowie kołatało mi ciągle jedno pytanie – czy uda się powtórzyć fenomen Fanatyka? Czy krótkometrażowy film o miłośniku wędkarstwa, powstały na podstawie internetowej pasty (wielokrotnie cytowanej i przerabianej) ma szansę na drugi oddech? A może po prostu zgłupiałem licząc na to, że ta konwencja zaskoczy mnie po raz kolejny. Że można z tego sklecić nasze małe, przaśne uniwersum, w którym będziemy się śmiać z polskich przywar i głupotek. Film Michała Tyłki robi to wszystko w wersji: więcej, mocniej, głośniej. Ale zapomniał o jednym – dobrze by było, gdyby było też lepiej.
Fanatyka z Fanatyka tu niewiele, ale łowienie smaczków i nawiązań do perełki z Piotrem Cyrwusem w roli głównej to naturalna kolej rzeczy, skoro oś wydarzeń wciąż podąża za Kubą. Chłopak po kilku latach terapii i problemów z prawem postanawia rozpocząć życie od nowa, ale wtedy do akcji wkracza jego wujek, który znikąd przejmuje stery nad jego losem. Jerzy Żurek potrzebuje swojego siostrzeńca do nowej akcji, aby zdemaskować niecne działania lokalnej władzy; od dłuższego czasu za pomocą mediów społecznościowych informuje swoich widzów o przekrętach i wszelkiego rodzaju teoriach spiskowych. Przeczuwa jednak nadchodzący kataklizm, więc ściąga chłopaka do swojego bunkra – a jakże, szaleniec musi mieć bunkier – i przedstawia mu swój plan.
Kuba oczywiście protestuje, wyzywa wujka i jego towarzyszy od wariatów. Wiemy jednak, że w końcu chłopak się złamie i zgodzi się im pomóc. Szkoda, że już na tym etapie straciłem zainteresowanie tym, co Michał Tyłka wyreżyserował. Pierwszy bolesny cios to przede wszystkim nijakość bohatera tytułowego Wujka Foliarza. Jerzy Żurek nie ma żadnej cechy charakterystycznej, poza swoim mało oryginalnym sloganem: “A jak to wszystko pierdolnie…”. W postaci granej przez Adama Woronowicza nie ma nic, co by go wyróżniało z tłumu. Foliarz mówi normalnie, mimikę i gestykulację ma zwyczajną, więc nie był w stanie wzbudzić we mnie ani emocji, ani mnie rozbawić. Nie przepadam za aktorstwem Woronowicza i tym filmem wcale mnie nie przekonał, że powinienem zmienić swoje zdanie. Jego postać jest do bólu zwyczajna, przez co strasznie nieinteresująca.
Już bardziej zapamiętam Pana Pułkownika (Andrzej Grabowski), który swoim seplenieniem i częstą odklejką na temat komunizmu wyróżniał się z tłumu, niestety jako jedyny. Reszta drużyny wujka Kuby to też znane twarze: Katarzyna Figura czy kojarzony ostatnio z 1670 Michał Sikorski. Ale po chwili już przestałem pamiętać, jaką rolę pełni w tej ekipie grana przez pierwszą Barbara, a przez drugiego Szybki. I nie czułem potrzeby, żeby tę wiedzę uzupełnić. Mnóstwo tu niestety osób, których losy stają się szybko nieistotne. Gwoździem do trumny był wepchnięty na siłę wątek miłosny, który najlepiej wyszedłby dla filmu, gdyby się nie odbył. Dziecięca miłość Kuby wraca do niego jak bumerang i momentalnie jasne się staje, że na końcu będziemy musieli uświadczyć happy endu.
Było parę scen, na których się uśmiechnąłem. Było kilka momentów, gdy śmiech przychodził naturalnie, zwłaszcza gdy poznaliśmy rozwiązanie tajemniczych beczek i dziwnego typa, który kręci się za Jakubem. I to był chyba najmocniejszy punkt filmu, gdy cała sala kinowa wybuchnęła rechotem – szkoda, że gdyby nie mocne nawiązanie do Fanatyka, film skończyłby się klapą. Bo niestety, ale powiązania z oryginałem zdają się mieć najwięcej głębi w warstwie komediowej. Mogę pochwalić film z niektóre sceny, bo wyglądały ładnie, zwłaszcza zmontowanie przebiegu napadu na urząd miasta wyszedł ciekawie. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby Wujek Foliarz miał szansę dobrze się zapamiętać widowni i rozsiąść się na kanapie obok Fanatyka jako dwaj przedstawiciele dobrych, memicznych filmów. Do tego drugiego z chęcią będę jeszcze kilka razy wracać; obejrzenie tego pierwszego tylko raz w zupełności wystarczy.
Fot.: Film Produkcja / Polski Instytut Sztuki Filmowej
PS. Na film wybraliśmy się dzięki Cinema City.