betty

Odtrutka na Euforię – Crystal Moselle – „Betty”, sezon 1 [recenzja]

Mniej więcej rok temu na HBO zadebiutował serial Betty, będący opowieścią o młodych dziewczynach z Nowego Jorku, które kochają jeździć na deskorolkach i są wkurzone na to, że sport ten krzywdząco szufladkuje się jako „męski”. To oczywiście dość duże uproszczenie, ponieważ historia zaproponowana przez Crystal Moselle finalnie staje się czymś znacznie głębszym. O tym, dlaczego warto dać szansę tej produkcji, postaram się za chwilkę dokładniej opowiedzieć. Jeśli przed lekturą pragniecie obejrzeć serial już teraz, zapraszam tutaj


Betty – jak to się zaczęło

Zacznijmy od roku 2016, czyli od krótkiego metrażu That One Day, który był reklamą pewnej marki odzieżowej. Chociaż, prawdę mówiąc, powinienem prawdopodobnie zacząć od tego, że Crystal Moselle któregoś dnia spotkała w nowojorskim metrze grupę dziewczyn dzierżących deskorolki i rozpoczęła z nimi rozmowę. Rozmowa ta przerodziła się w wieloletnią współpracę, czego pierwszym efektem była właśnie wspomniana krótkometrażówka. Dwa lata później powstał film Skejterka (Skate Kitchen), opowiadający o losach młodej Camille, która dołączając do żeńskiej grupy, stawia swoje życie na głowie, a po kolejnych dwóch latach film ten przeradza się w serial Betty, powstały na zamówienie stacji HBO. Bez obaw – żeby dobrze bawić się z tym serialem, wcale nie musicie znać filmu. Moselle zdecydowała się opowiedzieć historię dziewczyn z grupy Skate Kitchen od nowa, jakby w alternatywny sposób. Nie jest to bowiem ani spin-off, ani sequel bądź prequel. To po prostu te same bohaterki wrzucone w nieco inną opowieść, ale wciąż utrzymaną w tym samym, niepowtarzalnym klimacie. 

O czym to jest 

Punktem wyjściowym dla fabuły jest ogłoszenie, które publikuje w sieci jedna z bohaterek – Kirt. Nawołuje ona w nim, aby wszystkie zainteresowane jazdą na deskorolce oraz skupione wokół skejtowskiej subkultury dziewczyny spotkały się w miejskim skateparku. Na wezwanie odpowiada niejaka Honeybear, która jeździ na deskorolce, ale nie jest pewna, czy pasuje do tego świata i czy jest to „jej” miejsce w życiu. I myślę, że tyle powiem na ten temat, ponieważ nie widzę potrzeby streszczania tego serialu, poza tym prawda jest taka, że Crystal Moselle postawiła na dość luźne potraktowanie samej fabuły. Oczywiście wątki się ze sobą łączą, każdy odcinek wynika z poprzedniego i całość ma logiczny sens, ale – przynajmniej na początku – nie sposób nie odnieść wrażenia, że Betty to jeden z tych seriali, w którym fabuła zmierza donikąd. Niemniej jednak – warto zaufać twórczyni serialu, bo kobieta wiedziała, co robi, dając swobodę swoim bohaterkom. Ta historia opowiada się praktycznie sama i „sunie” tak gładko, jak jej bohaterki na swoich deskach. Dzięki wspomnianej już swobodzie udało się także stworzyć ten niepowtarzalny klimat lata, wakacji i niczym nieskrępowanej codzienności, gdy wolnego czasu mamy nieskończone pokłady.  A wszystko to skąpane w przepięknych, momentami wręcz niemal dokumentalnych ujęciach ulic i lokacji jednej z największych metropolii świata z perspektywy jazdy na deskorolce. 

Paleta postaci w Betty

Serial Moselle to wreszcie bardzo barwne bohaterki. Każda z dziewczyn jest intrygująca, każda dostaje swój „segment” w tym sześcioodcinkowym dziele i z każdą z nich będziemy w stanie się utożsamić. Najważniejsze z nich to: nieokrzesana, hałaśliwa i lojalna Kirk, która często stosuje zasadę „najpierw działaj, później myśl”; silna psychicznie, wierna swoim przekonaniom Janay, która ma największe predyspozycje, aby stać się liderką grupy; nieśmiała, nie w pełni jeszcze otwarta na zaakceptowanie samej siebie Honeybear, która niemal dosłownie „ukrywa się” za obiektywem kamery, z którą się nie rozstaje; Indigo, która pochodzi z rozbitej rodziny i wstydzi się, że jej matka jest bogata, a swój bunt wyraża handlowaniem mahiruaną, i wreszcie Camille – bystra, sprytna, ale kompletnie nieprzystosowana społecznie, która skradła moje serce. 

Istotne problemy XXI wieku

Co zaskakujące, mimo całej lekkości, która towarzyszy produkcji – nie jest to wcale taki beztroski obraz, jak może się niektórym wydawać. Zdarzają się w Betty niezwykle aktualne wątki, które znacząco podnoszą dramaturgię, dzięki czemu produkcja zyskuje tylko w oczach widza i z pewnością nie wyparuje z naszych głów tak, jak woda na rozgrzanym asfalcie. Ba, śmiem twierdzić, że ta pozorna lekkość sprawiła, że pojawiające się poważniejsze wątki osiągnęły niebywałą siłę rażenia. Może to krzywdzące, ale to właśnie w Betty hasztag #metoo osiąga pełną moc – bo odnosi się on do zwykłych osób, które nie są tak odrealnione, jak wielkie gwiazdy Hollywoodu. Pozytywnie uderzyło mnie również to, że serial ten w sposób niezwykle naturalny opowiada o tematyce LGBT – osoby homoseksualne tutaj po prostu są i za ich pomocą nikt nie próbuje krzyczeć o tym temacie, obojętnie w którą ze stron. Mocnym akcentem był także fragment, w którym Indigo zderza się z paskudnym przejawem rasizmu w trakcie przygotowań do pokazu modowego. Betty – czyli w skejterskim slangu ładna dziewczyna, która przyjaźni się ze skejtami – to także, a może przede wszystkim serial o walce ze stereotypami, czego dowodem jest choćby sam przewrotny tytuł. Jak twierdzi sama reżyserka – zatytułowała swój serial właśnie tak, ponieważ chciała odczarować to słowo i nadać mu nowe znaczenie. Czy jej się udało? Moim skromnym zdaniem zdecydowanie tak. 

Betty jako odtrutka na Euforię 

Zastanawiałem się, czy zawierać tutaj ten akapit, głównie ze względu na liczną rzeszę fanów, którymi może poszczycić się serial Sama Levinsona. Tak się jednak składa, że jestem w tej nielicznej opozycji, która nie jest w stanie docenić bodaj największego hitu HBO z 2019 roku. Jeśli kogoś interesuje moja pełna opinia, odsyłam tutaj. Nie chciałbym też wyświadczyć niedźwiedziej przysługi serialowi Moselle tym zestawieniem, ale Betty ma wszystko to, czego nie udało się wykreować Euforii – normalność i naturalność, a dla mnie od (tandetnego) efekciarstwa i epatowania hiperbolą ważniejsze są czyste emocje. Na szczęście ktoś w HBO dostrzega potencjał dla takich „małych wielkich opowieści” i zamówiono już drugi sezon serialu Betty, co niesamowicie mnie cieszy. 

Jazda, oglądać ten serial! 

Ten serial wziął mnie z zaskoczenia. Nie wiem kiedy, ale piekielnie mocno mnie zauroczył. Moja fascynacja jazdą na deskorolce nigdy nie wykroczyła poza grę Tony Hawk Pro Skater oraz jedną marną próbę jazdy na pożyczonej desce od kolegi, która skończyła się potłuczonymi kolanami i chęcią, by rzucić tym przeklętym sprzętem do najbliższej rzeki. Mimo to wchłonąłem ten klimat jak gąbka, z nieskrywaną radością obserwując, jak młode dziewczyny wykonują na deskach triki, jakie ja może potrafiłbym powtórzyć wyłącznie we wspomnianej już grze sprzed lat. Betty wygrywa dla mnie przede wszystkim prostotą i prawdziwością opowiedzianej historii. Ostatni raz podobne wrażenie uzyskałem, oglądając inną produkcję HBO – niestety przedwcześnie skasowaną Bliskość.

Fot.: HBO

betty

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *