angelo

Syn Afryki, człowiek Europy – Markus Schleinzer – „Angelo” [recenzja]

Człowiek to specyficzny gatunek. Wydaje mu się, że wszystko może. Myśli, że jest panem. Chce rządzić i podporządkować sobie świat. Sądzi, że jego system wartości i wierzeń jest jedynym słusznym. Czyni to z niego egoistę czy po prostu naiwnego głupca? Faktycznego pana tego świata czy raczej błazna, któremu pozwolono wierzyć w swoją wielkość i wybitność? Choć odpowiedź może nie być jednoznaczna, jedno nie ulega wątpliwości – taki człowiek jest zazwyczaj okrutny i cierpią na tym zarówno inne gatunki, nasza planeta, jak i inni przedstawiciele homo sapiens. Film Angelo pokazuje, jak daleko może zapędzić się człowiek w swoim dążeniu do tego, by wszystko było przerobione na jego modłę. W dodatku robi to w sposób mocno arthousowy, co sprawia, że nie każdy widz będzie zadowolony z seansu. Jednak ci, którzy cenią sobie takie kino, powinni docenić dzieło Austriaka.


Akcja filmu dzieje się w XVIII w Austrii wieku. Pewna Hrabina (w tej roli – znana polskiemu widzowi z takich filmów jak Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, The Place czy Nadmiar Łaski – Alba Rohrwacher) postanawia zabłysnąć w towarzystwie, skupić na sobie uwagę, a do tego wyjść na filantropkę i kobietę o złotym sercu, toteż postanawia przyjąć pod swój dach czarnoskóre dziecko, siłą wyrwane z jego kraju i domu. Oczywiście Hrabina jest przekonana, że spełnia dobry uczynek – ba!, najlepszy. W planach ma wszak zapewnienie swojemu wychowankowi najznakomitszego wykształcenia, zatrudnienie nauczycieli zarówno od języków, jak i od gry na flecie. Cóż z tego, skoro chłopiec, któremu na chrzcie (co do którego nikt go oczywiście o zgodę nie pytał) nadano imię Angelo, wkrótce umiera z powodu – jak stwierdza lekarz – trudów ciężkiej i dalekiej podróży. Hrabina jednak nie poddaje się tak łatwo. Co robi zatem, kiedy jej kupiony do tresowania sztuczek piesek zdycha? Sprawia sobie następnego, rzecz jasna. Porównanie nie jest absolutnie przypadkowe i towarzyszy ono widzowi przez większość pierwszego rozdziału.

Angelo podzielony został bowiem na trzy rozdziały, których granic nie sposób przegapić, ponieważ zostały zaznaczone w iście tarantinowski sposób. Wielkie żółte cyfry na czarnym tle pojawiają się w odpowiednich momentach na tak długo, że za pierwszym razem ma się wrażenie, iż wszystko się zacięło i seans utknął w martwym punkcie. Czy jest to sposób twórców na to, by odbiorca mógł w spokoju przetrawić i przemyśleć sceny, które przed chwilą miały miejsce? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi, by każdy udzielił jej wedle własnego uznania, własnych wrażeń. Drugi rozdział to opowieść o dorosłym już Angelo, który jako młody mężczyzna wikła się w związek z białą kobietą, wyżej od niego sytuowaną. Rzecz jasna ani społeczeństwo, ani cesarz nie są gotowi na taki mezalians, uznając ponadto, że wychowanek Hrabiny w sposób bezczelny „odwdzięcza się” za okazaną mu dobroć. Trzeci, ostatni rozdział to fragment z życia bohatera, który stoi już u kresu swojej życiowej wędrówki, a także ukazanie jego przerażającego „życia po życiu”.

Francuski film w mroczny, ale i momentami niepozbawiony absurdalnego humoru sposób, pokazuje przywary zarówno człowieka, przekonanego o swym światłym umyśle, jak i kolonializmu jako zjawiska, które jest skutkiem tych przywar. Angelo to dworska maskotka, tresowany piesek, który ma przynosić dumę czy też – jak wielokrotnie w filmie zostaje podkreślone – przydawać blasku temu domowi. Reżyser osiąga swój cel – wyprowadza widza z jego strefy komfortu – za pomocą długich, rozciągniętych do granic możliwości ujęć, przemilczanych scen tudzież dziwacznych, groteskowych wręcz kadrów przywołujących na myśl upiorne wyjście aktorów po raz ostatni na scenę, po zakończonym spektaklu. Odbiorca czuje się więc nie tylko bezradny mentalnie, przybity zachowaniem człowieka, ale także jest rozbrojony fizycznie – wprowadzony w niesmak, konsternację, dyskomfort. Nie wiem, w jakim stopniu był to zabieg celowy, ale również udźwiękowienie wpływa w sposób niebagatelny na odbiór dzieła w reżyserii Austriaka. Cisza przeszywana jest ostrymi dźwiękami otoczenia, natomiast ludzkie głosy niejednokrotnie są w porównaniu z nimi dość ciche.

Aktorsko Angelo wypada surowo. Odgrywający swoje role przypominają niekiedy marionetki – sztywne, nienaturalne, mechaniczne. Wynika to jednak z nietypowości samego filmu i z tego, jak mocno teatralny okazuje się on finalnie. Niewiele jest scen, w których aktorzy mogą pozwolić sobie na zagranie naturalności. Wyróżnić należy w tym miejscu scenę w łóżku, kiedy to Angelo próbuje zatrzymać swoją ukochaną. Wtedy też bodaj jedyny raz słyszymy jego śmiech. Nie oznacza to jednak, że aktorzy nie wywiązali się ze swoich ról – ich kreacje zapadają w pamięć już przez samą strukturę dzieła. Ciekawie było zobaczyć Albę Rohrwacher w zupełnie innej niż do tej pory roli. Jej ciepła, sympatyczna twarz zmieniła się w surową, niewyrażającą żadnych uczuć maskę. Wszyscy aktorzy wcielający się natomiast w różne wersje wiekowe tytułowego bohatera wzajemnie się uzupełniają i tworzą spójną, wiarygodną, wzbudzającą w widzu dyskomfort i jednocześnie współczucie postać, której towarzyszymy przez niemal całe życie. Jeśli chodzi o pozostałe kwestie techniczne, to Angelo poprawnie współtworzy w tym aspekcie spójny obraz w połączeniu z tematyką, jakiej się podejmuje. Muzyka jest oszczędna, raczej oddając głos innym dźwiękom z otoczenia bohatera. Wśród zdjęć natomiast przeważają ciemne kadry, co razem z pewną ich ciasnotą doskonale koresponduje z charakterystyką „światłych” umysłów ludzi, których film jawnie krytykuje.

Dzieło w reżyserii Markusa Schleinzera w całej swojej niszowości opowiada o problemach, nazwijmy to (pozostając w obrębie jednej nomenklatury) mainstreamowych. Nie ograniczałabym jednak tematyki filmu wyłącznie do charakteru, dążeń i wad białego człowieka, lecz poszłabym o krok dalej i widziałabym w obrazie Austriaka krytykę czy po prostu charakterystykę człowieka ogólnie jako gatunku, jak wspomniałam już na początku, który uważa się za pana i władcę wszystkiego, co żyje, zawłaszczając sobie prawa i dobra, a także stawiając siebie na szczycie, z którego z dumą może spoglądać na „swój” świat. Co oczywiście dla każdego myślącego człowieka powinno być bzdurą, ponieważ jesteśmy gośćmi lub – bardziej sentymentalnie – dziećmi tej planety i nikt nie dał nam prawa do „uczłowieczania” innych wedle własnych kodeksów i etykiety, które nierzadko nie mają nic wspólnego z człowieczeństwem.

Seans Angela nie należy do najłatwiejszych. Podczas oglądania towarzyszy nam wiele uczuć, a większość z nich to dyskomfort, niesmak, beznadzieja, złość, żal. Nie tyczą się oczywiście te emocje filmu jako dzieła, lecz tego, o czym opowiada. I jeśli tylko reżyserowi zależało właśnie na wzbudzeniu takich uczuć u odbiorcy, to film wywiązuje się z tego zadania bardzo dobrze. Opowieść, która bazuje na prawdziwej historii Angelo Solimana, jest w takim samym stopniu otwarta na naszą interpretację, jak okazała się jej inspiracja. Czarnoskóry Soliman, w Austrii, gdzie wychowali go arystokraci, urósł do miana legendy. I choć niewiele o nim wiadomo (jeśli chodzi o fakty), a po nim samym zachowały się jedynie listy w ilości szczątkowej, wiele osób miało lub ma o nim sporo do powiedzenia. Jak wspomina w wywiadzie dla „Przekroju” sam reżyser:

Tu kończą się fakty i zaczynają domysły. Niektórzy historycy twierdzą, że Angelo był pierwszym przypadkiem udanej emancypacji lub asymilacji kulturowej. Że był pierwszym czarnoskórym, który w XVIII w. osiągnął tak spektakularny sukces, bo został wybrany na wielkiego mistrza loży masońskiej. Inni widzą w nim ofiarę tamtych czasów. Człowieka ograbionego ze swojej kultury, który nigdy nie zaznał pełni szczęścia czy wolności.


Markus Schleinzer po raz kolejny więc, po Michaelu biorącym na tapet problem pedofilii, sięga po trudną, niewygodną tematykę. Do tematu kolonizacji i zmieniania na siłę czegoś (kogoś), co zmian nie wymaga, dochodzi tutaj także dramat człowieka, który przez ograbienie z własnych korzeni i próbę zapuszczenia nowych w kompletnie innych warunkach, nie pasuje nigdzie i nigdzie nie czuje się dobrze. Kiedy darowana zostaje mu wolność, szybko okazuje się, że Angelo nie zaznał jej ani przed tym wielkim gestem, ani po nim. Wolność pozostanie dla niego jedynie frazesem, ideą, której nie miał szans osiągnąć. W pewnym momencie filmu sam bohater mówi zresztą:

Jestem synem Afryki, lecz człowiekiem Europy

Jednak jako syn ów nigdy nie poznał rodziców, jak człowiek natomiast rzadko bywał traktowany. Przypadła mu w udziale raczej rola eksponatu, egzotycznego dziwadła, nadwornej maskotki. Skazany był więc od początku na wieczną tęsknotę, niezrozumienie i kulturowe wygnanie, bo ostatecznie nie należał on nigdzie. Wciąż odgrywając jakąś rolę, grając w jakiejś sztuce, nosząc fikuśny kostium, opowiadając zmyśloną historię, wykonując kolejne sztuczki – nie zdążył być po prostu człowiekiem. Ponieważ ludzie – oświeceni, mądrzy, uczeni ludzie – mu na to nie pozwolili.

Fot.: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

 

angelo

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *