Najświętsza i najbardziej wyrachowana lesbijka XVII wieku – Paul Verhoeven – „Benedetta” [recenzja]

Paul Verhoeven od początku swojej kariery nie unikał kontrowersji – czy był to kampowy Nagi instynkt (1992), świadomie kiczowaci Żołnierze kosmosu (1997), brutalny RoboCop (1987), dziwaczna czarna komedia z wyśmienitą rolą Isabelle Hupert – Elle (2016) czy w końcu najnowszy produkt holenderskiego reżysera i scenarzysty – Benedetta. W każdym z tych przypadków jego filmy wywoływały często skrajne emocje. Jeśli zaś chodzi o samą Benedettę – albo się ją kocha, albo się jej nienawidzi, brak tu neutralnych odczuć. Pozytywnie zadziwiające jest to, że Verhoevenowi szokowanie i bycie kontrowersyjnym nie znudziło się nawet w wieku 83 lat. Benedetta jednak jest nie tylko szokująca i ociekająca erotyzmem. To niezwykle żywa, pełna energii historia, w której brak czasu na nudę. To w końcu zabawa pełną filmową gębą. Radosna jazda – prawie że – bez trzymanki. Pytanie jednak jest takie, czy odważne wymieszanie opowieści z przeszłości (opartej na faktach) z tematyką religijności i cudów (które jednocześnie są, ale i nie są cudami w Benedetcie), melodramatem, satyrą oraz bezczelnym wręcz thrillerem erotycznym miało szansę się udać?

Głos Kultury objął film patronatem medialnym.

Zakonnice rządzą światem

Benedetta Paula Verhoevena opiera się na autentycznych wydarzeniach, które miały miejsce w XVII wieku (więcej na ten temat można przeczytać w biografii katolickiej mistyczki Benedetty Carlini: Immodest Acts: The Life of a Lesbian Nun in Reinassance Italy autorstwa Judith C.Brown). Stąd też wziął się i tytuł całego filmowego przedsięwzięcia. Akcja filmu, podobnie jak we wspomnianej biografii, rozgrywa się w XVII wieku. To czasy, w których w Europie nie tylko kobietom nie żyło się lekko, łatwo i przyjemnie. Epidemia dżumy bez zastanowienia połyka kolejne przestrzenie, jednak wielu wierzy w to, że uzdrawiająca siła ich wiary pokona również i czarną śmierć. Mała Benedetta — główna bohaterka filmu — jeszcze się zastanawia. Poznajemy ją w momencie, gdy przybywa do klasztoru wraz ze swoim ojcem. Czemu? Otóż wokół dziewczynki od najmłodszych lat dzieją się niespotykane, mało prawdopodobne i zaskakujące rzeczy. Małej Benedetcie żyje się całkiem dobrze. Jest inteligentna, sprytna, cwana i pochodzi z zamożnej rodziny.

Kiedy jej ojciec podpisuje swoisty kontrakt i płaci przełożonej klasztoru za to, aby jego córka mogła się w nim znaleźć i dalej rozwijać oraz pogłębiać swoją wiarę, Benedetta szybko przyzwyczaja się do surowych klasztornych warunków. Mała dziewczynka już teraz wyróżnia się silną osobowością i z łatwością przyciąga do siebie ludzi. Pewnego razu, gdy ta się modli, spada na nią duża i ciężka figura Matki Boskiej. Oczywiście w całym zakonie wywołuje to ogromne poruszenie. Jak to możliwe, że małej nic nie jest? Jak to możliwe, że akurat w chwili modlitwy spadła na nią święta figura? To musi być znak. A może przypadek, który potem sprytnie starsza Benedetta wykorzysta dla swoich potrzeb. Sytuacja wygląda jednak tak, że od tej chwili wiele z zamieszkujących zakon kobiet zaczyna wierzyć w religijne wizje i szczególne połączenie z Bogiem, jakimi jakoby obdarowana została mała Benedetta.

Żyje mi się całkiem dobrze

Mija 18 lat. Wracamy do dorosłej już Benedetty (Virginie Efira – znana chociażby z filmu Sybilla), której wizje nie ustały, a tylko i wyłącznie nasiliły się jeszcze bardziej. Wokół kobiety dzieją się niewytłumaczalne rzeczy i ciężko nam stwierdzić, czy ta faktycznie posiada jakieś mistyczne moce, czy wszystko to jest jedną wielką doskonale przemyślaną kalkulacją. Sam Verhoeven też nie ułatwia nam odpowiedzi na to pytanie, co rusz serwując zdarzenia, których przebieg możemy odtworzyć z łatwością, przeplatając je momentami, których racjonalne wytłumaczenie jest niezwykle trudne, czasami wręcz niemożliwe. Przy tym nie sądzę, żeby dla samego reżysera wyjaśnienie tego, czy główna bohaterka jest oszustką, czy świętą było specjalnie istotne. W każdym razie w filmie jasnej odpowiedzi nie dostajemy. Co, uważam, jest zabiegiem świetnym. Tajemnicza mgła otaczająca Benedettę tylko się zagęszcza, tworząc z kobiety postać zupełnie niejednoznaczną, której cele trudno jest określić. Jest coś w Benedeccie Verhoevena, co nie pozwala się podczas seansu nudzić. Coś, co do ekranu przyciąga i nie chce puścić. I nie jest to całkiem precyzyjna mieszanka filmowego kiczu, niepoważności, chwilami świetnego humoru, dystansu do siebie i do kina w ogóle. Przynajmniej nie tylko. To, co urzeka najbardziej, tkwi w głównej bohaterce. To silna i pewna siebie kobieta, która z każdą kolejną wizją, zaczyna coraz bardziej uświadamiać sobie, jaka moc w niej drzemie. I nie chodzi o tę duchową, ale o moc władania ludźmi. Siła, perswazja i kontrola. Zdaje się, że to są moce, które dla Benedetty są mocami najbardziej atrakcyjnymi.

Boskie kino feministyczne

Chęć dojścia do władzy i ogromną samoświadomość Benedetty widać szczególnie w jej relacji z siostrą przełożoną zakonu — Felicitą (w tej roli nieustannie fenomenalna i magnetyczna Charlotte Rampling). Zdaje się, że tylko ona jedna przejrzała Benedettę na wylot, odkryła jej „diabelskie” oblicze. Przełożona wierzy w to, że Benedetta jest oszustką. Benedetta wierzy z kolei w siebie i swoją moc — jakakolwiek by ona nie była. Ten coraz korzystniejszy dla zakonnicy układ zmienia się, gdy w klasztorze pojawia się Bartolomea (która, o ironio, trafia tam dzięki darowi przekonywania Benedetty i jej bogatemu ojcu, który akurat znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie). Główna bohaterka szybko wdaje się w romans z młodą, całkowicie bezceremonialną i bezwstydną Bartolomeą (w tę dwuznaczną rolę świetnie wcieliła się Daphné Patakia). Czy to miłość, erotyczne zafascynowanie, czy kolejny pomysł Benedetty na uatrakcyjnienie sobie schematycznego życia w zakonie? Podoba mi się w filmie Verhoevena ta fragmentaryczność i ambiwalentność w przedstawianiu bohaterów. Co ciekawe, ten zabieg wykorzystany został nie tylko przy przedstawieniu postaci odgrywających najważniejszą rolę w Benedeccie, ale także i u tych, które przewijały się co jakiś czas na dalszym planie. Zarówno Benedetta, Bartolomea, jak i Felicita są kobietami silnymi, znającymi swoją wartość, ale i świadomymi tego, co wywołuje w nich lęk. Podoba mi się również w Benedetcie to, jak różnorako mogę ten film interpretować; patrzeć na niego z różnych stron i za każdym razem widzieć coś innego.

Benedetta — najświętsza lesbijka XVII wieku

Czy Benedetta to najlepszy film Paula Verhoevena? Chwilami tak, chwilami nie. Są momenty, w których wymieszanie kiczu ze specyficznym humorem daje niesamowite efekty. Są jednak i fragmenty, w których robi się to niesmaczne, zbyt intensywne i perwersyjne. Z racji na tematykę, jakiej podjął się Verhoeven (thiller erotyczny z dwiema zakonnicami w roli głównej), o Benedetcie będzie na pewno głośno: że nie wypada, że to zbrodnia na moralności, że są rzeczy, których łączyć się nie powinno. Jasne, Benedetta to film kontrowersyjny, w efektywny sposób promujący się na obrazie uczuć religijnych, seksie i kontrowersji. Przy tym to wcale w produkcji Verhoevena nie jest najważniejsze. Holenderski reżyser wykorzystuje środki, które wykorzystywał w swoim kinie od zawsze. Benedetta ocieka kiczem, perwersją, niesmakiem. To bezkompromisowa rozrywka, przegięcie przegięcia, niepoważne i pełne dystansu kino. Jednocześnie to wręcz perfekcyjny przykład nunsploitation (podgatunku filmowego wywodzącego się od kina eksploatacyjnego), w którym mocne kino erotyczne miesza się z kinem społecznym, politycznym, religijnym i satyrą.

Jak widać, Verhoeven sięgnął po tyle odniesień, po ile mógł i chciał, nie robiąc sobie nic z tego, że to mogło nie zadziałać. Cóż, w jego przypadku zadziałało — przez większą część historii, którą mogliśmy śledzić. Przy tym to nie do końca jest moje kino. Długo po seansie czułam sprzeczne emocje względem niego. W jednej chwili kochałam i nienawidziłam Benedettę. Po czasie wciąż czuję się podobnie. Film Verhoevena drażni, irytuje, a przy tym zachwyca zgrabnością wykorzystania środków narracyjnych, podjętej tematyki czy niejednoznacznością, którą charakteryzują się postacie. Benedetta wywołuje emocje, a przecież o to poniekąd tak naprawdę najbardziej w kinie chodzi — w tym przypadku to nawet nie balansowanie na cienkiej granicy kiczu, ale jej bezceremonialne, ale jakże czułe i radosne przekraczanie.

Benedetta - polski zwiastun (w kinach od 7 stycznia 2022)

zdj.: Aurora Films

Write a Review

Opublikowane przez

Magda Przepiórka

Psychofanka Cate Blanchett, Dario Argento, body horrorów Davida Cronenberga, Rumuńskiej Nowej Fali i australijskiego kina. Muzyka to beztroskie, ale i mocniejsze polskie brzmienia – przekrój dekad 70/80 – oraz aktualne misz-masze gatunkowe w strefie alternatywy. Literacko – wszystko, co subiektywnie dobre i warte konsumpcji, szczególnie reportaże podróżnicze. Poza popkulturą miłośniczka wojaży wszelakich.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *