bezmiar

W tym domu śmierdzi gównem – Emanuele Crialese – „Bezmiar”

W każdym z nas jest jakiś bezmiar. Czasami dzielimy go z kimś, ale przeważnie jest całkowicie nasz, osobny, intymny. Może wydawać się dziwnym, że coś tak ogromnego, tak nieskończonego, jak bezmiar jest jednocześnie czymś prywatnym. Bo intymność kojarzy nam się przecież z małym pomieszczeniem, ciasnotą, ograniczoną przestrzenią. Ale we wnętrzu człowieka dzieją się rzeczy pełne paradoksów. Czasami wydaje się wręcz, że to na nich opiera się nasza istota. Kontrasty, sprzeczności, paradoksy, ambiwalentne uczucia  –  to część nas. Są widoczne w każdym kraju, społeczeństwie i w każdej rodzinie. Również tej, która w latach 70. w Rzymie tańczy w piżamach, zastawiając stół. Tej, w której wychowuje się Adri  –  symbol, można by rzec, sprzeczności, a jednocześnie najbardziej jednolity i spójny, pewny siebie element spośród domowników. Tej, o której opowiada Bezmiar  –  film, który do polskich kin wprowadza Best Film, a który już od jutra, 14 kwietnia, można oglądać na wielkim ekranie. 

Głos Kultury objął film patronatem medialnym. 

Ileż opowieści filmowych zaczyna się w ten sposób, że na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z sielanką, a dopiero głębsze poznanie pozwala nam dostrzec rysy i pęknięcia. Jednak Emanuele Crialese nie ucieka się do tego zabiegu i od razu konfrontuje widza z faktem, że jakąkolwiek sielankę zobaczymy podczas seansu, będą to albo pozory, albo momenty, przebłyski beztroski, radości i szczęścia. O tym informuje nas makijaż Clary, matki trójki dzieci, krzątającej się po eleganckim, przestronnym mieszkaniu. Makijaż czy raczej komentarz jej najstarszej pociechy, Andrei, która beznamiętnym głosem stwierdza:

Malujesz się tylko, kiedy wychodzisz, albo gdy płakałaś.

Ta krótka interakcja między matką a córką mówi nam bardzo wiele może nie o tym, co się dzieje w domu rodziny Borghettich, ale że nie dzieje się dobrze, że  –  pomimo nowoczesnego mieszkania, wyróżniającej się urodą matki i cieszących się dobrym zdrowiem fizycznym dzieci  –  w tych ścianach mieszka zarówno smutek, jak i tęsknota. Być może także i strach. A jednak nie jest Bezmiar filmem na wskroś smutnym, ukazującym nam jedynie ciemne strony tej pięcioosobowej rodziny. Adri, a zwłaszcza Gino i Diana to jeszcze dzieci, choć najstarsza z nich wkracza nieuchronnie w ten przeklęty, lecz niedający się uniknąć wiek dojrzewania. To jednak wciąż dzieci  –  wymyślają żarty, używają wielkiej wyobraźni, by wypełnić sobie czymś czas, a także, by nie myśleć o troskach, które czają się w kątach ich domu, zwłaszcza w sypialni rodziców, a na które są stanowczo za mali. Śmieją się i wygłupiają, chodzą do szkoły i buntują, próbują ogarnąć swoimi dziecięcymi lub doroślejącymi powoli umysłami zarówno ten wielki świat, który rozpościera się z ich balkonu i ciągnie hen, za granice Rzymu, jak i ten mały, dla nich największy i najważniejszy, którego ramy stanowi tańcząca, roześmiana (do czasu) mama, i pochmurny, zapracowany ojciec. Ojciec, o którego czynach Adri wie o wiele więcej niż jej rodzeństwo  –  z oczywistych względów.

Jednak płacząca w samotności matka i przemocowy, niestroniący od innych kobiet ojciec nie są jedynymi problemami, z jakimi mierzy się jedenastolatka. Adri czuje się intruzem, obcym, kimś niepasującym. Jednak nie jest to wyobcowanie dotyczące szkoły, rówieśników czy własnej rodziny. Adri czuje się intruzem we własnym, naznaczonym żeńskimi cechami ciele. Ciele, którego nie tylko nie chce pokazywać innym, ale również ukrywa przed własnymi oczami. Jednak powiedzenie, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, nie do końca ma przełożenie na sytuację tej postaci. Adri nie czuje się dziewczyną i nie chce nią być. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że nie jest również chłopcem. Sytuacji nie ułatwiają czasy  –  włoskim latom 70. daleko do obecnych, które, choć otwierają się coraz szerzej na problem osób transpłciowych, i tak nie cechują się taką tolerancją, jaką powinny, a co dopiero mówić o pięćdziesięciu latach wstecz. Najstarsza córka Clary i Felice dobitnie pokazuje swoim ubiorem i fryzurą, że nie zamierza wciskać się w ramy jakkolwiek rozumianej żeńskości. I choć jej styl odbierany jest przez większość (zwłaszcza przez bliższą i dalszą rodzinę) jako przejaw młodzieńczego buntu, to nieliczni, w tym matka, dostrzegają, że Adri ubiera po prostu to, w czym czuje się najbardziej swobodnie, a jedyne, przeciwko czemu się buntuje, to jej własne ciało, które zdaje się, że trafiło do niej przez pomyłkę.

