Świat po nuklearnej apokalipsie, niewielkie skupiska ludzkie, próbujące jakoś wieść dalej swoją egzystencję, oddzielone od siebie tysiącami kilometrów radioaktywnych pustkowi. Niebezpieczne drogi łączące jedyne ocalałe miasta przemierzają nieliczni śmiałkowie, narażeni na śmiertelnie groźne anomalie pogodowe i zmutowane, gigantyczne drapieżniki. Jednym słowem: klasyka postapo. Taka właśnie jest Aleja Potępienia Rogera Zelazny’ego, wznowiona w ramach serii Wehikuł czasu wydawnictwa Rebis (czyli coś podobnego do Artefaktów z MAGa – klasyczne powieści science fiction i wielkie nazwiska, takie jak Arthur C. Clarke, Daniel Keyes czy właśnie Zelazny).
Aleja Potępienia zabiera nas na wycieczkę przez całe Stany Zjednoczone (a raczej to, co z nich zostało), przez biegnącą od zachodniego do wschodniego wybrzeża tytułową Aleję. Nie jest to jednak wycieczka rekreacyjna, lecz walka o życie. Czort Tanner, ostatni pozostały przy życiu członek gangu motocyklowego, kalifornijskich Aniołów, zostaje schwytany przez władze. Jego jedyną szansą na odkupienie jest podróż Aleją, z Los Angeles do Bostonu, gdzie szaleje epidemia, na którą szczepionka znajduje się tylko w LA. Ekspedycja z Kalifornii jest ostatnią szansą dla mieszkańców Massachusetts, lecz jest to jednocześnie misja samobójcza.
Brzmi znajomo? Na myśl przychodzą od razu tytuły takie jak Mad Max czy komputerowy Fallout. Nie zdziwiłbym się też, gdyby okazało się, że to właśnie z Alei Potępienia garściami czerpał John Carpenter, tworząc swoją Ucieczkę z Nowego Jorku i postać Snake’a Plisskena. Czort (w oryginale Hell Tanner) jest bowiem takim bad guyem, którego nie sposób nie polubić i na którego barki zrzucone zostało niezwykle ważne zadanie uratowania świata. Jego świetne zdolności prowadzenia wszelkiego rodzaju pojazdów czynią z niego idealnego kandydata na przejazd opancerzonym wozem przez jedną z najniebezpieczniejszych tras świata. Czort nie jedzie oczywiście w pojedynkę, wraz z nim wyruszają także dwa inne pojazdy, te jednak dość szybko giną w jednej z niezwykle silnych burz nawiedzających naszą planetę po katastrofie. Czort zdany jest więc jedynie na siebie oraz, przez pewną część drogi, na swojego towarzysza jadącego wraz z nim. Na Alei czeka ich mnóstwo niebezpieczeństw, od burz piaskowych i spadających z nieba głazów, po gigantyczne węże i pająki wielkości samochodów, wyrosłe na gruzach dawnego świata. Jednak, jak to w tego typu opowieściach bywa, najgorszym zagrożeniem okazują się inni ludzie.
Aleja Potępienia nie jest długą powieścią i chyba to właśnie stanowi jej największą wadę. Wydarzenia następują po sobie w ekspresowym tempie, przez co, jakby nie było, niezwykle trudna ekspedycja Czorta na drugi koniec kontynentu wydaje się wycieczką do sąsiedniego miasta. Nie zrozumcie mnie źle, jak na swój wiek (po raz pierwszy powieść wydana została w 1969 roku), powieść Zelazny’ego stanowi, nomen omen, żelazną klasykę gatunku i kwintesencję postapo. Jednak tego rodzaju wyprawa przez pustkowia zasługuje na opasłe tomiszcze pokroju Bastionu Stephena Kinga, a zamiast tego dostajemy skrót wyprawy z punktu A do punktu B. Nawet nie mamy czasu jakoś szczególnie przywiązać się do Czorta, który mimo wszystko jest dość wyrazistym bohaterem. Gdyby Aleja Potępienia była nową powieścią, napisaną niedawno, prawdopodobnie utonęłaby w zalewie podobnych historii. Dlatego też, na opowieść Zelazny’ego należy patrzeć przez pryzmat czasów, w których powstała. Czasów, w których w literaturze SF królowali tacy giganci jak Clarke, Asimov czy Herbert, a świat wkraczał powoli w burzliwe lata 70. Aleja stanowi jedno z wcześniejszych dzieł w niezwykle obszernej bibliografii pisarza (50 wydanych powieści i 150 opowiadań), znanego najlepiej ze swojego wielotomowego cyklu Kronik Amberu. Niemniej jednak, jest to pozycja warta poznania, chociażby ze względu na swój ociekający apokalipsą klimat (nawet jeśli po skończonej lekturze odczujemy lekki niedosyt).
Fot.: Rebis