Nie tylko dla cukrzyków – Ariana Grande – „Sweetener” [recenzja]

Potrafi wydobyć z siebie dźwięki, których ludzkie ucho nie jest nawet w stanie zarejestrować, dzięki czemu bez dwóch zdań można ją określić mianem jednej z „najpotężniejszych” wokalnie artystek młodego pokolenia. Wszystko czego dotknie, zamienia się w złoto (a dokładniej rzecz ujmując w platynę). Pomimo gigantycznej popularności i nieprzerwanego pasma sukcesów, ubiegły rok z całą pewnością nie był tym, który Ariana Grande wspominać będzie szczególnie ciepło. Dwudziestego drugiego maja 2017 na terenie Manchester Arena w Wielkiej Brytanii, podczas koncertu wokalistki, dokonano samobójczego zamachu terrorystycznego. Kilka minut po zakończeniu występu Amerykanki, w okolicach wejścia na stadion, nastąpiła eksplozja, w wyniku której śmierć poniosły 22 osoby (23 wliczając sprawcę), a ponad 800 zostało rannych. I choć już dwa tygodnie później Grande ściągnęła do Wielkiej Brytanii całą plejadę gwiazd, by w ramach charytatywnego koncertu pomóc poszkodowanym oraz rodzinom zmarłych, nie trzeba posiadać doktoratu z psychologii, by domyślić się, jak tego typu sytuacja mogła wpłynąć na psychikę 24-letniej dziewczyny. Dlatego też ponad rok od wydarzeń w Manchesterze (a dwa od poprzedniego albumu, Dangerous Woman) przyszło czekać fanom artystki na kolejną płytę. Spotify oszalało, gdy 17 sierpnia bieżącego roku światło dzienne ujrzał Sweetener – najnowszy krążek Ariany Grande, który z miejsca zadebiutował zarazem na pierwszej pozycji notowania listy „Billboardu”. Czy po genialnej poprzedniej płycie oraz traumatycznych przeżyciach dziewczynie z Florydy po raz kolejny udało się wznieść na wyższy poziom? Czy ilość cukru zaserwowana na Słodziku jest wyważona, czy też nieprzyjemnie trzeszczy między zębami?

When raindrops fell down from the sky / The day you left me, an angel cried. Tymi oto słowy rozpoczyna Grande swój czwarty studyjny album, a zarazem króciutkie intro, zbudowane na bazie refrenu wydanego w latach 60. kawałka An Angel Cried z repertuaru grupy The Four Seasons. Początek to przytulny i nastrojowy, choć nie do końca jest w stanie zasugerować nam, czego możemy spodziewać się dalej.

Dalej natomiast pałeczkę przejmuje Pharrell Williams, narzucając poniekąd dźwięki znane z twórczości The Neptunes. Drugie w kolejności Blazed (featuring z Pharrellem właśnie) to niestety jedna z najsłabszych propozycji całego wydawnictwa. Powiedzieć o Blazed „nijakie” to naprawdę spory komplement. Chwilę później producentem ponownie Williams, za to na featuringu Nicki Minaj. Tym razem jest już lepiej, a my otrzymujemy pełnokrwisty hip-hop z delikatnym popowym wydźwiękiem. I choć ani rap, ani pop nie jest to wielki, numer z całą pewnością nadaje się do rozkręcania parkietów, a sama Minaj z pewnością chętnie przygarnęłaby The Light Is Coming na swój własny krążek, na którym utwór ten byłby jednym z najwybitniejszych. Na szczęście nie jest tak na Sweetener. Ostatni, przed chwilą oddechu od Pharella, wyprodukowany przez niego kawałek to spokojne R.E.M. – delikatna, bujająca ballada, w sam raz na romantyczny wieczór z ukochaną osobą.

Pierwszy numer, do którego współzałożyciel The Neptunes nie przyłożył palca, to zarazem pierwszy wielki hit wydawnictwa, a jest nim God is a Woman. Sam tytuł mówi chyba wiele odnośnie warstwy tekstowej. To kawałek na wskroś prokobiecy i to w najlepszym tego słowa znaczeniu, a sama Ariana powoli przeistacza się naszych oczach z dziewczynki w kobietę. Jedyny minus to teledysk (God is a Woman słusznie został wybrany na jeden z singli promujących płytę), który zobaczycie za chwilę. Być może to ja jestem już tak stary i czegoś nie rozumiem, jednak jak na mój skromny gust, za pieniądze, jakimi z pewnością dysponowano, dałoby radę wymyślić coś lepszego.

Ariana Grande - God is a woman (Official Video)

Środkowa część Słodzika to kolejno: tytułowe Sweetener, Successful oraz Everytime. I choć po Sweetener można się było spodziewać czegoś więcej, nie sposób go mimo wszystko nie pochwalić. Wszystkie trzy wymienione nutki bez problemu wpadają w ucho, będąc mieszanką popu z bardzo wyraźnymi śladami r’n’b. Kawałków takich jak te nie powstydziłoby się Destiny’s Child, TLC czy Brandy w swych najlepszych latach. W przeciwieństwie do większości albumów, na których numery ze środka stawki są zazwyczaj zwykłymi zapchajdziurami, w tym przypadku słucha się ich z ogromną przyjemnością. I gdy wydaje się, że oto musi nastąpić ten słabszy moment, nadchodzi… NIESPODZIANKA, a zarazem największa BOMBA całego wydawnictwa.

Bombą tą okazuje się być Breathin – zdecydowanie najlepszy utwór ze Sweetener, kawałek, który póki co singlem jeszcze nie jest, ale uwierzcie, że nim będzie. Nie będzie z kolei schodził z list przebojów miesiącami, a przez pierwszy, w którym trafi do rozgłośni radiowych, spokojnie odsłuchacie go ze 3, 4 razy w ciągu każdej radiowej godziny. Hit przez duże „H”, a zarazem – prywatnie jedna z moich ulubionych rzeczy, jakie do tej pory stworzyła pani Grande.

I jeśli komuś wydaje się, że po nie najgorszym początku, bardzo udanym środku i bombie pokroju Breathin, teraz już musi nastąpić chwila oddechu i jakaś wtopa, nie może być w większym błędzie, ponieważ kolejnym utworem jest promujące cały album No Tears Left to Cry, które zdobyło już statuetkę na gali MTV VMA, a sam numer bez wątpienia będzie się pod koniec 2018 roku ubiegał o tytuł najlepszej popowej piosenki roku. Jest chwytliwie, tekst ma ręce i nogi. Czego chcieć więcej?

Ariana Grande - no tears left to cry (Official Video)

Obniżka formy jednak następuje, a rozpoczyna ją kolaboracja z Missy Elliott (rzecz jasna pod okiem Pharrella). O ile rapowe Borderline jeszcze jakoś się trzyma, o tyle trzy następne utwory – Better Off, Goodnight n Go oraz Pete Davidson – nie porwą tłumów. Są kwintesencją tego, za co hejterzy krytykują cały album – zbyt powolny rytm. Tekstowo są to co prawda jedne z najbardziej wartościowych momentów Sweetener, jednak „ślimacze” tempo rzeczywiście przytłacza. Na pocieszenie, dosłownie i w przenośni, pozostaje ostatnie Get Well Soon. Piękna soulowa ballada, która bez problemu mogłaby się znaleźć w repertuarze jednej z idolek młodej wokalistki, niedawno zmarłej Arethy Franklin. Sam utwór (a zarazem cały album) kończy się kilkunastoma sekundami ciszy ku pamięci ofiar zamachu w Manchesterze (dodatkowo Get Well Soon trwa dokładnie 5 minut i 22 sekundy, co nietrudno skojarzyć z zamachem właśnie, do którego doszło 22 maja).

Było kilka słów o każdym z numerów osobno, jednak czy album jako całość rzeczywiście się broni, spełniając oczekiwania? Zależy jak na to spojrzeć. Jeśli chodzi o same hity i przebojowość albumu, bywa różnie. Porównując z naprawdę kapitalną, poprzednią płytą Dangerous Woman, największe przeboje są porównywalne, ponieważ Breathin, God Is a Woman i No Tears Left to Cry, nie ustępują poprzednikom, czyli chociażby Let Me Love You, Dangerous Woman czy Into You. Jednakże przepaść dzieli utwory z gościnnym udziałem, gdzie dla przykładu Borderline nie sięga do pięt genialnemu Leave Me Lonely z udziałem Macy Gracy, a jeszcze lepszym przykładem są duety z Nicki Minaj – Side to SideDangerous Woman było świetne, podczas gdy omawiane tu wcześniej The Light is Coming jest po prostu niezłe.

Ariana Grande - breathin (audio)

Co innego warstwa tekstowa i sama stylistyka albumu. Tutaj widać już całkiem spory krok do przodu. Młoda wokalistka, będąca zarazem autorką (lub współautorką) większości tekstów, wykazała się zaskakującą dojrzałością. Na albumie znajdziemy zarówno odniesienia do tragicznych wydarzeń sprzed roku, wariacje na temat seksualności samej artystki oraz jej związków, a także odrobinę… polityki. Są tu momenty marzycielskie, jak i nuta prowokacji, a wszystko to osadzone, wbrew pozorom, nie w słodkawym, popowym sosiku, a kołyszących nutach soulu i hip-hopu. Warty podkreślenia jest również fakt, iż Grande nie szaleje wokalnie. Jeśli chcecie zobaczyć, na co ją stać, włączcie na YouTubie jej występ z dowolnego show w amerykańskiej telewizji, tutaj jednak posłuchajcie czegoś miękkiego i kojącego. Z całą pewnością nie jest to album szablonowy i choć wiadomo, że nie każdemu może przypaść do gustu krążek 25-letniej gwiazdki pop, śmiem twierdzić, że Sweetener wysłuchać warto, chociażby po to, by przekonać się, iż określenie „gwiazdka pop” przestaje do Ariany Grande pasować, ponieważ – panie i panowie – oto jedna z największych diw popkultury współczesnych czasów. Sweetener to natomiast album dla każdego, nie tylko dla cukrzyków ;) .


Fot.: Universal Music Polska

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *