15. edycja festiwalu Ars Independent odbyła się jak zawsze w samym centrum Katowic w dniach od 7 do 12 października 2025 roku. Była to też trzecia edycja, w której uczestniczyłem po aż pięciu latach nieobecności. Głównym założeniem festiwalu jest promowanie sztuki alternatywnej, awangardowej, niezależnej oraz wyświetlanie filmów (zarówno krótkich, jak i długich metraży), animacji, wideoklipów, których próżno szukać w kinoplexach, czy na streamingach.
Niewątpliwie było w czym wybierać. Na festiwalu odbyły się cztery konkursy- Czarnego Konia Gier, Czarnego Konia Wideoklipu, Czarnego Konia Filmu i Czarnego Konia Animacji, a dodatkowo min. warsztaty o tworzeniu dźwięku do animacji, osobne pokazy filmów eksperymentalnych oraz wystawa pracowni ASP. Możliwym było spędzenie na Ars Independent niemal całego dnia – tych, którzy się na to zdecydowali podziwiam. Wszak ilość ekscentrycznych wytworów ludzkiej wyobraźni była tu ogromna. Zdecydowałem się jednak skupić na pełnych metrażach, których prawdopodobnie nigdzie indziej bym nie był w stanie obejrzeć. Nie mogłem się doczekać kontaktu ze sztuką nietrzymającą się norm i nieograniczoną koniecznością dostosowania jej do ogólnej publiki. Sztuka tego typu jest dla mnie szczególnie trudna do oceny w skali od 1 do 5, w jakiej publika oceniała filmy, w celu wybrania zwycięzcy wspomnianej statuetki Czarnego Konia Filmu. W końcu poziomicą trudno mierzyć skośne ściany.
7 października (wtorek) – otwarcie festiwalu
CZŁOWIEK DO WSZYSTKIEGO (r. Anka Sasnal, Wilhelm Sasnal, Polska/UK, 2025)
Pierwszym filmem pokazanym na festiwalu (w kinie Rialto) był piąty pełnometrażowy film małżeństwa Sasnalów — adaptacja powieści Roberta Walsera sprzed ponad stu lat. Pomimo upływu wieku główna postać — charyzmatycznego, prostego robotnika Josepha Martiego — okazuje się być aktualna i uniwersalna, i taka raczej nigdy nie przestanie być. Film łączy w sobie proletariacką tragikomedię, dramat oraz audiowizualne elementy modernistyczne.
Dzieło Sasnalów, jako minikino społeczne, jest bardzo celne. Przewija się tu motyw „Areczku, zrób to dla mnie, proszę…”, czyli swoisty syndrom sztokholmski wobec własnego pracodawcy. Jako komedia również spisuje się dobrze — prosty, skeczowy, absurdalny i lekko przewidywalny humor ma swój urok. Mam natomiast uwagi co do proporcji tych elementów — w samym storytellingu Człowiek do wszystkiego jest słabszy i nieregularny. W pewnym momencie zaczyna przybierać formę chaotycznej sklejki scenek the worst of firmy; pojawiają się wątki zaczęte i nieskończone, nie wiadomo skąd i w jakim celu. Muzyka — sama w sobie ciekawa i różnorodna — w pewnym momencie próbuje te niedociągnięcia zakryć i zaczyna dyktować rytm filmu, zamiast być dodatkiem. Przez to film Sasnalów przypomina dzieło z galerii sztuki nowoczesnej — z jednej strony intrygujące i oryginalne, ale trudno szczerze powiedzieć, czy faktycznie dobre. A dodając do tego dwugodzinny metraż, może miejscami przytłoczyć.
Pomimo tego pierwszy seans festiwalu oceniam pozytywnie. Kilkanaście razy się uśmiechnąłem, raz zaśmiałem, a w postaci Martiego zauważyłem siebie. Realizacyjnie występuje tu kilka intrygujących rozwiązań. Na podstawie miejsca akcji i bohaterów trudno tak naprawdę określić, kiedy wydarzenia mają miejsce — czy w wieku XXI, czy może XX — co wzmacnia uniwersalność historii. Ciekawym elementem jest też muzyka diegetyczna wykonywana na żywo. Nie mam zastrzeżeń co do aktorstwa Andrzeja Konopki i Piotra Trojana; jedynie postać grana przez Agnieszkę Żulewską wypada nieco sztucznie. Nawet jeśli zrobiłbym Człowieka do wszystkiego nieco inaczej, film Sasnalów pozytywnie nastawił mnie na kolejne dni festiwalu. Po seansie odbyło się spotkanie z parą reżyserów.
8 października (środa)
LESBIJSKA KSIĘŻNICZKA Z KOSMOSU (r. Emma Hough Hobbs & Leela Varghese, Australia, 2025)
Pierwszym z dwóch konkursowych filmów (wszystkie sześć było wyświetlanych w Kinie Światowid), jakie obejrzałem tego dnia była pierwsza w karierze pełnometrażowa animacja z Australii. Istotne jest, że twórczynie są prywatnie parą – nikt w końcu nie zna lepiej realiów miłości między kobietami niż właśnie kobiety w związku. Prelegent (Mateusz Demski, dziennikarz min. „Dwutygodnika” i „Przeglądu”) wspomniał, że same reżyserki powiedziały, że jest to film do „odmóżdżenia się”. Mam wrażenie, że tym samym nieco mu umniejszają. Faktycznie- jest tu sporo luzu i swobody twórczej. Uniwersum składające się z planet, statków kosmicznych i gwiazd o nazwach lub w kształtach kojarzących się w mniejszym lub większym stopniu z seksualnością i płciowością jest absurdalne, jest tu dużo kiczu, chaosu i nadmiernego patosu.
Tym niemniej – jest w tym metoda. Hobbs i Varghese opowiadają historię wcale nienajgłupszą i nienajprostszą. Film przybiera różnorodne emocjonalne odcienie i pokazuje sytuacje, w których trzeba przełknąć gorzką pigułkę, a abstrakcyjność nie odbiera tu autentyczności. Wizja świata, w którym główną część populacji stanowią homoseksualne kobiety jest osobista, ale tematy walki z samotnością, godzenia się ze stratą, odkrywania własnej tożsamości są uniwersalne, niezależnie od płci, czy orientacji. Dodając do tego fakt, że animacja wygląda jak z najlepszych lat Cartoon Network, film może budzić pewną tęsknotę.
Nieskrępowana niczym swoboda twórcza oczywiście przynosi również inne skutki. Chwilami się gubiłem w całej narracji, wątki, wstawki komediowe i nowe elementy pojawiają się nawet co parę sekund. Ze względu na swoją intensywność Lesbijska księżniczka z kosmosu z głowy prędko nie wychodzi, ale jest filmem trochę przytłaczającym. Tym niemniej jest to bardzo pozytywne zaskoczenie, że bez grama ironii mogę przyznać, że było to naprawdę dobre i mogę każdemu animację australijskiej pary polecić – choć oczywiście z delikatnym dystansem. Wizualnie piękna, mądra w swojej prostocie, przemyślana, osobista, z bardzo ładną muzyką i to wszystko zdecydowanie wystarcza, by mnie przekonać.
Ocena festiwalowa – 4/5
PODWÓRKO SZAKALI (r. Diego Figueroa, Chile, 2024)
Fabuła pełn0metrażowego debiutu chilijskiego twórcy odnosi się w niebezpośredni sposób do czasów pinochetowskich. Bierze na warsztat opis życia zwykłego człowieka i emocje, jakie ówczesnemu codziennemu życiu towarzyszyły. Ciągłe napięcie, lęk przed niespodziewaną wizytą tajnej policji przyjeżdżającej czarnym Fordem Falconem przy najmniejszym podejrzeniu nielegalnej działalności. Nie jest to więc film historyczny, bezpośrednio polityczny, a jedynie przeniesienie perspektywy na dzisiejsze czasy. Ukazywana jest nieuzasadniona przemoc, która zaskakuje znikąd. Jest to thriller psychologiczny pełny napięcia (stąd też ta przemoc, pojawiająca się zaledwie w paru scenach zaskakuje i przeraża widza) i symboliki, dzięki której Figueroa cierpliwie i niespiesznie konstruuje dwupłaszczyznowość swojej opowieści.
Co do szczegółów – zdradzanie ich wiązałoby się ze spoilerowaniem, czego chcę uniknąć. Podwórko Szakali opiera się głównie na jednym plottwiście, który bardziej spostrzegawczy widzowie (choć tym razem do tej grupy nie należałem, przyznaję się) mogli już przewidzieć wcześniej. Mi jeden plot twist nie do końca wystarcza do pełni satysfakcji z filmu, ale szanuję, że mimo kameralności, raczej niskiego budżetu, zaledwie dwóch głównych bohaterów Figueroa stworzył trzymający w napięciu thriller z interesującym konceptem. Ze względu na swoje ślamazarne tempo, trochę nijaką (ale realistyczną) realizację nie mogłem się na nim w pełni skupić. Tym niemniej cierpliwym widzom, lubiącym analizować niemal matematyczny film w czasie rzeczywistym – jestem w stanie polecić.
Ocena festiwalowa- mocne 3/5
10 października (czwartek)
POCAŁUNEK PASIKONIKA (r. Elmar Imanov, Niemcy, 2025)
Dzieło Elmara Imanova okazał się być najbardziej smutnym, przygnębiającym i osobistym filmem całego festiwalu. Sam temat nie jest zbyt skomplikowany – śmierć ojca i następująca po niej żałoba, poczucie straty i braku jakichkolwiek innych życiowych perspektyw. Elmar Imanov do swojej historii podszedł w sposób abstrakcyjny i kreatywny, co bardzo szanuję i na pewno chciałbym widzieć takich eksperymentów więcej. Filmowi daleko do ideału – jest on w opowiadaniu swojej historii strasznie toporny, a film mógłby trwać spokojnie mniej niż te 128 minut. Przez to emocjonalność tej historii gdzieś się rozmywa (nie pomaga temu niezmienny, beznamiętny wyraz twarzy głównego bohatera), a niektóre sceny są wstawione tylko po to, by zawrzeć w nich drobny humor lub element abstrakcyjny. Sporo scen nie wnosi nic do całości. Przytoczę też, że jedna z postaci nie pojawia się później w filmie, mimo mojego oczekiwania na rozwinięcie wątku i być może jakiejś relacji z nią, co lekko mnie sfrustrowało.
Lekko cierpi na tym koherencyjność całego scenariusza. Polubiłem natomiast kontrast tego, jak bardzo sama opowieść jest zwyczajna, a zarazem jak bardzo dziwaczne są tu symbole (dlaczego akurat pasikonik? co to za owca?). Możnaby zarzucić, że są one forsowane, na siłę udziwnione w celu wywołania efektu co do… na twarzy widza albo udawania, że film jest głębszy, niż tak naprawdę jest i ostatecznie dość proste. Oprócz tego jest wątek romantyczny, z którego dość jasno wynika, że reżyserowi nie wyszło ze w winy kobiety – na to również lekko kręciłem nosem. Ale cały ten brak logiki, odstające estetycznie sceny pojawiające się znikąd ostatecznie polubiłem. I sam nie wiem dlaczego, ale tytułowy pocałunek z pasikonikiem ludzkich wymiarów był naprawdę piękny. Świetne są też niepokojące, intensywne efekty dźwiękowe. Mam szczerą nadzieję, że ta dziwaczna autoterapia przyniosła reżyserowi ulgę i pogodzenie się ze stratą. Z Imanovem odbyła się rozmowa o filmie – korzystając z okazji dopytałem o elementy, których znaczenia nie byłem w stanie samodzielnie odkryć. Co ciekawe, okazało się, że kopałem głębiej w poszukiwaniu ukrytych znaczeń, a wyjaśnienia reżysera były prostsze.
Ocena festiwalowa – naciągane 3/5
11 października (piątek)
PAUL I PAULETTE BIORĄ KĄPIEL (r. Jethro Massey, Wielka Brytania, 2024)
Dzieło Jethro Masseya okazał się być tym najmniej trafiającym w mój gust. Być może to ze względu na moje usilne poszukiwanie sensu i celu we wszystkim, a mniejszy odbiór emocjonalny. Jest to kombinacja absurdalnego romansu z czarną komedią i najlżejszy, najbardziej strawny film pełnometrażowy całego festiwalu, który niektórzy na pewno pokochają. Nie mogę zaprzeczyć – w dobrych paru momentach się zaśmiałem. Jako komedia spełnia więc swoje zadanie.
Pod względem atmosfery, dwójki głównych bohaterów i wiążących ich relacji Paul and Paulette take a bath jest filmem na pewno przyjemnym. Cała reszta jest jednak dość chaotyczna, z naciąganą przyczynowością i bez jasnego kierunku, do którego zmierza. Massey cały film powtarza jeden żart – bohaterowie przemierzają świat śladami dyktatorów i są zafascynowani śmiercią. Jeśli chodzi o romans – więź dwójki głównych bohaterów bierze się trochę znikąd. Jakby ktoś zaczął opowiadać historię w połowie. Podobnie niejasne jest miejsce ich romansów pobocznych.
Kolejne absurdy, chaotyczność zdarzeń oraz niekonsekwentne rysowanie b0ohaterów można polubić. Tym samym podkreślę, że jest to bardziej niż kiepski film, film zupełnie nie w moim guście, z którego nie wyniosłem za wiele i którego sens jest ostatecznie mglisty. Niemniej jednak jest kilka mocnych punktów. Realizacja jest bardzo precyzyjna – mogą świadczyć o tym chociażby takie niuanse, jak jednakowa kolorystyka ubrań u obu bohaterach w wielu scenach. Kinematografia i zdjęcia sprzyjają uczuciowości, a Marie Benati i Jeremie Galiana w swoich rolach spisali się znakomicie. Intrygujące jest również to, jak różne są osobowości granych przez nich postaci.
Ocena festiwalowa- bardzo mocne 2/5
XOFTEX (r. Noaz Deshe, Niemcy/Francja/USA, 2024)
Przed seansem prawie przypadkowo natknąłem się na informację, że za scenariusz był współodpowiedzialny Babak Jajali. Po filmie, korzystając z obecności reżysera zdecydowałem się dopytać o współpracę – zaskoczyło mnie bowiem to, jak zupełnie różnym był Xoftex i Fremont Jajaliego sprzed dwóch lat, który jest spokojnym, słodko-gorzkim dramatem bardzo w stylu Jarmuscha.
Film Deshe jest bardzo dziwnym przedsięwzięciem. Trudno mi było się zdobyć na wyraźną krytykę dzieła z dwóch powodów. Po pierwsze – osobiście udało się spotkać z sympatycznym reżyserem, po drugie – film próbuje być niewątpliwie ważny i ambitny, a uczestniczą w nim faktyczni migranci. Reżyser w trakcie tworzenia współpracował chociażby z Czerwonym Krzyżem, a wydźwięk jego dzieła jest głęboko humanistyczny. Mimo obiecujących składniowych, mieszaniny tragizmu i humoru całość realizacji jest moim zdaniem zupełnie nietrafiona.
Poprzez ukazanie życia w obozie dla imigrantów Deshe tworzy thriller, czarną komedię i horror zarazem. Zmieszanie kilku gatunków jest uzasadnione, biorąc pod uwagę jak różnorodne są emocje panujące w owych obozach. Problem jest tu głównie z chaotycznym scenariuszem, kinematografią i dziwacznym skrętem w science fiction. Podział na wątki tu tak naprawdę nie istnieje. Nie ma rozwoju jakichkolwiek zdarzeń zgodnie z kolejnością. Często jeśli coś się dzieje, nic z tego nie wynika, a do sytuacji Deshe nie wraca. Połączenie tego oraz brutalności i wulgarności sprawia, że paradoksalnie dystansowałem się od historii, mimo swojej złożoności i głębi. Montaż, sposób kręcenia (inspirowane chyba Climax Noego) – wszystko zdaje się tutaj żyć własnym życiem i być nie do końca przemyślane jako całość. W dodatku abstrakcyjna mentalna podróż jednego z młodszych bohaterów niezgrabnie wpleciona w hiperrealizm wypada jak horror w klasie B. Podsumowując – Xoftex ledwo byłem w stanie oglądać. Odczuwałem przede wszystkim zagubienie, frustrację i zmęczenie. Trudno było mi się związać z czymkolwiek, co się działo na ekranie.
Ocena festiwalowa- 1/5 (autor płakał jak oceniał)
HIPERBOREJCZYCY (r. Cristobal León, Joaquin Cociña, Chile, 2024)
Cieszę się, że zostali państwo do tak późna w celu obejrzenia chilijskiego surrealistycznego filmu o ezoterycznym nazizmie. Tak mniej więcej brzmiały słowa prelegentki przed seansem o godzinie 22.00 w Kinie Światowid i dobrze podsumowują tematykę Hiperborejczyków. Duet surrealistów ma już na koncie jeden, stosunkowo znany pełnometrażowy film – Wilczy Dom z 2018. Chilijczycy zrobili wówczas świetną wizualnie, immersyjną i niepokojącą animację z motywami politycznymi. Fabuły natomiast moim zdaniem było w sam raz na krótki metraż, w ciągu 75 minut natomiast film mnie zmęczył, wielokrotnie się zapętlał i przez to trudno mi było w pełni się z nim połączyć.
W najnowszym filmie było tak naprawdę wszystko, co przychodzi do głowy słysząc hasła „surrealizm”, „eksperymentalność” i „awangarda”. Do pełni zrozumienia tego, co się działo pewnie byłby mi potrzebny excel, ale było to niesamowicie ambitne, kompleksowe, intrygujące i fascynujące. Jest tu film w filmie, przedstawienie akcji i postaci Miguela Serrano (prominentnego ezoterycznego nazisty), w który wpleciony jest sam proces jego tworzenia, w tym nawet bunt głównej aktorki – Antoni Giesen, grającej samą siebie. Mamy poza tym informację, że jest to film odtwarzany z pamięci, gdyż oryginalna taśma z filmem została ukradziona. Ciekawym elementem jest tu dystans reżyserów wobec samego siebie – przedstawiają siebie ironicznie jako bezlitosnych, złośliwych nazistów/twórców, znęcających się nad główną bohaterką/aktorką. Metanarracja, intertekstualność, incepcja. Świetny film, ale polecę tylko otwartym na eksperymenty, którym nie przeszkadza niejasność tego, co się dzieje na ekranie. Cieszę się też, że film trwał nie dłużej, niż te 62 minuty, a żeby naprawdę dowiedzieć się wszystkiego o postaci Serrano, trzeba poczytać o nim w innych źródłach.
Ocena festiwalowa- 4/5
13 października (niedziela)
Przed filmem zamykającym festiwal odbyło się rozdanie nagród. Nagrodę Czarnego konia filmu otrzymała Lesbijska Księżniczka z kosmosu, czyli pierwszym film, jaki obejrzałem na festiwalu. Nie zdziwił mnie ten wybór – animacja australijskiej pary zaraz obok Paul and Paulette take a bath (drugie miejsce) była najbardziej sympatycznym i przyziemnym tematycznie filmem festiwalu i zasłużenie zdobył sympatię. Z bardziej krytycznego punktu widzenia, jest to też naprawdę udany, niebanalny projekt, który dodatkowo idealnie wpisuje się w wizję festiwalu. Trzecie miejsce zajęło Podwórko szakali.
Jeszcze raz podkreślę, że filmy pełnometrażowe stanowiły niewielką część festiwalu. Nagrodę za najlepszą grę otrzymała polska produkcja Funeralopolis. Nagrodę za najlepszą animację otrzymał Dipolar Bipolar Quankaia Li, a za najlepszy wideoklip teledysk do utworu Love amerykańskiego indie rockowego zespołu Ok Go. Jeśli będzie taka możliwość, w następnym roku zapoznam się nie tylko z filmami pełnometrażowymi, a ogólnodostępne wideoklipy z tego roku w wolnej chwili sprawdzę (w trakcie pisania tej relacji Ars Independent wstawił na social media listę wszystkich wyświetlanych teledysków, za co dziękuję).
Ważnym elementem festiwalu Ars Independent są przeglądy i retrospektywy poszczególnych twórców. W poprzednich latach byli to min. David Cronenberg, Piotr Szulkin, Derek Jarman, czy Jerzy Kawalerowicz. W tym roku odbył się przegląd filmów Roberta Eggersa i projekcje jego trzech filmów: Lighthouse (ale to musi śmigać na dużym ekranie…), Czarownicy oraz Wikinga. Miała miejsce również projekcja Wilczycy Marka Piestraka, którego wcześniej znałem z dość tandetnej Klątwy Doliny Węży. Ponoć bowiem obok filmów min. Bergmana i Langa dzieło Polaka z 1982 roku było jednym z jego źródeł inspiracji.
Po raz trzeci odbyło się też wydarzenie Film + Kolacja. 8 października (czwartek) była możliwość zaspokojenia swoich pragnień zarówno filmowych, jak i smakowych jednocześnie. Pierwszym członem nazwy stanowiła projekcja Punktu wrzenia w reżyserii Philipa Barantiniego, twórcy głośnego Dojrzewania z tego roku, a drugim wegańskie menu przygotowane przez szefową kuchni restauracji „Amfora” – Katarzynę Rogowską.
Całe 6 dni oceniam jako bardzo pozytywne doświadczenie. Czymś innym jest znać wcześniejszą twórczość danego reżysera, wiedzieć, czego się spodziewać, a czymś innym podróż w zupełnie nieznane i w odmęty ludzkiej wyobraźni. Taką podróż warto sobie czasem zafundować. Doceniam również pracę wolontariuszy, którzy dbali o to, by każdy był o wszystkim poinformowany. To, że festiwal działał sprawnie, a wszystko odbywało się punktualnie. Prelekcje nie były zbyt długie, ale stanowiły dobry, wystarczający wstęp. Nawet jeżeli ze słuchem sam problemu nie mam, to bardzo szanuję, że każdy film był z napisami i audiodeskrypcją w języku polskim i angielskim, co sprawiło, że festiwal był dostępny dla każdego. Przyszedł czas na pożegnanie i ostatnią projekcję festiwalu.
BŁYSK DIAMENTU ŚMIERCI (r. Hélène Cattet, Bruno Forzani, Francja/Włochy/Luksemburg, 2025)
Kino absolutne i absolutnie bezkompromisowe. Przez 97 minut francuski duet nie naciska hamulca ani na sekundę dostarczając z jednej strony mocarne kino akcji – szybkie, agresywne, krwawe, z zastosowaniem sztuczek narracyjnych, podsuwając ukryte konteksty i ponownie motyw filmu w filmie, a z drugiej wizualną ucztę. Biorąc jednak pod uwagę to, w jaki sposób w Błysku Diamentu Śmierci wszystko jest ukazane – określenie wyżerka byłoby trafniejsze.
Nie można odmówić pomysłowości i odwagi twórczej, ale film, choć formalnie imponujący, charakterny i świetnie zagrany może budzić skrajne opinie, które można zrozumieć. Karykaturalność, przerost formy nad treścią może uwierać, jeśli zaś chodzi o moje odczucia wizualne – jakkolwiek niemal każda klatka to małe arcydzieło, już po parunastu minutach byłem tym zmęczony i czułem się, jakby ktoś mi wszył w oczy kulę dyskotekową, przez co nie byłem w stanie się się skupić na samej akcji, dodatkowo skomplikowanej w sposbie narracji. Wolę jednak kino cierpliwe, bardziej metodyczne, wyróżniające się w wielu momentach, ale nie wyróżniające się w każdym momencie – paradoksalnie wówczas, efekt jest odwrotny od zamierzonego. Tak dużo, że aż nic. Szanuję, świetnie zmajstrowane dzieło, ale jednak cieszyłem się po jego zakończeniu i musiałem po nim chwilę ochłonąć. Pierwszym filmem przychodzącym mi na myśl, który również jest mocno eksperymentalny w swojej formie, ale lepiej utrzymuje proporcje jest Podejrzana Park Chan-Wooka z 2022 roku.
Źródła zdjęć: Balapolis, Blue Finch Film Releasing, MPM Pemium, Neue Versionen Filmverleih, Conic Film, Mad Distribution Film, Bendita Film Sales, UFO Distribution
Zdjęcia własne:
Spotkania z reżyserami:
Kolejno – Wilhelm i Anka Sasnalowie, Elmar Imanov i Noaz Deshe
