Wspaniale Emanuele Crialese operuje subtelnościami, drobnostkami, delikatnymi ujęciami, lapidarnymi wskazówkami. Niemal od początku jasne wydaje się to, że nie jest jego zamiarem opowiedzenie pełnej historii  –  od jej początku do satysfakcjonującego finału. Oferuje nam jedynie wycinek rodzinnej opowieści, ubranej we włoskie piosenki, grę światłem i beztroski śmiech dzieci przeplatany z krzykiem spod skrzypiącego łóżka. Mogłoby się wydawać, że z czasem wątków jest zbyt wiele jak na jeden, niedługi film. Powolna utrata dzieciństwa, mierzenie się z pękniętym obrazem ojca i utratą szacunku do niego, transpłciowość, rozpad małżeństwa, które będzie trwać pomimo rozpoczętego procesu gnilnego, wahania nastroju matki, która raz popada w rozpacz i zamyka się w pokoju, by innym razem dokazywać razem z dziećmi, ku zgrozie innych dorosłych. Pierwsza miłość i próba zrozumienia, kim się jest i dokąd ten ktoś może nas zaprowadzić. Te wszystkie tematy jednak naturalnie wybrzmiewają w filmie, ponieważ są naturalną częścią życia rodziny Borrghettich. Reżyser nie tworzy opery mydlanej, lecz plecie pełną realizmu, rodzinną nowelę.

Niezwykle ciekawą postacią jest w Bezmiarze matka, która, w dużej mierze przez rewelacyjną kreację Penélope Cruz, nie daje o sobie zapomnieć i przyciąga do ekranu za każdym razem, kiedy się na nim pojawia. Clara jest pełna sprzeczności podobnie jak jej córka, choć objawia się to na innych płaszczyznach. Matka trójki dzieci szczerze je kocha, ma z nimi niesamowitą więź, co widać już od pierwszych ujęć. Różni się również od innych matek  –  nie karze swoich dzieci, zazwyczaj nie strofuje, zdając się rozumieć, że częścią dzieciństwa są psoty, wygłupy i drobne wpadki. Sama zresztą zachowuje się czasem jak dziecko  –  tańczy i śpiewa podczas wykonywania codziennych czynności, oblewa siebie i towarzystwo wodą z węża ogrodowego, włazi pod stół podczas uroczystej, rodzinnej kolacji. Zupełnie jakby sama utknęła w ciele, którego do końca nie akceptuje  –  ciele znudzonej i zdradzanej mężatki, niby wolnej, a jednak ubezwłasnowolnionej decyzyjnością męża i społecznymi normami. Jej radosna, dziecięca dusza dusi się i pragnie swobody. Co ciekawe, gani to sama Adri, która teoretycznie powinna rozumieć wewnętrzne więzienne matki, sama bowiem tkwi w swoim bez szans na ratunek. Jednak Adri wyraźniej niż potrzeby i prawdziwą naturę matki, dostrzega fakt, że zarówno ona, jak i dwoje jej rodzeństwa potrzebują matki. To Clara musi stanąć na wysokości zadania i sprawdzić się w roli dorosłej, nie Adri.

Cruz jest świetna w swojej roli, a postać Clary nie bez powodu ociera się o kultową Sophię Loren. Clara w wykonaniu Cruz jest tak samo dziecinna i skora do wygłupów, jak i pełna dramatów, wewnętrznego cierpienia. Jest również piękna i pociągająca, co nie uchodzi uwadze przechodniów i Adri. Niezwykła jest również chemia między doświadczoną, Oscarową aktorką a młodziutkimi aktorami i aktorkami wcielającymi się w role jej dzieci. Ich wzajemna miłość i ciepło, jakim się darzą, aż bije z ekranu i wywołuje mimowolny uśmiech na twarzy widza. Dzieciaki wypadły przed kamerą świetnie, tworząc obraz rodziny, w której wszystko mogłoby być idealnie, gdyby nie kilka „ale”, z których największym jest oczywiście apodyktyczny ojciec. Pierwsze skrzypce gra tu oczywiście Luana Giuliani, która wypada niezwykle autentycznie, tworząc niesamowity nastrój filmu i skupiając uwagę widza.

Iście patriarchalny system, w jakim funkcjonuje rodzina, aż bije po oczach. Felice jako mężczyzna i głowa rodziny może pozwolić sobie na wszystko  –  nie przeciwstawią mu się dzieci, nie przeciwstawi żona, bo rozwód to zakrawająca na żart mrzonka, nie przeciwstawi się także matka, bo  –  no cóż  –  jest tylko kobietą. Obraz mężczyzn  –  władczych, apodyktycznych, obrzydliwych i wykorzystujących kobiety (w sposób różnoraki)  –  sprowadza postać Adri do kolejnego paradoksu. Nie czuje się kobietą, dziewczyną, choć to tę płeć darzy szacunkiem, to ona budzi w niej pozytywne konotacje; natomiast choć czuje się chłopakiem, do płci męskiej czuje odrazę, co dobitnie, ale niezwykle subtelnie zostaje kilkukrotnie podkreślone w filmie. Postać Adri jest więc tragiczna na wielu poziomach, jednak warte podkreślenia jest, że reżyser nie czyni z niej ofiary, nie prowadzi narracji na zasadzie wyłącznego, wymuszonego współczucia.

Bezmiar to opowieść wielowymiarowa  –  pełna trudnych do udźwignięcia problemów, więc robi się historią o tyle poważniejszą, że barki należą do jedenastoletniego, dorastającego, ale wciąż – dziecka. Film w pewnym stopniu oparty na historii samego reżysera przypomina momentami pokaz slajdów z tych szczęśliwych i pełnych cierpienia chwil; pokaz wyświetlany mimo wszystko, bez względu na protesty czy szlochy. Większość wątków nie znajduje ukojenia, twórcy nie dają nam rozwiązania problemów, nie częstują finałem. Po prostu kończą pokaz z chwilą, kiedy wyświetlony zostaje ostatni slajd. Tu kończy się nasza opowieść  –  zdają się mówić. W tym domu śmierdzi gównem  –  powiedział ojciec trójki dzieci przy stole. I wszyscy oni mieli rację. Jednak różnica między nimi jest fundamentalna. Podczas gdy twórcy bowiem dociekają przyczyn zarówno smrodu, jak i zapachów beztroskiego dzieciństwa, tak Felice, ojciec pojawiający się na ekranie sporadycznie, niemal każdorazowo budząc niechęć, stwierdza fakt smrodu i opuszcza pokój, nie zdając sobie sprawy, że największy odór unosi się za nim samym, choć to buntujący się na swój sposób Gino zostawia na podłodze śmierdzące niespodzianki.

Bezmiar urzeka od pierwszych chwil  –  momentami przypominając starą reklamę, innym razem odsłaniając rodzinny dramat, niekiedy wciągając nas na rozśpiewaną i roztańczoną scenę, a ostatecznie opuszczając świat fantazji i skupiając się na problemie, który pomimo upływu lat, wydaje się przez wielu tak samo niezrozumiany i napiętnowany. To film, który warto obejrzeć nawet dla samej, pięknie utkanej, historii, choć oczywiście w oderwaniu od problematyki zatraca się jego esencja. To z rozwagą i nostalgią zrealizowana historia, którą po prostu chce się oglądać do samego końca. Historia rodziny, w której matka zatraca się w bezmiarze miłości do dzieci, lecz nie stać jej już na uczucie do męża; w której mąż nie okazuje miłości żonie, ale ma bezmiar uczuć dla innych kobiet; w której najstarsze dziecko z podziwem patrzy na świat i nosi w sobie bezmiar miłości jeszcze w nikim nieulokowanej, ale nie potrafi wskrzesić miłości do siebie.

Bezmiar ogląda się jednym tchem, choć historia jest niejednolita, a wątki nie zawsze współgrają ze sobą, czasem się urywając. Historie Adri i Clary  –  bo nie ma co ukrywać, że to one są głównymi postaciami filmu  –  nie mają daty przydatności. Rozgrywają się wciąż i wciąż na nowo, inne dzieci popychając w świat fantazji, inne żony rzucając na podłogę, inną osobę wciskając w uwierające, sprawiające dyskomfort ciało. To opowieść o rodzinie, pokaz rodzinnych slajdów, ale i uniwersalny przekaz o bezmiarach zarówno miłości, jak i nienawiści, które w nas siedzą. Opowieść o paradoksach i burzach. Krzykach, które, dobywając się spod łóżka rodziców, brzmią najboleśniej na świecie. O domach, w których śmierdzi gównem.

bezmiar

 

bezmiar

Overview

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *